Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wiem, że masz jak najlepsze chęci, ale ostatnio pamięć cię zawodzi. Zrobił, co mu kazała. Gwałtownym szarpnięciem otworzył portmonetkę i wysypał pieniądze. Bity rozsypały się po całym biurku. Jedna z monet uciekła na podłogę. Schylił się z wyraźną złością, podniósł ją i dorzucił do pierwszej dziesiątki. Od drzwi dobiegł jakiś hałas. Murph uniósł głowę i zobaczył swoją narzeczoną, jak zwykle piękną i elegancką, w barwnej wieczorowej sukni, obsypanej klejnocikami. Podszedł do niej, aby ją uściskać i w tej samej chwili usłyszał za plecami charakterystyczny szczęk odwodzonego kurka pistoletu. Sylvia stanęła jak wryta, szeroko rozwierając oczy. Nozdrza falowały jej w niemym oburzeniu. Murph odwrócił się. — Po co te nerwy?... — jęknął. — Ona nie nosi granatów po kieszeniach. Miri, wciąż patrząc na Sylvię, przecząco pokręciła głową. — Skończ swoją robotę, Angus. Ruchem dłoni dała znać Sylvii, by głębiej weszła do pokoju. — Ładne ciuchy — mruknęła chwilę potem. — Mamy tu z Murphem małe spotkanie w interesach. Zaraz kończymy, a później znikam, by nie przeszkadzać w pocieszeniach. Sylvia głośno przełknęła ślinę. Starała się nie patrzeć na pistolet. Całą uwagę poświęciła swojemu chłopakowi, który właśnie odsunął na bok ostatnią monetę. — Czterysta pięćdziesiąt siedem pięćdziesiąt — oznajmił. Miri rzuciła okiem na pieniądze, skinęła głową i znowu spojrzała na Sylvię. — Świetnie. Schowaj je z powrotem do portmonetki. — Angus? — napiętym głosem przemówiła Sylvia. — To napad? — Napad? — powtórzyła Miri. — Ależ skądże! Murph był winien mi małą sumę. Wykupne z wojska, plus niewielki procent, tak jak się umówiliśmy w dniu, kiedy dawałam mu pożyczkę. Trochę zwlekał ze spłatą, ale już po kłopocie. Prawda? — z tym pytaniem zwróciła się do Murpha. Angus podał jej portmonetkę. — Wolałbym jednak oddać pieniądze, niż pozbywać się biżuterii. Paser zapłaci za nią zaledwie połowę ceny... — Ale zapłaci! — ucięła Miri. Schowała portmonetkę. — Forsa potrzebna mi już teraz. Gotówką... a nie czekiem, którego wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi nie będę miała jak wykupić. — Rzuciła mu ciężkie spojrzenie. — Nie dawałam ci czeku, gdy byłeś w potrzebie, ani nie trąbiłam o jakimś „przelewie”! Już mi się nie chce słuchać twoich skomleń, cwaniaczku. — Znacząco poruszyła bronią. — Z drogi, kotku — mruknęła do Sylvii. Sylvia oblizała usta, lecz nie odeszła na bok. — Jeszcze chwileczkę... — powiedziała. — Woli pani gotówkę, prawda? Tak się składa, że mam pieniądze... — Rozchyliła wargi w kuszącym uśmiechu. — Przynajmniej tyle, by wykupić pierścień Angusa. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Wezwana winda powinna ruszyć w górę, a nie w dół. To potwierdzało jego wcześniejsze podejrzenia. Westchnął cicho, wsiadł do środkowej kabiny, wyjął nóż z pochwy schowanej na karku i wsunął go pod osłonę tablicy rozdzielczej. Wstyd mu było, że używa szlachetnego ostrza do tak prozaicznych celów, ale po prostu nie miał wyjścia. Udało mu się podgiąć róg osłony. Schował nóż, z kieszeni kamizelki wyjął kawałek drutu i zagiął go w zgrabny haczyk. Przez chwilę dłubał pod osłoną. Po kilku próbach, właściwy