Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Każę cię wyrzucić. Rick Ferguson z wolna wstał, przecisnął się obok siedzących mężczyzn i stanął w przejściu koło Jess. - Po prostu chciałem zobaczyć, na co musiałbym być przygotowany, gdyby tamta kobiecina zniknęła jakoś inaczej - rzekł, po czym pochylił się do jej ucha i dodał: -Powiedz mi, prokuratorze, czy w łóżku jesteś taka dobra jak w sądzie? - Strażnik! - zawołała Jess. - Spokojnie, wybieram pierwszy sposób - powiedział, odwrócił się i niedbałym krokiem opuścił salę. Jess ciągle jeszcze drżała, kiedy dziesięć minut później sędzia Harris wznowił rozprawę. O siódmej wieczorem wychodziła z gmachu sądu i pod eskortą zastępcy szeryfa przechodziła na parking po drugiej stronie ulicy. Dwie godziny, jakie upłynęły od zakończenia rozprawy, spędziła na konferowaniu z Neilem i Barbarą, omawiając wydarzenia tego dnia i szykując strategię na następny. Próbowała też dodzwonić się do Dona, ale w biurze powiedzieli jej, że wyszedł na całe popołudnie i nie wiadomo, kiedy wróci. („To ty, Jess?" zapytał uprzejmy głos, kiedy już miała się rozłączyć. „Dawno się nie odzywałaś. Spróbuj złapać go w domu, chyba jeszcze masz jego telefon?") - Zaparkowałam na trzecim piętrze - oznajmiła Jess eskortującemu ją mężczyźnie o jasnych włosach wystających niesfornie spod granatowej czapki. Uzbrojeni zastępcy szeryfa zawsze odprowadzali prokuratora do samochodu po zapadnięciu ciemności. - Wreszcie ma pani z powrotem samochód - powiedział, kiedy wchodzili do wielopiętrowego budynku parkingu. Czekając na windę, opowiedziała mu smutne losy swego czerwonego mustanga. - Jedyny plus, że go umyli - podsumowała, wsiadając do windy. - Jak dobrze poszukać, to we wszystkim można się dopatrzeć czegoś dobrego - rzekł filozoficznie chłopak, a Jess skinęła w milczeniu głową, chociaż była daleka od przyznania mu racji. - Na Boga, co tak śmierdzi?-zapytał, kiedy wysiedli na trzecim poziomie. - Cuchnie jak z latryny. Jess skrzywiła się, odór wypełniał jej nozdrza, przenikał aż do gardła i przyprawiał o mdłości. Skierowała się w stronę samochodu, nie otwierając ust, by zatrute powietrze nie dostało się do płuc. - Cuchnie coraz gorzej. Skręcili za róg. - O Boże! - zawołał strażnik, odruchowo wyciągając broń i rozglądając się wokół. - Nikogo nie ma - powiedziała spokojnie Jess, patrząc na samochód. - On już dawno poszedł. - To pani samochód? - zapytał, ale wiedziała, że zna odpowiedź. - Drań, który to zrobił, musi być chory psychicznie. Jess spoglądała na swego czerwonego mustanga, który jeszcze rano wyglądał jak nowy, lśniąc czyściutkim lakierem. Teraz miał okna wysmarowane ekskrementami, a nowe wycieraczki były połamane i tkwiły powykręcanymi ramionami w kupie odchodów. Jess poczuła pieczenie pod powiekami, zakryła nos i usta i odwróciła się. Zastępca szeryfa mówił coś do radia, prosząc o pomoc. Jess poszła z powrotem w kierunku windy i usiadła na betonowej posadzce koło drzwi. - Cholera - powiedziała, zastanawiając się, co ma teraz zrobić. Mogła albo parsknąć śmiechem, albo wybuchnąć płaczem. Postanowiła zachować łzy na inną okazję. 12 - Walter! Walter, znów nie zamknąłeś bramy na klucz! - wołała Jess, stukając w drzwi na drugim piętrze i usiłując przekrzyczeć trąbkę Milesa Davisa. - Spokojnie, już idę - odezwał się ze środka męski głos. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich niski, korpulentny analityk systemów, sąsiad Jess z dołu. Miał na sobie jedwabny zielony szlafrok, a w ręku szklankę czerwonego wina. Obrzucił Jess szybkim badawczym spojrzeniem. - Świetnie wyglądasz, Jess, tylko niepotrzebnie wpadasz w histerię. Wejdziesz na drinka? - Chciałabym, żebyś zawsze sprawdzał, czy zamknąłeś bramę na klucz. - Naprawdę znowu zapomniałem zamknąć? - Walter wyglądał na uosobienie niefrasobliwości. - Zrobiłem wielkie zakupy, kilka razy obracałem do samochodu i nie chciało mi się za każdym razem zamykać drzwi na klucz. - Naraziłeś wszystkich na niebezpieczeństwo. - Daj spokój, Jess, niepotrzebnie się wściekasz. Miałaś dzisiaj zły dzień? - Zamykaj drzwi na zamek i tyle-odparła Jess wrogo i ruszyła do siebie. Nie zdążyła jeszcze przekręcić klucza, kiedy zadzwonił telefon. Czym prędzej otworzyła drzwi, wbiegła do pokoju, potrącając po drodze klatkę z kanarkiem, i wśród pełnego przestrachu świergotu podniosła słuchawkę. - Przepraszam, Fred! - zawołała. - Halo? - O, zdaje się, że komuś wyrządziłaś przykrość. - Don, to ty? - Powiedzieli mi w biurze, że próbowałaś się do mnie dodzwonić. Coś się stało? - Nic takiego. Widok twojego klienta na krześle elektrycznym zupełnie mnie wyleczy. - Rozumiem, że mówimy o Ricku Fergusonie? - powiedział Don twardszym tonem. - I owszem. Twój klient był łaskaw pojawić się dzisiaj na rozprawie, w której jestem oskarżycielem, a parę godzin później mój samochód, który właśnie wyremontowałam za ponad czterysta dolarów, został dokładnie wysmarowany gównem. Co ty na to? - Nie rozumiem. Mówisz, że twój samochód został wysmarowany...? - Ekskrementami, prawdopodobnie ludzkimi. Tak przynajmniej sądzą gliny. Wzięli próbki do analizy i brali odciski palców, co guzik pomoże, bo robotę na pewno wykonano w gumowych rękawiczkach. - Mój Boże! - westchnął Don. - Po prostu powiedz swojemu klientowi, że jeśli jeszcze raz pokaże się w czasie mojej rozprawy, każę go aresztować pod byle jakim pretekstem. - Już mówiłem, żeby się trzymał od ciebie z dala. - Trzymaj go z dala od mojej sali rozpraw. - Więcej go tam nie zobaczysz. Jess wyczuła zmieszanie w głosie byłego męża. Wiedziała, że zawsze stara się zachować równowagę między sprawami zawodowymi a życiem osobistym i że przez nią ten chwiejny balans zostaje znowu zakłócony. - Słuchaj - rzekł po dłuższej chwili - dochodzi dziewiąta. Jak cię znam, nic jeszcze nie jadłaś. - Nie jestem specjalnie głodna. - Powinnaś coś zjeść. Mogę przyjechać za dwadzieścia minut i pójdziemy gdzieś na porządny stek. - Don, spędziłam właśnie dwie godziny przy samochodzie, który wygląda jak sandwich z gównem. Nie nabrałam przez to apetytu. - Wyczuła, że się uśmiechnął. - Przykro mi. Może innym razem, dobrze? - Trudno. Wyśpij się chociaż. - Dziękuję. - Aha, i jeszcze jedno..