Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Pojawiły się groźne oznaki wodnej puchliny. Trzeba było wracać, tym śpieszniej, że i gospodarz naglił do wyjazdu. Brat jednak odmówił choremu odesłania go do Wiednia w krytym powozie. Pierwszego grudnia twórca "Mszy solennej" ruszył więc w drogę na wozie mleczarskim, w dzień mokry, ostry i przejmująco zimny. W niedostatecznym ubraniu dotarł tak pod wieczór do wiejskiej karczmy, gdzie położył się w nędznej, nieopalonej izdebce o pojedynczych oknach. Czuł się źle. Północ biła na jakimś zardzewiałym zegarze, kiedy się zbudził od suchego kaszlu. Ciemno. Za oknem coś kapie równo i brudno. Czarno przed oczami. Nagle wzdrygnął się od dreszczu febry. Pod lepką kołdrą skulił się i dzwonił zębami. Kłucie w boku. Boże, co za pragnienie! Wody... wody... Nie ma nikogo. Podnieść się? Daremnie. Lodowata ręka spod kołdry szuka świecy, czegoś, ratunku, światła. ' Tak leży i palce nieczujące grzeje w bijącym ogniu skroni. Wszystkie władze zmysłowe wyostrzone ma niezmiernie. Gdzieś za trzecimi drzwiami słyszy chrapanie. Stary, ochrypły, widocznie kosmaty pies ujada, a nagle w fałszywym interwale skrzypnęło coś, znacznie bliżej. Potem cisza, czarniejsza, niż była. Teraz coś musi się zmienić... Nic! odpowiada pies i szczeka dalej. Teraz umrę. Muszęż tak umierać? Wody... Szalonym wysiłkiem zwlókł się z tapczanu, niepewnym krokiem przemierzył izbę i potknął się o dzban pełen wody. Ukląkł. Przyłożył wargi spieczone - i odskoczył przerażony: war! Ale ręce zadały kłam, woda pokryta była cieniutką szybą lodu. Pochylił się do wytęsknionej oazy. Krótki kaszel zatrząsł jego ciałem, potem usta jęły ssać potężny dzban, długo, bez miary, bez pamięci. Kosmyki długich włosów osunęły się i pływały w wodzie kiścią szronu. Pił. Nic nie wiedział. Pił. Ciało miał zmrożone, nieczułe, zakrzepłe. Gdy powstał, zatoczył się jak po dzbanie mocnego wina. Ani śladu świtu. Nawet kur żaden... Od takich nocy daleko jest do jutrzni. Takie są ślepe. Żadnych nie mają świtów... Rano już słabą ma władzę w członkach. Nagli do dalszej jazdy. Karol wynajmuje wóz drabiniasty (drugi typ chwalebnego rydwanu dla przodowników ludzkości) i na słomie składają chorego, w śmiertelnej gorączce. Tegoż dnia docierają do Wiednia. Gonitwa za lekarzami. Zjawia się przestraszony Holz, po nim doktor Wawruch, który widzi krwawe plwociny i ataki kaszlu graniczącego z uduszeniem; bez wątpienia: zapalenie płuc. Po tygodniu jest lepiej, lecz na drugi dzień występują znamiona żółtaczki. Straszliwe bóle wewnętrzne wykręcają ciało, nogi puchną, kilka chorób rośnie jednocześnie. Stan pogarsza obecność Karola i brata, który przyjechał w eleganckim ekwipażu; jeden ani drugi nie umieją pacjentowi oszczędzić scen, świadczących o ich kamiennych sercach i wyschłych sumieniach. Dwudziestego grudnia odbyła się operacja odtoczenia wody z organizmu. Po niej nastąpiła pewna ulga. Mógł z uśmiechem oglądać kolejno czterdzieści tomów zbytkownej edycji dzieł H~andla, którą mu przysłano z Londynu, Gerhard Breuning przynosił mu tomy do łoża, a on wołał, że H~andel jest największym kompozytorem i że sam się od niego jeszcze uczyć może... Tak minęły święta i nastał rok dwudziesty siódmy. Młody Breuning ekwipował Karola, który wreszcie drugiego stycznia wyruszył do Iglau, do swego pułku jazdy. Nazajutrz stryj jego pisze testament, wyrodnemu bratankowi zapisując całą swoją własność, wśród której prawa autorskie stu trzydziestu pięciu opusów tworzyły skarb także materialny. Opiekunem mianowany został - z wyraźnym wyłączeniem Jana Beethovena - radca dworu Stefan Breuning. Ósmego stycznia przystąpiono do drugiej operacji. Doktor Malfatti wziął teraz udział w zabiegach lekarskich. W stanie chorego, szczególnie po trzeciej operacji, 2 lutego, nastąpiła poprawa fizyczna i psychiczna. Jął przypominać sobie poniechane plany, myśleć o "X Symfonii", już przecie w głowie gotowej, o licznych propozycjach wydawców. I kwintet, i uwertura, i opera, i oratorium... Gęściej poczęli się zjawiać goście, a z nimi nowe fale siły i pragnienia życia: Gleichenstein, Maurycy Lichnowsky, Streicher, Hummel, baron Pasqualati. Złoty Breuning junior już nie odstępuje łoża, matka jego przesyła potrawy, podczas gdy ojciec także choruje. Diabelli przynosi obrazek domu, w którym rodził się Haydn: - Patrz, to dzisiaj dostałem - mówi chory do Gerharda