Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ciął straszliwie, resztką sił, na nic nie bacząc i tym samym błąd czyniąc okropny. Ruch niezgrany z resztą ciała i nieprecyzyjny, dał drugiemu Kozakowi czas, by skoczyć Muratowi za pledcy... Dłoń Karśnickiego opadła ku skórzanej cholewie... ...Szablę unieść, wziąć zamach taki, że szczyt ostrza zadu końskiego sięgnął, w strzemionach stanąć nad karkiem Francuza... Murat dostrzegł kątem oka śmierć czającą się nad nim i w tym tysięcznym ułamku sekundy pomyślał, że nic już nie może mu życia darować. Świst złowrogi i przeciągły jak szarpnięcie struny wyrwał Dominika z omdlenia... Kozak rękę jeszcze trzymał na plecy zagiętą do ciosu, lecz już bez szabli, a między łopatkami utkwiła, zdobna arabeskami o roślinnej miękkości linii, rękojeść owego noża, który zawsze budził w Dominiku trwogę, a który widział już po raz trzeci. Murat w sekundzie swego ocalenia, nie wiedząc, co się stało, ale widząc zamarłego wroga, rąbnął go z półobrotu, na ukos przez szyję. Karśnicki stał jeszcze wychylony do przodu, z ręką, której nie cofnął po rzucie, wyciągniętą. Ten obraz był ostatnim, jaki Dominik zachował w pamięci. Nie widział już, jak zza lasu wyskoczyły gromady rosyjsko_polskich ułanów Szegulina, jak Murata i Karśnickiego, który zdążył wyrwać nóż z pleców trupa, porwał ów potok, jak brat głowę ku niemu obracał i krzykiem rozpaczliwym przyzywał, jak Polacy z Wielkopolski zaczęli się rąbać z Polakami z Litwy i z Ukrainy, przekleństwami ohydnymi w tym samym języku obrzucać... Nie widział wreszcie, jak stalowe kohorty jazdy francuskiej przełamały szyk rosyjski i przechyliły szalę na korzyść boga wojny. Ocknął się w nocy, słysząc gwar głośny. Znajdował się w konwojowanej przez Kozaków kolumnie jeńców, na wozie wyłożonym słomą. Tych z pojmanych Francuzów, którzy mogli iść, pędzono obok wozów. Gwar wznieciło kilku pijanych Prusaków z korpusu Lestocque.a, którzy nagle dopadli jeńców i zaczęli ich rąbać. Była wśród nich markietanka - ta dźgała bezbronnych bagnetem. Krzyk się podniósł, jeńcy zasłaniali się gołymi rękami i chowali za wozy, gdy wtem do oficera, który dowodził Prusakami, doskoczył dowódca eskorty, ściągnął Niemca z konia, szablę wyjął i tłukł co sił płazem po głowie, po plecach i gdzie popadło, klnąc straszliwie. Prusak zwijał się, nie mógł wstać z błota, krzyczał, o litość żebrząc. "Herr Leitnant! Herr Leitnant!", łapał za nogi. Obok leżało dwóch zakłutych Francuzów. Kozaka widać ogarnął szał, bo zaczął kopać bez litości. - Wot tiebie! Wot tiebie! Ty plennych choczesz rubat?! Podliec!! Wot tiebie, job twoju mat! Wot tiebie...! Dominik katowania i okrucieństwa wszelakiego nienawidził, ale teraz patrzył na Rosjanina z sympatią, z wdzięcznością, chciał mu coś rzec, lecz kolumna znowu ruszyła, wozem szarpnęło i stracił przytomność. * * * Spotkali się już po Tylży, gdy nastał powszechny pokój i gdy wolno puszczano jeńców po obu stronach. Padli sobie w ramiona i całowali się, szczęśliwi jak dzieci. - Schudłeś na szczapę, nie pieścili cię Rosjanie? - Co tam, źle nie było, odpocząłem przynajmniej, ha, ha, ha... - A rana? Zagoiła się, mniemam... - Prawie. Jeno kiedy zimno, to dokucza, ale co tam, nie to ważne. Nareszcie, Janku, nareszcie ją masz! - Co nareszcie? - Nareszcie masz... mamy ową Polskę wyśnioną, niepodległą, a w niej Wielkopolskę. Po tośmy walczyli, by nasza ziemia w Polskę wrosła, jako za dawnych królów... - Ale nie wrosła. Wrosła... w Księstwo Warszawskie. - Już tylko po tym, żeś zawsze niekontent, poznać można, żeś szczery Polak