Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Mam konia, tego karego. Pomyślałem sobie, że Palin mógłby pojechać na tym mniejszym, którego wynająłem dla kendera. - A ja pojadę z tobą na Czarnulu! - oznajmił z zadowoleniem Tas. - Nie jestem pewien, czy Jabłuszko polubi Palina, ale jeśli z nią porozmawiam... - Ty nigdzie nie jedziesz - oznajmił prosto z mostu Gerard. - Nie jadę! - zdumiał się Tas. - Przecież jestem ci potrzebny! Rycerz zbył te słowa wzruszeniem ramion. Z pewnością ze wszystkich słów wypowiedzianych przez kendera te właśnie miały największą szansę na to, że zostaną zignorowane. - Podróż potrwa wiele dni, ale na to nic się nie poradzi. Wygląda na to, że jedyne wyjście... - Mam inną propozycję - przerwała mu Laurana. Możecie polecieć do Solące na gryfach. Palin przybył tu w ten sposób i może tak odlecieć. Zabralibyście się z nim. Mój sokół Jasnoskrzydły zaniesie do nich wiadomość i gryfy przybędą tu pojutrze. Wieczorem tego samego dnia będziecie już w Solące. Gerard ujrzał oczyma wyobraźni, jak leci na grzbiecie gryfa, czy może raczej jak z niego spada i rozbija się o ziemię. Zaczerwienił się i wymamrotał pod nosem, rozpaczliwie szukając odpowiedzi, która nie zrobiłaby z niego kompletnego tchórza: - Nie chciałbym wykorzystywać... Powinniśmy wyruszyć natychmiast... - Nonsens. Przyda się wam odpoczynek - odparła Laurana, uśmiechając się, jakby rozumiała prawdziwe motywy jego niechęci. - W ten sposób zaoszczędzicie z górą tydzień. Jak powiedział Palin, musimy działać szybko, nim Beryl zorientuje się, że na jej ziemiach znalazło się tak wartościowe urządzenie magiczne. Jutro po zapadnięciu zmroku Kalindas zaprowadzi was na miejsce spotkania. - Nigdy nie leciałem na gryfie - ujawnił swe doświadczenia Tas. - A przynajmniej nie przypominam sobie takiego faktu. Wujek Trapspringer kiedyś leciał. Opowiadał... - Nie - przerwał mu stanowczo Gerard. - W żadnym wypadku. Zostaniesz z królową matką, jeśli ona się zgodzi. To wystarczająco niebezpieczne przedsięwzięcie... Jego głos ucichł stopniowo. Magiczne urządzenie znowu znalazło się w posiadaniu kendera. Tasslehoff spokojnie wsadzał je pod koszulę. Daleko od Qualinesti, ale nie tak daleko, aby nie mogła tam sięgnąć swym wzrokiem i słuchem, wielka zielona smoczyca Beryl spoczywała w swym porośniętym splątanymi pnączami leżu, rozpamiętując wyrządzone jej krzywdy. Krzywdy, które kłuły ją i sprawiały ból niczym złośliwe pasożyty. Podobnie jak w przypadku zakażenia pasożytami mogła się drapać to tu, to ówdzie, ale swędzenie przechodziło tylko w inne miejsce i nigdy nie mogła się go pozbyć. W centrum jej kłopotów znajdowała się wielka czerwona smoczyca, monstrualna bestia, której Beryl bała się bardziej niż czegokolwiek na świecie, mimo że prędzej pozwoliłaby urwać sobie zielone skrzydła i zawiązać w supeł potężny, zielony ogon, nim przyznałaby się do tego głośno. Ten strach był głównym powodem, dla którego Beryl zgodziła się przed trzema laty zawrzeć pakt. Widziała oczyma wyobraźni własną czaszkę zdobiącą totem Malys. Nie tylko chciała zachować czaszkę, lecz również była zdecydowana nigdy nie dać swej spasionej czerwonej kuzynce tej satysfakcji. Zawarcie pokoju między smokami wydawało się przed trzema laty dobrym pomysłem. Pakt położył kres krwawej smoczej czystce, podczas której smoki zabijały nie tylko śmiertelników, lecz również swych pobratymców. Te z nich, które zachowały życie i nadal były potężne, podzieliły między siebie Ansalon, pozostawiając nietknięte niektóre ze spornych terenów, takie jak Abanasinia. Pokój przetrwał około roku, po czym zaczął się załamywać. Gdy Beryl poczuła, że jej magiczne moce zaczynają słabnąć, oskarżyła o to elfów i ludzi, w głębi duszy wiedziała jednak, kto jest za to odpowiedzialny. To Malys kradła jej magię. Nic dziwnego, że jej czerwona kuzynka nie musiała już zabijać swych pobratymców! Znalazła jakiś sposób, który pozwalał jej okradać inne smoki z mocy. Magia była dla Beryl podstawowym środkiem obrony przed silniejszą kuzynką. Bez niej zielona smoczyca stałaby się bezradna jak krasnoiud żlebowy. Zapadła noc, a Beryl nie przestawała dumać. Ciemność spowiła jej leże niczym kolejne wielkie pnącze. Smoczyca zasnęła, ukołysana swymi planami i spiskami. Śniło jej się, że w końcu znalazła legendarną Wieżę Wielkiej Magii w Wayreth. Owinęła wokół niej swe potężne cielsko i poczuła, jak napływa do niego moc, ciepła i słodka jak krew złotego smoka... - Czcigodna! Syczący głos wyrwał ją z przyjemnego snu. Beryl zamrugała powiekami i prychnęła głośno. Liście wzbiły się w górę, niesione powiewem trującego gazu. - Słucham, o co chodzi? - zapytała, skupiając spojrzenie na źródle syku. Zupełnie nieźle widziała w ciemności i nie potrzebowała światła. - Przybył posłaniec z Cjualinostu - oznajmił jej sługa, smokowiec. - Twierdzi, że wieści są pilne. W przeciwnym razie nie przeszkadzałbym ci. - Przyślij go tu. Smokowiec pokłonił się i odszedł. Pojawił się następny przedstawiciel tego gatunku, baaz imieniem Groul. Był to jeden z ulubieńców Beryl, zaufany posłaniec, który wędrował między jej leżem a Qualinesti. Smokowców stworzono w czasach Wojny Lancy, gdy czarodzieje w czarnych szatach i źli klerycy wierni Takhisis ukradli jaja dobrych smoków i obudzi - li w nich ohydne życie pod postacią owych skrzydlatych jaszczuroludzi. Tak jak wszyscy jego pobratymcy, baaz chodził na dwóch muskularnych nogach, lecz w razie potrzeby mógł biegać na czterech kończynach, przyśpieszając jeszcze bieg za pomocą skrzydeł. Jego ciało pokrywała łuska o matowym, metalicznym połysku. Nosił niewiele ubrania, gdyż jedynie krępowałoby ono jego ruchy. Jako posłaniec był lekko uzbrojony - miał krótki miecz, który przytroczył sobie na plecach między skrzydłami. Beryl całkowicie się rozbudziła. Groul był lakonicznym stworzeniem, które rzadko okazywało jakiekolwiek uczucia, ale dzisiaj wydawał się wyraźnie z siebie zadowolony. W jego jaszczurczych oczach błyszczało podniecenie i odsłaniał kły w szerokim uśmiechu. Beryl przetoczyła masywne cielsko, zanurzając się głębiej w błoto, by ułożyć się wygodniej