Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Tym razem nie tydzień, Durganie. Nie piąć dni ani trzy. Jeśli masz duszę, nadzorco niewolników, nie pozostawiaj mnie tu na zbyt długo albo po otwarciu drzwi znajdziesz szaleńca. Ktoś mógłby pomyśleć, że demon zamieszkał w mojej duszy, karmiąc się gniewem, którego nawet nie potrafiłem już spostrzec, ponieważ zbyt długo sobie nań nie pozwalałem. Powiedziałem sobie, że nie mógł mnie poznać. Nie było w naturze demona kojarzyć ludzkiej postaci tych, których kiedyś napotkał, w innym czasie i innym miejscu. Takie rozsądne argumenty nie miały jednak najmniejszego znaczenia, gdy kuliłem się nagi w ciemnościach i rozpaczliwie pragnąłem zatonąć we śnie. Cóż, zawsze możemy znieść więcej, niż uważamy za możliwe. Drugiego dnia od egzekucyjnej uczty znów spałem, choć niespokojnie. Otrzymałem trzy porcje jedzenia i wody, więc uznałem, że minęły trzy dni, nim Durgan z powrotem opuścił drabinę. Choć odzyskałem już spokój, zacząłem się po niej wspinać, zanim jeszcze dotknęła ziemi. Krzepki nadzorca niewolników przyjrzał mi się z zainteresowaniem, gdy drżący ukląkłem na czystej słomie w opuszczonych czworakach. Był wczesny ranek. – Te ostatnie dni nie były już tak łatwe, co? Słyszałem, jak krzyczysz. – To nic takiego, panie Durganie. Czworaki to w nocy jedno z najgłośniejszych miejsc. Większość niewolników ma wystarczająco wiele paliwa do podsycania koszmarów sennych, a ja miałem go więcej niż wszyscy. Ale nie można sobie pozwolić na zdradzenie choćby śladu szaleństwa. Szaleni niewolnicy byli niebezpieczni. Znikali bardzo szybko i nikt nie pytał gdzie. – Przygotuj się. Masz się dziś pojawić w pierwszej sali audiencyjnej. Powiedziano mi, że przy tronie księcia znajduje się stolik. Ty masz siedzieć przy tym stoliku, przygotowany do pisania, o pierwszej godzinie trzeciej straży. Możesz wziąć papier, atrament i co jeszcze będzie ci potrzebne od trzeciego zarządcy. Jakieś pytania? Spytałem, gdzie mogę odnaleźć trzeciego zarządcę, a następnie, co mam zapisywać w dużej, pełnej przeciągów pierwszej sali audiencyjnej. – Dziś zaczyna się Dar Heged. Będą listy i wiadomości, wyroki i proklamacje. – Czy niewolnicy zwykle...? Durgan przechylił głowę i spojrzał na mnie. – Nie. To wcale nie jest zwyczaj. Słyszałem... – tu jego spojrzenie padło na mój lewy policzek – ... że może jego wysokość pragnie mieć na widoku niewielkie przypomnienie ostatnich wydarzeń, gdy pojawi się szlachta. – Durgan zmitygował się nagle i zarumienił. Raczej myślał na głos, niż odpowiadał na moje pytanie. Po prostu powiedziałem na głos o tym, co go nurtowało. – Ruszaj się i uważaj na słowa. – Zawsze – odpowiedziałem i ukłoniłem się, po czym ruszyłem do cysterny. Tego szarego poranka musiałem rozbić lód, by dostać się do wody do mycia. Inni byli tam przede mną, gdyż powierzchnia cysterny była miniaturowym łańcuchem górskim z odłamków lodu – rozbitych, odepchniętych na bok i znów przymarzających do siebie, jakby zlepionych ręką ducha. Tępy nóż do golenia leżał w stercie zamarzniętych włosów o każdym odcieniu i rodzaju. Jeszcze nie widziałem tych, z którymi dzieliłem czworaki. Ogoleni na łyso mężczyźni, którzy przemykali przez pałacowe korytarze i kuchnie w swoich fenzai, równie dobrze mogli być aktorami z wędrownej trupy. Tylko trzy osoby w pałacu były prawdziwe. Durgan, gdyż karmił mnie i ze mną rozmawiał. Aleksander, który władał moim życiem. I Khelid... demon. Zadrżałem na to wspomnienie i wyrzuciłem je ze swoich myśli. Nic nie mogłem poradzić w obliczu demona. Durgan siedział na drugim końcu czworaków, na podłodze przed niskim piecykiem, i ostrzył długi, staromodny miecz. Kiedy go mijałem w drodze do drzwi, podniósł wzrok. – Powiedziano mi, że masz imię. Zatrzymałem się, ale nie odezwałem się, gotów na kolejny posmak gorzkiej prawdy. – Ezzarianie nie lubią, kiedy używa się ich imion. – Powrócił do ostrzenia, rytmicznie przeciągając ostrze po szarym kamieniu. Było to stwierdzenie, nie pytanie, lecz na końcu pozostało otwarte. Nie skończył tego, co chciał powiedzieć. Bardzo interesujące. – Wiesz coś o Ezzarianach – powiedziałem w ten sam sposób, choć byłem pewien, że to, co wiedział, nawet nie zbliżało się do prawdy. Prywatność... tajemnica... były dla nas jak powietrze. – Moja rodzina pochodzi z południa. Z Karesh