Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
I w telewizji, i koło statku widzieliśmy tylko młodzież. Ani dzieci, ani starców, ani nawet po prostu starszych ludzi. Kronin chytrze zmrużył oczy: — A może u nich panuje dyktatura młodości? Młodzież planety połączyła się i zapanowała nad wszystkimi pozostałymi grupami wiekowymi, zamieniając je w niewolników! — Wygląda na to, że na Illi rzeczywiście są — niewolnicy i dyktatura — zmęczonym tonem powiedział Łobow. Niezauważony wszedł do mesy i stał przez jakiś czas, oparty o framugę dtzwi. — Udało ci się dowiedzieć czegoś nowego? — z ożywieniem spytał Klim. — Coś niecoś udało się — odpowiedział Łobow i zrobiwszy kilka kroków, siadł na kanapie obok Klima. …Na rekonesans Łobow wybrał glider: aparat był prawie bezszelestny, aby obawiać się ataku na tej planecie brakowało podstaw, więc wytrzymałość nie miała znaczenia. Aby nie zwracać uwagi Illenów, Łobow wystartował z górnej platformy statku i skrył się w chmurach, które nisko zwisały nad głową. Przez jakiś czas leciał poziomo, potem zszedł pod chmury. „Ziemia” była pięćdziesiąt metrów niżej; to pokrywała ją mgła i gęste zasłony deszczu, to znów przejaśniało się, a wtedy można było rozróżnić najdrobniejsze szczegóły. Wyskoczywszy nad najbliższą drogę, Łobow zmniejszył prędkość i skierował glider w stronę oceanu uważnie wpatrując się w dół. Droga wiła się zgodnie z naturalnym pofałdowaniem malowniczo ukształtowanego terenu. Przypominała zastygłą, martwą rzekę. Podobieństwo to zwiększył wilgotny połysk kamiennych płyt zmoczonych deszczem. Im bliżej był ocean, tym szerzej i gęściej rozciągały się po obu stronach drogi żywe ściany drzew i krzaków. Nad samym brzegiem droga rozszerzała się, tworząc niewielki placyk, i urywała się nagle. Łobow z zainteresowaniem przyglądał się zagadkowej konstrukcji Illenów. Urwisko było strome, placyk zwisał nad wodą na wysokości jakichś piętnastu metrów. Do wydobywania ciężarów to miejsce nie nadawało się wcale, było natomiast świetne, by zrzucać coś w dół, do wody. Czyżby Aleksy miał rację i Illeni rzeczywiście zrzucają tu śmiecie? Łobow krążył nad samą wodą. Pod urwiskiem było głęboko, lecz woda była tak spokojna i przejrzysta, że dostrzegał na dnie każdą żywą istotę, każdy kamień. Żadnych oznak brudu czy śmieci, nic przypominającego wysypisko. Czyste i naturalne przybrzeżne dno oceanu. Nie, drogi nie służyły do wywożenia śmieci. A więc do czego? Nie doszedłszy do żadnego wniosku Łobow wyprowadził glider z wirażu, wzniósł się pod same chmury i poleciał na północ, wzdłuż lekko poprzecinanej linii brzegu. Po jakichś dwóch kilometrach urwisko cofnęło się od brzegu, obnażając szeroki pas piasku. Zobaczył tam Illenów. Miał wrażenie, że leci nad jakąś popularną plażą na Ziemi — podobieństwo było tak wielkie, że Łobow z trudem stłumił pragnienie, by natychmiast wylądować i wykąpać się w czystej, kryształowej wodzie. Przezwyciężyć pokusę pomógł w dużym stopniu deszcz; zachciało mu się śmiać: „Śmieszne, kąpią się i wylegują na piasku pod deszczem…” Na widok glidera Illeni nie wykazali żadnego zaniepokojenia. Obserwowali go z podniesionymi głowami, machali rękami. Plaża ciągnęła się co najmniej kilometr, a potem nadbrzeżne urwisko znów przysunęło się do samej wody. I tu Łobow znów zobaczył drugą drogę z polerowanego kamienia, urywającą się stromo nad, oceanem. To miejsce również zbadał z największą dokładnością, lecz nie znalazł nic nowego — taka sama głębina i równe, czyste dno. Drogi nie służące do niczego! Zresztą, co pomyślałby mieszkaniec innych planet, gdyby znalazł na Ziemi starożytne miasta na pustyni, starannie pielęgnowane przez archeologów? Okrążywszy kilka razy urwisko nad samą wodą, Łobow zawrócił, a wtedy dostrzegł płynącego Illena, który powoli, jak gdyby niechętnie, zbliżał się do brzegu. Łobow zdziwił się: wzdłuż brzegu ciągnęło się strome urwisko, dostać się na górę było niepodobieństwem. Może Illen potrzebuje pomocy? Na wszelki wypadek Łobow opuścił się nad samą wodę i z małą prędkością przeleciał nad niezwykłym pływakiem. Illen nie podniósł głowy i nie pomachał ręką na powitanie. Poruszał się ociężale, wyraźnie zmęczony, nie wiadomo dlaczego wiosłował tylko lewą ręką. Przyjrzawszy się bliżej Łobofa zauważył, że prawą ręką Illen podtrzymywał drugiego, najwidoczniej nieprzytomnego. Błyskawicznie podejmując decyzję, Łobow zwalił glider w ostry zakręt, by siąść na wodę obok Illenów. Zdążył dostrzec, że pływak dotarł do płytkiego w tym miejscu dna, zrobił kilka kroków i wyprostowawszy się, podniósł towarzysza na rękach. Na chwilę Łobow stracił z oczu dziwną parę, a gdy glider, drgając od przeciążenia, wykręcił na kurs lądowania, zmęczony pływak był już sam! Stał na dawnym miejscu. Nagle szarpnął się i upadł płasko na plecy rozbryzgując wodę. Gdy tylko glider dotknął powierzchni oceanu, Łobow wyłączył silnik, otworzył szeroko drzwi kabiny, skoczył do wody, pogrążając się po pas, i ciężko pobiegł tam, skąd jeszcze rozchodziły się szerokie kręgi. Tutaj! Łobow zatrzymał się rozglądając się dokoła. Illeni zniknęli z oczu. Łobow przeszedł kilka kroków do przodu i do tyłu, na prawo i na lewo — dokoła było tylko czyste dno. Czyżby mu się zdawało? Nadal nie rozumiejąc, co się stało, Łobow rzucił się z powrotem do glidera, wskoczył do kabiny, zatrzasnął drzwiczki, włączył silnik i gwałtownie poderwał maszynę w powietrze. Podniósłszy się na dwadzieścia metrów, przechylając glider z boku na bok Łobow do bólu w oczach zaczął wpatrywać się w wodę. Nie było nikogo! Ale przecież Illeni mu się nie przyśnili! Łobow zredukował przechył aparatu zwiększając tym samym promień zataczanego okręgu i zauważył w oddali grupę dużych zwierząt przypominających a ryby, które szybko oddalały się od brzegu. Znów zawarczał silnik i glider dogonił nieznajomych mieszkańców oceanu. Było to kilkanaście przypominających ryby stworów, z wielkim czołem, każdy długości około dwóch metrów. Jeden z nich — Łobow widział to wyraźnie — ciągnął za sobą Illena przytrzymując go długą płetwą. Ten nie stawiał oporu. Dziwne istoty wzięły nagle ostry zakręt w prawo, a potem skryły się w głębinie. Coraz dalej odlatując nad pełne morze, Łobow poprowadził aparat zygzakami w nadziei, że znów zobaczy stado, lecz wszystko było daremne