Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie paliło się ani jedno światło. Dom wydawał się zamknięty i bezpieczny. Przed głównym wejściem rozpościerał się rozległy trawnik. Lantano był chyba ostatnim człowiekiem na Ziemi, który miał taki trawnik i nie zamierzał tego ukrywać. Za cenę tego trawnika mógłby z pewnością kupić całą planetę w innym układzie słonecznym. - Idziemy - rozkazał Ackers. Rozdrażniło go, że Lantano tak się obnosi ze swoim bogactwem; kierując się w stronę szerokich schodów, które prowadziły na ganek rezydencji, na złość podeptał grządkę róż. Krok w krok za nim szli policjanci z grupy uderzeniowej. - Co jest? - mruknął Lantano, obudzony w środku nocy. Był gruby, młody i sympatyczny z wyglądu. Miał na sobie elegancki, jedwabny szlafrok. Przypominał kierownika letniego obozu dla chłopców. Wydawało się, że jego miękka, nalana twarz nigdy nie przybiera smutnego wyrazu. - Co się stało, panie oficerze? Ackers nie cierpiał, gdy zwracano się do niego w ten sposób. - Jest pan aresztowany. - Ja? - bąknął niewyraźnie Lantano. - Panie oficerze, od takich spraw to ja mam prawników. - Ziewnął głośno. - Może kawy? - Zaczął się chaotycznie kręcić po pokoju. Nastawił wodę. Ackers od lat już nie pozwolił sobie na luksus wypicia filiżanki kawy. Ziemia była teraz gęsto pokryta kompleksami przemysłowymi i mieszkalnymi. A na innych planetach nasiona kawy nie przyjęły się. Lantano miał pewnie własną, nielegalną plantację, gdzieś w Ameryce Południowej... Zbieracze, którzy tam pracowali, myśleli pewnie, że wysłano ich do jakiejś odległej pozaziemskiej kolonii. - Nie, dziękuję - powiedział Ackers. - Musimy już iść. Wciąż oszołomiony, Lantano opadł na miękki fotel i spojrzał na Ackersa z niepokojem. - Pan nie żartuje - stwierdził. Jego twarz straciła pogodny wyraz. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał znów zasnąć. - O kogo chodzi? - wybełkotał. - Heimie Rosenburg. - Poważnie? - Lantano powoli pokręcił głową. - Zawsze chciałem go mieć w swojej firmie. Jest naprawdę przemiły. To znaczy... był. Ackers wolałby jak najszybciej opuścić tę luksusową rezydencję. Kawa parzyła się w dzbanku. Jej aromat go denerwował. A w dodatku na stole stał kosz pełen - Chryste Panie! - prawdziwych moreli. - Brzoskwinie - powiedział Lantano, idąc za wzrokiem Ackersa. -Niech pan się poczęstuje. -Skąd... pan je ma? Lantano wzruszył niedbale ramionami. - Syntetyczna plantacja. Hydroponika. Nie pamiętam, gdzie... Zresztą i tak nie mam głowy do tych nowych technologii. - Wie pan, że za posiadanie naturalnych owoców grozi grzywna. - Lepiej niech pan mi opowie - Lantano pocierał pulchne dłonie jedną o drugą- coś więcej o tej historii z Heimim, a udowodnię panu, że nie mam z tym nic wspólnego. Panie oficerze... - Ackers. Nazywam się Ackers - powiedział Edward. - Dobrze, panie Ackers. Nawet myślałem, że to pan, tylko nie chciałem się wygłupić. Kiedy dokładnie zabito Heimiego? Ackers niechętnie podał mu związane ze sprawą Rosenburga informacje. Lantano siedział przez chwilę w milczeniu, wreszcie odezwał się ponuro: - Lepiej niech pan sprawdzi pozostałe siedem kart. Jedna z tych osób wróciła... z systemu Syriusza. Ackers zastanawiał się, jakie mieli szansę, by zesłać człowieka takiego jak David Lantano. Jego organizacja - Interplay Export - miała kontakty w najdalszych zakątkach galaktyki. Ludzie Lantany będą go szukać do upadłego. Nikomu nie udało się dotrzeć tak daleko, jak wysyłano skazańców. Rozbity na jony i niesiony przez naładowane cząstki energii, wygnaniec podróżował z prędkością światła. Nie było powrotu, system działał tylko w jedną stronę. - Niech pan pomyśli rozsądnie - powiedział Lantano. - Gdybym to ja chciał zabić Heimiego... czy zrobiłbym to sam? Przecież to bez sensu. Zleciłbym komuś. - Dotknął Ackersa grubym paluchem. - Wydaje się panu, że narażałbym się osobiście? Wiem, że zgarniacie wszystkich, jak leci... i że z reguły udaje wam się znaleźć dość specyfikacji. - Na pana mamy dziesięć - powiedział szybko Ackers. - Więc macie zamiar mnie zesłać? - Jeśli jest pan winny, będzie pan musiał się z tym pogodzić, tak jak wszyscy inni. Pańska pozycja nie ma w tym przypadku znaczenia. - Ackers denerwował się coraz bardziej. - Oczywiście na razie wypuścimy pana. Będzie pan miał mnóstwo czasu i okazji, by dowieść swojej niewinności. Może pan przecież zaskarżyć i podważyć każdą z dziesięciu kategorii. Nie musiał chyba opisywać Lantanowi przebiegu procedury sądowej, która obowiązywała w dwudziestym pierwszym wieku. Nagle umilkł. Fotel, na którym siedział David Lantano. zdawał się zapadać w podłogę. A może to tylko złudzenie? Ackers przetarł oczy ze zdziwienia. W tej samej chwili jeden z policjantów krzyknął ostrzegawczo. Lantano próbował się wymknąć. - A dokąd to?! - rzucił Ackers, skoczył w stronę podejrzanego i przytrzymał fotel. Jeden z jego ludzi pobiegł odłączyć źródło zasilania rezydencji. Fotel znieruchomiał pod podłogą. Na powierzchni widać było teraz tylko głowę Lantana. Udało mu się prawie całkowicie ukryć w szybie ewakuacyjnym. - Żenująca próba... - mruknął Ackers. - Ma pan rację - przyznał Lantano. Cały czas siedział nieruchomo. Nie próbował się podciągnąć. Minę miał niewyraźną. Znów się zamyślił, po czym powiedział: - Mam nadzieję, że uda się to wszystko wyjaśnić. Najwyraźniej ktoś mnie wrabia. Tirol wynajął kogoś, kto wygląda jak ja, by zabił Heimiego. Ackers i policjanci wyciągnęli go z kryjówki. Nie opierał się, znów pogrążony w myślach. Taksówka wysadziła Leroya Beama przed wejściem do baru. Na prawo wznosił się budynek Wydziału Wewnętrznego... a na chodniku majaczył ciemny kształt budy Gartha. Beam wszedł do baru, znalazł stolik na tyłach i usiadł. Słyszał stąd niewyraźnie propagandowe hasła Gartha. Harvey bełkotliwie gadał sam do siebie. Nie zauważył Beama. - Precz. Precz z nimi. Banda oszustów i złodziei. - Z dusznej budy wydobywały się cuchnące opary, a Garth nie przestawał narzekać. - Co jest? - spytał go Beam. - Coś nowego? Garth przerwał swój jadowity monolog. - Pan tu? W barze? - zapytał zaskoczony. - Muszę dowiedzieć się czegoś więcej o śmierci Heimiego. -Nie żyje. Zleciała się psiarnia i tasuje karty. - Gdy wychodziłem z jego mieszkania, mieli sześć specyfikacji