przycisk drgnął i poddał się rozkazom haczyka. Val Con skinął głową. Ostrożnie, żeby nie poruszyć drutu, cofnął rękę, podniósł się i poszedł do następnej windy. * * * Pierścień, pisak i broszka wróciły do właściciela za osiemset bitów, co w sumie dawało całą pożyczoną kwotę, plus minus jakieś sto bitów. Miri zatrzymała naszyjnik i kolczyki na rzecz umówionego procentu od długu. — Na razie, Murph — powiedziała, zamknęła ładownicę i odwróciła się, żeby odejść. Z niechęcią popatrzyła na stojącą przed drzwiami Sylvię. Machnęła pistoletem. — Dobra, kotku, rozliczenia skończone. Z drogi. Sylvia oblizała spierzchnięte usta. — Wie pani co? Mogłabym... pożyczyć brakujące dwie stówki. Żywą gotówką. To zajmie tylko parę minut. Zadzwonię do... — Angus, skąd wziąłeś taką gadatliwą babę? Nie mam tu już nic do roboty. Chcę wyjść, a ona stoi mi na drodze. Zabierz ją, albo ja to zrobię. Wybieraj. Murph drgnął, a potem dał krok w stronę Sylvii. — Pozwól wyjść pani sierżant, kochanie. Niech sobie idzie. — Zaręczam, że to żaden kłopot. Poproszę tatę o pieniądze... — Nie! — warknęła mała najemniczka. — I tak siedziałam tu już za długo. Odsuń się, albo strzelam. Na pewno ci się to nie spodoba — dodała znaczącym tonem. Murph już przedtem słyszał tę groźbę. Dobrze wiedział, że nie ma chwili czasu do stracenia. Porzucił wszelkie konwenanse, podbiegł do Sylvii, chwycił ją w pół, uniósł i odskoczył na bok. Bezradnie uderzyła go piąstką w ramię. Tymczasem Miri jednym susem znalazła się koło drzwi i chlasnęła dłonią w czujnik zwalniający zamek. * * * Wszystko gotowe. Val Con błyskawicznie odblokował pozostałe windy, wskoczył do pierwszej i ostrożnie zacisnął dłoń na drucie wystającym z tablicy. Świetnie, panie dowódco, pomyślał pod własnym adresem. Plan brzmi następująco: minąć hol tymczasowym przejściem, wysiąść przed Grotto i w te pędy przenieść się do hotelu Murpha. Nie rozmawiać z obcymi, zwłaszcza z tajniakami. Żadnych udziwnień. Prostota przede wszystkim. Pokręcił głową słysząc brzęk dzwonka, dobiegający z korytarza. Panie dowódco, jest pan optymistą. Uśmiechnął się kwaśno. * * * Minęli się dosłownie w ostatniej chwili. Jeden z nich zobaczył ją, jak znikała za rogiem korytarza, idąc w stronę windy towarowej. Krzykiem zaalarmował pozostałych. Miri puściła się biegiem. Miała szczęście. Z windy właśnie wytaczał się czyścibot, z naręczem pościeli i ręczników. Szybko złapała go za głowę i okręciła wokół osi. Zawarczał, stracił równowagę i potoczył się wprost pod nogi pierwszego z goniących. Miri wpadła do kabiny, wdusiła przycisk „w dół” i ciężko oparła się o ścianę. W dół, to w dół. Winda pomknęła bez przystanków i z głuchym stukiem zatrzymała się dopiero w piwnicy. Miri drgnęła, ale nie miała czasu na dłuższe zastanowienia. Wyskoczyła i czujnie rozejrzała się dookoła. Ktoś wezwał windę, zanim zdążyła ją zatrzymać. Cóż, na to już nic nie poradzę, pomyślała. Trzeba się zwijać, zanim dotrze tu reszta towarzystwa. W pomieszczeniu panował półmrok. Wokół niej piętrzyły się regały pełne butelek, proszków, pudeł i diabli wiedzą, czego jeszcze. Była w brzuchu hyatta, w slumsach wewnątrz pałacu. Głęboko wciągnęła w płuca przesycone wilgocią powietrze