Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie chcemy i nie możemy zerwać tych nici dla jakichkolwiek doraźnych korzyści. Zamilkłem. Czuję podświadomie, że to moje wyznanie zapadło głęboko w umysł kosmity stojącego przede mną. Ale w jaki sposób zapadło, do jakich przemyśleń pobudziło? Tego nie mogę wiedzieć. Żałuję, że niczego nie umiem wyczytać w tej obcej, tak bardzo nieludzkiej twarzy Agaja. Wypukły pierścień jego oka, zamiast przekazywać jakieś doznania wewnętrzne - zwyczajnie, ściśle według praw optyki odbija moją twarz, przypłaszczoną jak w krzywym zwierciadle. Rzeczywiście, od tamtego przełomowego momentu zmierzam do sedna sprawy, aczkolwiek z dużymi oporami. W tym docieraniu się poglądów, położenie mojego partnera (już będę go tak nazywał) jest o wiele korzystniejsze. On nie musi przychylać się do mnie. Znakomicie wie, z czym przyleciał na Ziemię i po co. To daje mu spokój i pewność siebie. Tak przynajmniej sądzę, oczywiście nie z jego zachowania, które jest nadal nieczytelne, ale z treści wypowiedzi. Zastrzegam: jeśli się okaże, iż choć trochę rozumiem go operując ludzką logiką. Cokolwiek dokonaliśmy - zwłaszcza w ubiełych kilku dekadach w obronie naturalnego środowiska (a sądziłem dotąd, że dokonaliś my niemało, w rozumieniu mojego gościa jest tak powierzchowne, że prawie się nie liczy. Agaj zarzuca nam egocentryzm, brak racjonalizmu w myśleniu, kierowanie się modą, sympatiami, animozjami a nawet przesądami. To ostatnie ma dotyczyć faworyzowania jednych gatunków ze szkodą dla innych. Chyba go nie speszyło to, że się żachnąłem. Ja natomiast dużo przez to zyskałem: ostrożnie, krok po kroku wprowadzał mnie w arkana egzotycznego pojęcia dobra świata: tego czystego tchnienia odległej kultury, nie zafałszowanej żadnymi próbami przybliżeń. Agajskie dobro świata to pojęcie o tyle złożone, że mieści w sobie zarówno biokosmos w szczególnym, filozoficznym wydaniu, jak też stosunek Lesjan do tej właśnie przyrody wszech czasów i wszech miejsca, ogarniający niemal całość ich pojęć moralnych. Nad tym specyficznym kanonem - i stanu faktycznego, i postępowania wobec niego - rozciąga się przewodnia zasada, że dobro świata jest niepodzielne. Oprócz mniej ważkich refleksji lokalnych w obrębie jednej i tej samej biosfery są to w pierwszym rzędzie powiązania wszechświatowe. „W sposób naturalny gatunki albo przetwarzają się w inne, albo też giną bezpotomnie. Ale i jedno, i drugie nie oznacza zaprzepaszczenia budów ewolucji. Cokolwiek się dokonało w przyrodzie żywej, nie tylko wyciska niezmywalny ślad na obliczu biokosmosu, ale trwa w puli treści istnienia, która jest wartością wieczystą. Życie jest wieczne. Nawę partnerzy się nie zmieniają, tylko zajmują inną niszę. Wy tego nie pojmujecie.” Zastanawiam się przez chwilę. - Być może, Ale z czego tak wnioskujesz? „Z waszych upartych działań.” - Mylisz się. Przyznaję, że kiedyś człowiek rzeczywiście niszczył przyrodę, nawet dotkliwie. Ale i to było poprzedzone niewspółmiernie dłuższym okresem względnej nieszkodliwości w zaraniu naszych dziejów. A teraz znów usilnie powracamy do tamtych dobrych tradycji, choć w całkiem inny sposób, bo na zupełnie odmiennym etapie naszego rozwoju. „Rozszerz to twierdzenie i