Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nawet światowa gospodarka nie jest dzisiaj wolna od utopijnej idei „powtórnego podziału dóbr materialnych", polegającego na ich przeniesieniu z tak zwanych krajów „bogatych" do tak zwanych „biednych". Niedawno odbyła się w Kopenhadze ONZ-owska konferencja na temat rozwoju społecznego. I znów się okazało, że nie odrzuciliśmy dawnego sposobu myślenia; jakby doświadczenie ostatnich pięćdziesięciu lat nie nauczyło nas, że zastrzyki środków pieniężnych Zachodu do gospodarki krajów Trzeciego Świata „sprzyjają rozwojowi" w nich jedynie bardzo licznej, skorumpowanej biurokracji. Jeśli dobrze sobie przypominam, kraje te ciągle się subsydiowało. Z początku - jako „słabo rozwinięte", później -jako „rozwijające się"; ten oględniejszy i bardziej obiecujący epitet świadczy jednak o braku realnego postępu. Czy teraz, kiedy w okresie pięćdziesięciu lat zmarnowano biliony dolarów, możemy już choć jeden z tych krajów nazwać „rozwiniętym" dzięki wspomnianym zastrzykom pieniędzy? Przeciwnie, sytuacja w krajach uzależnionych od pomocy zagranicznej tylko się pogorszyła, podczas gdy kraje nie otrzymujące pomocy z Zachodu, takie jak Tajwan, Singapur, Chile lub Hongkong, wyrosły na ekonomicznych gigantów. A tymczasem na obszarze samego świata zachodniego w końcu zaczęło się materializować utopijne wyobrażenie o państwie powszechnego dobrobytu. Praktycznie każde państwo uprzemysłowionego świata albo popadło w ruinę na drodze do urzeczywistnienia tej wzniosłej mrzonki, albo zbankrutuje na samym początku nadchodzącego tysiąclecia, jeśli w systemie nic się nie zmieni. A przy tym nie zmniejszyła się ani nędza, ani przestępczość, ani analfabetyzm, ani zaniedbania na polu opieki zdrowotnej - w niektórych krajach nawet wzrosły wprost proporcjonalnie do wzrostu dobrobytu. Co więcej, prawie w każdym dużym mieście wyrasta osobliwa podklasa, uzależniona od państwa dobrobytu, z którego wielka liczba rodzin przez trzy pokolenia wysysa dobra materialne. I są podstawy do przypuszczeń, że ten groźny proces jest celowo popierany przez tych, którym - dla utrzymania władzy - potrzebny jest taki właśnie elektorat. Ale prawdziwym niebezpieczeństwem, według wielu ekspertów, jest niszczycielskie oddziaływanie dobrobytu na rozwój rodziny. Pokaźny wzrost 719 Rozrachunek liczby podlotków zachodzących w ciążę, wzrost liczby dzieci bez ojców w sposób bezpośredni wynikające z polityki powszechnego dobrobytu •!' w ostatnim trzydziestoleciu, są pośrednią przyczyną obecnego wybucha S przestępczości nieletnich, narkomanii i szybkiego rozrastania się wspomnia* nej podklasy. To błędne koło, bodaj jeszcze bardziej „błędne" w krajach anglojęzycznych niż w kontynentalnej Europie, samo przez się wzbudza trwogę. Dodajmy do tego jeszcze dwie zadawnione ofiary utopijnych eksperymentów: praktycznie zniszczony system szkolnictwa, kładący obecnie główny nacisk na zabawy i rozrywki, a nie na proces nauczania i dyscyplinę, oraz system sądownictwa, w którym procedury i formalności górują nad sprawiedliwością zamiast jej służyć - i waszym oczom ukaże się wizja wprost apokaliptyczna. Europejczycy mogą spróbować odgrodzić się od tego koszmaru nazywając go „chorobą amerykańską", ale wątpliwe, czy uda się im uniknąć tego samego - przecież istota problemu jest ta sama po obu stronach Atlantyka. Obie półkule zbyt długo przebywały we władaniu utopijnego wyobrażenia o istocie ludzkiej, uwalniając w ten sposób jednostkę od jej niepodzielnej odpowiedzialności za własne życie. W rezultacie dzisiejsze państwo stało się karmicielką dla jednych, a matką-wampirem dla większości. Nie będąca w stanie zmienić swoich metod rządząca nomenklatura kontynuuje podwyższanie podatków, pogrążając w ten sposób przeciętnego podatnika w nędzy i w zależności od państwa. Bez nadmiernej przesady można powiedzieć, że ani jedno państwo na ziemi nie będzie w stanie, do końca tego stulecia, finansować podobnej „sprawiedliwości społecznej"