Ĺťycie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednoczeĹnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Do południa było po wszystkim. Abdallahi uciekł z miejsca walki, zostawiajšc niemal połowę swoich wojowników. Brytyjczycy i Egipcjanie stracili czterdziestu omiu ludzi, przy czym prawie połowę stanowili lansjerzy, którzy polegli w czasie dwóch zgubnych minut nieustraszonej, ale bezsensownej szarży. Penrod jako jeden z pierwszych wjechał do Omdurmanu. Wród zapowietrzonych, cuchnšcych ruder nie brakowało małych gniazd oporu, ale nie zważajšc na nie, udał się z oddziałem swoich ludzi do pałacu Osmana Atalana. Budynki były wyludnione. Przemierzał je z szablš w dłoni, wykrzykujšc: Rebecco! Gdzie jeste?! Jego głos tłukł się echem po pustych pokojach. Nagle usłyszał szmer za plecami i okręcił się w porę, żeby odbić sztylet wymierzony między łopatki. Gdy przeciwnik drugi raz składał się do ciosu, Penrod machnšł szablš i przecišł mu nadgarstek do koci. Arab wrzasnšł, sztylet wypadł mu z ręki. Penrod przyłożył napastnikowi sztych do gardła i przycisnšł do ciany. Poznał agadżera z otoczenia Osmana Atalana. 519 Gdzie one sš? zapytał. Gdzie al-Dżamal i Nazira? Trzymajšc się za zranionš rękę, Arab splunšł na niego. Efendi odezwał się Jakub zza ramienia Penroda. Zostaw go mnie. Ja z nim pogadam. Penrod pokiwał głowš. Zaczekam przy wielbłšdach. Pospiesz się. Wyzuty z sumienia Jakub straci niewiele czasu. Dwa razy Penrod usłyszał wrzask Araba, za drugim razem cichszy. Jakub wyszedł z pałacu. Oaza Gedda powiedział i wytarł ostrze sztyletu w kark wielbłšda. W oazie Gedda, leżšcej w basenie wród kredowych wzgórz, nie było wody powierzchniowej, tylko jedna głęboka studnia z wapiennš cembrowinš. Otaczał jš gaj palm daktylowych. Kopuła więtego grobu była oddalona od wyższej kopuły meczetu i kwater mułłów. Penrod, nadjeżdżajšc z pustyni, zobaczył wród palm grupę bawišcych się bosych chłopców i dziewczšt w długich, brudnych koszulach. Miedzianowłosy chłopczyk gonił inne dzieci, które rozbiegały się z piskiem i ze miechem. Gdy zobaczyły zbliżajšcy się oddział na wielbłšdach, wrosły w ziemię i wytrzeszczyły duże, ciemne oczy. Najstarszy chłopiec odwrócił się i pobiegł do meczetu. Pozostali pospieszyli za nim. Po ich odejciu oaza wydała się milczšca i pusta. Penrod usłyszał rżenie. Spętany koń stał za węgłem meczetu, skubišc paszę ze sterty. Był to kary ogier. Al-Buk! Penrod cišgnšł wodze spory kawałek przed drzwiami meczetu, zeskoczył z siodła i rzucił je Jakubowi. Dobył szabli i ruszył powoli. Drzwi były szeroko otwarte, ale wnętrze kryło się w mroku. Osmanie Atalanie! Echo na wzgórzach przez chwilę przedrzeniało okrzyk Penroda. Potem zapadła cisza. Penrod dostrzegł ruch w cienistym wnętrzu. Osman Atalan wyszedł w słońce. Jego zacięta, okrutna twarz była nieprzenikniona. W prawicy trzymał miecz. Nie miał tarczy. Przyszedłem po ciebie powiedział Penrod. Tak odparł Osman. Srebrne nitki pobłyskiwały w jego 520 brodzie, ale spojrzenie miał niezachwiane. Spodziewałem się. Wiedziałem, że przybędziesz. Dziewięć lat. Zbyt długo, lecz teraz nadeszła pora. Osman zszedł po schodach, a Penrod cofnšł się o dziesięć kroków, żeby zrobić miejsce do walki. Zaczęli kršżyć we wdzięcznym menuecie. Lekko zetknęli ostrza i stal zadwięczała niczym kryształ. Zatoczyli drugi kršg, patrzšc sobie w oczy, wypatrujšc słaboci; mogła powstać w cišgu lat, które minęły od ich ostatniej walki. Nie znaleli żadnej. Osman poruszał się jak kobra, spięty i gotów do zadania ciosu. Penrod był niczym ichneumon, szybki i pełen gracji. Skrzyżowali broń i obrócili się, a potem jakby na dany znak skoczyli jeden na drugiego. Ostrza zeliznęły się. Znowu odskoczyli, zatoczyli kršg i zaatakowali. Szabla i miecz rozmyły się w srebrne smugi, zderzajšc się z brzękiem. Penrod nacierał twardo, zmuszajšc Osmana do obrony, nie dajšc mu chwili wytchnienia. Osman cofnšł się, a potem przypucił zażarty kontratak. Penrod ustępował powoli, każšc mu drogo płacić za każdy cal. Penrod uważnie obserwował adwersarza. Zamachnšł się, mierzšc w głowę. Osman sparował. Ostrza skrzyżowały się i znieruchomiały. Obaj mocno zaparli się nogami o ziemię, całym ciężarem ciała napierajšc na broń przeciwnika. Maleńkie kropelki potu wystšpiły im na czoła. Patrzyli sobie w oczy i wytężali siły. Penrod wyczuł miękkoć w ręce Osmana. Chcšc poddać go próbie, cofnšł broń i odskoczył. Gdy ostrza się rozłšczyły, Osman spróbował wykorzystać chwilowy brak zasłony i dgnšł w prawy łokieć przeciwnika, ale na tę starš sztuczkę Penrod był przygotowany. Wydawało mu się, że Osman ma powolne ruchy. Penrod uderzył w głownię miecza i wykręcił młyńca. Myliłem się co do jego powolnoci, Penrod zmienił zdanie, gdy znów zaczęli kršżyć. Po prostu nie porusza się tak szybko jak kiedy. Czy ze mnš jest tak samo? Zamarkował pchnięcie w twarz i odchylił się do tyłu, lecz Osmanowi prawie udało się go zaskoczyć. Jego miecz uderzył jak piorun. Penrod odbił cios w ostatniej chwili. Osman znów spónił się z zasłonš, co było jego starym, złym nawykiem. Penrod wymierzył cięcie. 521 Szabla musnęła klatkę piersiowš pod pachš, tnšc ciało do koci, ale nie znalazła luki pomiędzy żebrami. Zatoczyli kolejny kršg. Osman krwawił obficie. Wiedział, że upływ krwi szybko go osłabi, a zranione mięnie zesztywniejš. Miał coraz mniej czasu. Rzucił na szalę całš swojš siłę i wprawę. Jego miecz przemienił się w błyski roztańczonego wiatła. Cišł i wyprowadzał pchnięcia wysoko w linii obrony, potem zamierzył się w udo, a póniej w głowę