uzasadnij je po swojemu.” Rozważam, czy to, co powiem, da kosmicie pewien obraz i wyjdzie dość jasno w tłumaczeniu. Ale muszę brnąć przez rozpoczęty temat. - Wczesny mój przodek, jeszcze praczłowiek, zbieracz i łowca, nie dawał się bardziej we znaki swemu siedlisku niż inne duże zwierzęta. Był jednym z rosłych ssaków w zajmowanej biocenozie - o tyle bardziej przedsiębiorczym, że miał sprawniejszy mózg. Polował używając prymitywnej broni, która zastępowała mu kły i pazury klasycznych, choć mniej obrotnych drapieżników. Łamiąc lub ścinając wyostrzonym kamieniem gałęzie na szałas, nie niszczył lasu bardziej niż słoń lub nosorożec torujący sobie szlak w gęstwinie. Tylko podkładaniem ognia, którym czasami wypalał step w czasie łowów lub puszczę pod kopieniackie uprawy - dawał groźny sygnał swej odrębności od pozostałych użytkowników terenu. Taka była cena rodzącej się inteligencji. Czy rozumiesz to? „Rozumiem. Ale żadnych zjawisk nie oceniam jako ograniczonych w czasie. To, o czym mówisz, jest tylko cząstką jednostkowego zjawiska: Ziemianina. I to tylko prolog. Dla mnie człowiek trwa nierozerwalnie w geologicznej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Już wtargnięcie pitekantropa w przyrodę nosi całkiem swoiste znamiona, które nie dadzą się porównać z wkroczeniem na widownię towarzyszących mu gatunków. Bo zwierzę działa doraźnie: szuka pokarmu, chroni się przed zmianami zachodzącymi w otoczeniu, unika wrogów, mości sobie wygodne legowisko. Natomiast każdy człowiek, choćby najbardziej prymitywny, żyje nie tylko dniem dzisiejszym. On współtworzy taką przyszłość, jakiej pragnie. A co najgorzsze, jego wpływ na otoczenie zgoła nie jest ograniczony ani też związany z jakąkolwiek równowagą. Wynikiem tak złowieszczego prawa przyrody jest to, co uczyniliście z agajskim Rezerwatem PLANETA ZIEMIA.” - Człowiek pierwotny wprawdzie nie chronił przyrody w sposób zorganizowany, może bardziej lękał się jej aniżeli kochał - lecz nie wyrządzał jej wielkich krzywd, bo nie miał środków do tego. A my dzisiaj, wyposażeni w nowoczesną technikę, jesteśmy wystarczająco dojrzali, aby obrócić ją na obronę przyrody. „Rzeczywiście, był czas, kiedy wczesny praczłowiek odgrywał naturalną rolę regulatora w drapieżniczej przyrodzie Ziemi, podobnie jak inne zwierzęta. Ale wkrótce ten sam praczłowiek, dziki w porównaniu z tobą, jeszcze pokryty sierścią prawie na całym ciele, dopiero uczący się mówić -.przestał być istotą z grubsza nieszkodliwą dla swego siedliska. Ostatecznie i brutalnie stał się takim od pewnej niewymownie doniosłej granicy: odkąd posiadł ogień. Nie potrafimy dokładnie datować tamtej chwili. Na to musielibyśmy dokonać zbyt wielu prac wykopaliskowych, grożących rozpoznaniem nas.” - My również nie potrafimv. W każdym razie stało się to znacznie dawniej niż pół miliona lat temu. „Nawet milion lat. Ile ponad, tego nie wiemy. Ale to wy, Ziemianie, sprawiliście, że przez ten milion lat wymarło więcej gatunków dużych ssaków, niż ich powstało w nurcie poprzednich dziesięciu milionleci. Jeszcze więcej form zniszczyliście od czasu, gdy ustanowiliśmy Rezerwat. To nieszczęście nasiliło się szczególnie w ciągu sieddmiu wieków naszej nieobecności: od kiedy zamilkła Stacja