Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czy chcą go wydać na pośmiewisko kraju! Przyszło do gwałtownej sceny między nim a biskupemambasadorem; Sobieski tupał nogą mi na biskupa w obecności królowej. Widzę tę scenę! W rezultacie postarano się, aby wyroki gwiazd wypadły korzystniej, i rzeczy się ułożyły. Stupany ambasador nabrał widać lepszego pojęcia o energii i ambicji Sobieskiego. Ale obrażony Celadon trzymał się w rezerwie: w Chantilly przebąkiwano, że ma jakieś widoki na księżniczkę kurlandzką. . . Kto wie, może w tej chwili znów zawahał się co do pani Zamoyskiej, przeciw której wrzała cała Polska, którą pomawiano o otrucie męża, nazywając ją Klitemnestrą 110 , Kleopatrą. . . Może uląkł się opinii: uchodził przecież za jej jawnego 110 Klitemnestra – żona Agamemnona, króla Myken, jednego z wodzów greckich, walczą- cych pod Troją, zamordowała swego męża po jego powrocie spod Troi. 83 kochanka, którego posądzano, że chce rzucić kraj i lecieć za nią do Francji. Przyzwoitość nie pozwalała żenić się wreszcie przed upływem roku. Toż ciało Zamoyskiego było jeszcze nie pochowane! W końcu królowa miała tego dość; znów zamierzyła przeciąć węzeł gordyjski. Dawny plan zasadzki na Lubomirskiego posłużył jej tutaj z tą odmianą, że tam chodziło o głowę. Rzecz jasna, że pani Zamoyska musiała być w zmowie; był zapewne wtajemniczony i biskup de Bonzy. Astrea unikała przez tydzień Celadona, potem dała mu schadzkę w letnim pałacu królewskim, gdzie mieszkała – było to w połowie maja – i tam pozwoliła się zaskoczyć na gorącym uczynku. Maria Ludwika weszła znienacka i ujrzała – cóż za operetka, tym komiczniejsza, jeżeli zachować należne tytuły: biskup, królowa, hetman. . . Skandal – zgorszenie – grzech – niewinność zawstydzona – uwodziciel bardziej jeszcze! Sobieski, niezdolny podejrzewaćukochanej o takie rachuby, po sarmacku naiwny ( „ a, zrobiłem wstyd niewieście! ” Fredrowskiego Cześnika) – dał z sobą zrobić wszystko. Sprowadzono księdza ( „ pleban czeka już w kaplicy ” – znów przychodzi na myśl Fredro) i nad ranem bohater nasz był już po ślubie. I człowiek tego typu, gdy raz było „ po harapie ” , już oddał się całą duszą. Tym bardziej że skoro zdecydowano za niego, czuł się już szczęśliwy; z poślubnych jego listów bucha po prostu szczęście. Ten wybuch szczęścia jest tak silny, że budzi we mnie chętkę wzięcia w obronę Sobieskiego, a raczej cnoty p. Zamoyskiej. Może w istocie do tej pory Celadon dostąpił tylko „ półzbawienia ” 111 , mówiąc słowami poety; może Marysieńka do samego ślubu odegrała w tym stosunku rolę niedostępnej Astrei. Tak by można wnosić z poślubnych listów Sobieskiego; nowy akcent zmysłowego szczęścia daje w nich wrażenie istotnego przełomu. Ale nie chcę tego rozstrzygać – i nie czuję potrzeby. . W kilka dni potem Sobieski ruszył do wojska, aby szykować smutną kampanię przeciw Lubomirskiemu, podczas gdy pani Sobieska – jeżeli wolno ją tak nazwać – wybrała się do Zamościa, , aby pochować męża. . . 111 Może. . . Celadon dostąpił. . . „ półzbawienia ” . . . – określenie użyte przez Adama Mickiewicza w wierszu Na pokój grecki księżnej Zeneidy Wołkońskiej w Moskwie . 84 X MIODOWA ŻAŁOBA Podczas gdy w Warszawie rozgrywały się opisane poprzednio sensacyjne wydarzenia, w Zamościu leżały zwłoki nieboszczyka wojewody – nie pochowane. Była to zwykła rzecz, że z powodu trudności komunikacji, obowiązku powiadomienia krewnych i pozostawienia im dostatecznego czasu na przybycie – pogrzeb odbywał się aż w parę miesięcy po jego śmierci. Niemniej najszybsza obecność wdowy była tu pożądana; zarówno dla poskromienia coraz gwałtowniej narastających nieprzyjaznych dla niej pogłosek, jak dla olbrzymich spraw majątkowych, które się wiązały ze śmiercią pana na Zamościu. Była wreszcie i tu również podszewka polityczna: Zamość był jedną z najpotężniejszych twierdz w Rzeczypospolitej i już chodziły wieści, że Lubomirski chce nim pod jakimkolwiek pretekstem zawładnąć. W Zamościu panowała uroczysta żałoba. Dokoła katafalku obitego najdroższym szkarłatem paliło się siedemdziesiąt siedem funtów jarzących świec. Co dzień po obiedzie muzyka przygrywała przy ciele i na litaniach. Przyjeżdżali tłumnie najdostojniejsi goście; przybył nawet poseł od chana krymskiego; tylko wdowy wciąż nie było. Okazywała za to zainteresowanie sprawami majątkowymi; na zabezpieczenie swoich zapisów chciała zająć wszystkie dobra ordynacji. Ale siostra zmarłego, księżna Gryzelda Wiśniowiecka, czuwała: dnia 5 maja rozesłała do dzierżawców ostrzeżenie, aby nie dopuszczali do intromisji. Nawet sędziego warszawskiego przybyłego z plenipotencją pani Zamoyskięj i z listem królewskim odprawiono cierpkim słowem. Sprawa była dla wdowy niełatwa, bo do spadku zgłaszały się najmożniejsze rody; Zamoyscy z bocznej linii, Wiśniowieccy, Koniecpolscy zjeżdżali do Zamościa, nie bez wojskowej asysty. Pomału Zamość robił się obronny. Wreszcie, z końcem maja, wybrała się młoda pani, aby odwiedzić ciało męża i uczestniczyć w ceremoniach żałobnych. Jeżeli wierzyć poprzednim relacjom – a czyż można im nie wierzyć! – ta wdowa była od paru tygodni panią Sobieską. Wiadomość o tajnym ślubie obiegła już kawał Polski