Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jest teraz w głosie Antka tyle dramatyzmu, a jednocześnie tyle stanowczości, że Majewski przestaje się opierać. Wyjmuje z szuflady klucze i pędzi za Antkiem w stronę komórek. Łącznik kapitana Gołębia już tam na nich czeka. Jest wyraźnie zdenerwowany. —¦ I wy mnie chcecie zamknąć w tej budzie? — patrzy na chłopców z dezaprobatą. Mówiąc szczerze, nie można mu się dziwić. Komórka Majewskiego nie wygląda zbyt zachęcająco, a jak na kryjówkę, za dużo w niej dziur i popękanych desek. — Zaraz pan coś zobaczy — szepcze Antek rozglądając się uważnie, ale dyskretnie na wszystkie strony, a Tytus otwiera w tym samym czasie kłódkę — zaraz pan zobaczy cudowną melinę. Prędzej — pogania Antek — trzeba odgarnąć te szczapy. Pracują teraz w milczeniu wewnątrz komórki. Łącznik już się domyślił, że pod tą stertą porąbanego drzewa ukryte jest wejście do podziemnej kryjówki. Odciągają ciężką klapę. — Niech pan wchodzi. Tam na dole leży latarka! — woła szeptem Tytus i oddycha z ulgą, gdy łącznik znika w wąskim, ciemnym otworze. — A przy ścianie jest stary, ale prawdziwy materac — nachyla się nad otworem Antek. Zgarniają w pośpiechu drzewo, zakrywając wejście do kryjówki. Wydaje im się, że siedzą w komórce już kilka godzin^ a przecież cała akcja nie trwała więcej niż pięć minut. Wychodzą na podwórze i natychmiast dostrzegają Niemców. Jest ich trzech. Stoją przy bramie i rozglądają się uważnie na wszystkie strony. — Udało się... — szepcze Antek i uśmiecha się z ulgą, jakby wszystkie niebezpieczeństwa mieli już za sobą. 153 — W ostatniej sekundzie... — dodaje Tytus i natychmiast atakuje pytaniem: — Ale może mi wreszcie powiesz, kogo ukryliśmy? Co to za typ? — Cicho, nie teraz — Antek szturcha ostrzegawczo kolegę w bok, gdyż Niemcy zaczynają im się przypatrywać. Trzeba się teraz zdobyć na całkowity spokój. Na podwórzu jest już pełno niemieckich mundurów. Niski, chudy oficer wydaje jakieś rozkazy, i żołnierze przystępują do działania. Dwóch zostaje przy bramie, czterech zaczyna się wałęsać po podwórzu. Zaglądają do altanki, idą w kierunku komórek. Reszta, na czele z oficerem, pakuje się do mieszkań. — Gut morgen! — woła z przesadną gorliwością Antek kłaniając się niemieckiemu oficerowi. Oficer odpowiada uśmiechem i bez pytania przepuszcza chłopców, którzy są już na schodach. — Żeby się pod wami ziemia zapadła! — to serdeczne życzenie wypowiedziane zostało przez Antka dopiero wtedy, gdy znalazł się pod drzwiami swego mieszkania. Należy przypuszczać, że Ty-ftus, który właśnie przed sekundą zniknął za swymi drzwiami, posłał Niemcom bardzo podobne życzenie. A Niemcy z wrodzoną sobie skrupulatnością zaczęli przetrząsać mieszkanie za mieszkaniem. Sprawdzali dokładnie kennkarty •i legitymacje z zakładów pracy. Zaglądali do szaf jakby w nadziei, że tam kogoś znajdą, ale w gruncie rzeczy zachowywali się ,dosyć przyzwoicie, jeśli w ogóle można nazwać przyzwoitością bezceremonialne wtargnięcie do czyjegoś mieszkania. W każdym razie Antek i Tytus z dużym opanowaniem śledzili rozwój wypadków. I dopiero wtedy, gdy Niemcy kazali wyjść na podwórze wszystkim posiadaczom komórek, ogarnęło chłopców dzikie przerażenie. — Co ci jest? — zapytała matka Tytusa, patrząc z niepokojem na jego śmiertelnie bladą twarz — nie masz się czego bać, wszystko będzie w porządku. — A biorąc klucze z szuflady, jeszcze .dodała: — Siedź w mieszkaniu, ja sama otworzę im komórkę. Tytus oparł się bezsilnie o ścianę i patrzył błędnym wzrokiem na opanowane ruchy matki, na jej spokojną twarz. Chciał krzyknąć: „Uważaj, mamo, w komórce ukryty jest człowiek. I jemu, .154 i nam wszystkim grozi śmiertelne niebezpieczeństwo!" Ale z zaciśniętej strachem krtani nie wydobyło się ani jedno słowo. Z odrętwienia wyrwał Tytusa trzask zamykanych przez matkę drzwi. Dobiegł do okna i silnym szarpnięciem odsunął firankę. Niemcy zaglądali już do pierwszych komórek. I w tym momencie zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie. To chyba nie Niemcy, pomyślał Tytus, bo oni, jeśli już w ogóle pukają, to nie palcami, lecz kolbami. Do mieszkania wpadł Michał Lisowski, a zaraz za nim Antek. — Chłopaki... — szeptał od progu Michał — chłopaki, musimy być w pogotowiu. Jeśli szkopy wykryją w komórce broń, to nie ma na co czekać. Dajemy wszyscy dyla! — Nie tylko komórka Romana jest trefna — wzdycha ciężko Tytus przylepiając czoło do szyby. — Dlaczego: „nie tylko"? Co to za tajemnice? — denerwuje się Michał. — Zaraz zobaczysz — w głosie Tytusa jest ton rezygnacji. — Niech lepiej nie ogląda — wtrąca się do rozmowy Antek i w pośpiechu wyjaśnia koledze niespodziewaną tajemnicę. — Ale sobie facet znalazł dobry czas na odwiedziny — piekli się Michał — po co lazł na Marymont, nie widział, co tu się dzieje? I nie mogliście go ukryć gdzie indziej? — A niby gdzie? — pyta poirytowanym głosem Antek — może u ciebie w mieszkaniu albo u mnie? Nie było czasu, żeby coś mądrzejszego wymyślić. I nagle milkną, zamierają w bezruchu, bo widzą przez okno, jak babka Romka Szlendaka otwiera swoją komórkę. Ta komórka jest wyjątkowo licha i mówiąc szczerze, nie trzeba jej otwierać, aby zobaczyć, co jest w środku. Ale babka Romka z należytą powagą i zadziwiającą ochotą wypełnia polecenie Niemców. Jest spokojna jak matka Tytusa, bo i jedna, i druga nie wie, że dwie komórki zostały po prostu wynajęte przez „Zemstę". Babka otwiera drzwi na całą szerokość i jakimś aktorskim gestem zaprasza Niemców do środka. Ale oni nie wchodzą, zaglądają tylko do nędznej komórki i zaraz machają rękami, że już można zamknąć. — No, klawo, pierwsza przeszkoda za nami — wzdycha z ulgą Michał. 155 - Ale czego oni w ogóle tutaj szukają? — zastanawia się Tytus — takiej wielkiej draki jeszcze na Marymoncie nie było. Później otworzyła swoją komórkę pani Majewska. Jeden Niemiec wszedł do środka i przez kilka sekund chłopcy przeżyli prawdziwe piekło