Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Gwałtownym ruchem wyciągnął zza pasa komunikator. - Halo, Żelazny Dywizjon, mówi dowódca - zawołał. - Wszyscy do maszyn. Zaczekał, aż piloci potwierdzą przyjęcie rozkazu, po czym wyłączył komunikator. Podniósł głowę i napotkał wzrok Afyona. - Ciągle uważasz, że mogą być z tego kłopoty? - spytał cicho kapitan. Antilles skrzywił się i jeszcze raz rzucił okiem na transportowiec. - Nie wiem. Ale nie zawadzi być w pogotowiu. Poza tym moi piloci i tak nie mogą cały dzień siedzieć bezczynnie i popijać herbaty. - Odwrócił się i pospiesznie wybiegł z kabiny. Kiedy dotarł do hangarów startowych fregaty, pozostałych jedenastu członków Żelaznego Dywizjonu już siedziało w swoich myśliwcach. W trzy minuty później byli w powietrzu, formując luźny szyk patrolowy. Gdy wyłonili się zza kadłuba “Skowronka”, Wedge zauważył, że transportowiec wcale nie zmierza do doków, lecz kieruje się w stronę dwóch kalamariańskich krążowników gwiezdnych, które pozostawały na orbicie kilka kilometrów dalej. - Rozciągnąć szyk - rozkazał Wedge, obierając kurs na transportowiec. - Przelecimy obok i spokojnie go sobie obejrzymy. Dywizjon skierował się we wskazanym kierunku. Antilles zerknął na tablice przyrządów. Zmienił nieznacznie prędkość i ponownie uniósł głowę... Nagle, w ułamku sekundy, cała otaczająca go przestrzeń zamieniła się w piekło. Transportowiec wyleciał w powietrze; zupełnie niespodziewanie, bez żadnego widocznego powodu, ani jakiejkolwiek zapowiedzi ze strony czujników, rozpadł się na kawałki. Antilles odruchowo włączył nadajnik. - Ogłaszam alarm! - krzyknął. - Eksplozja statku na orbicie w pobliżu doku V-475. Przyślijcie ekipę ratowniczą. Przez ułamek sekundy, kiedy zewnętrzne ściany ładowni rozprysnęły się na wszystkie strony, Wedge spoglądał w pustkę... Ale jego umysł zarejestrował zdumiewający fakt, że widzi co prawda wnętrze statku, ale nie może dojrzeć nic poza nim... W chwilę później ładownia nagle się wypełniła. Jeden z pilotów krzyknął ze zdumienia. Przed nimi, w miejscu gdzie czujniki “Skowronka” nic wcześniej nie wykryły, ukazał się jakiś ciasno upakowany ładunek, od którego natychmiast zaczęły się odrywać pojedyncze, ciemne punkty. Wyglądało to jak wysypujący się rój owadów. W ciągu paru sekund przedziwny ładunek rozwinął się w długi szereg myśliwców Imperium. - Zawracamy! - rozkazał Wedge. Wykonał gwałtowny skręt, by umknąć z drogi śmiercionośnej fali. - Przeformować szyk; przygotować się do ataku. Gdy jego piloci wykonywali odpowiedni manewr, przemknęło mu przez głowę, że kapitan Afyon jednak się mylił: Żelazny Dywizjon miał sobie dzisiaj w pełni zasłużyć na płacony mu żołd. Bitwa o Sluis Van zaczęła się na dobre. Minęli już zewnętrzną linię obrony i pokonali wszystkie biurokratyczne przeszkody - tak ostatnio charakterystyczne dla Sluis Van - a Han kierował się właśnie na wyznaczone mu miejsce, gdy usłyszał informację o wypadku. - Luke! - zawołał w głąb kabiny. - Jakiś statek eksplodował na orbicie. Zamierzam to sprawdzić. - Rzucił okiem na mapę stoczni, by określić położenie doku V-475. Zmienił nieco kurs... Podskoczył gwałtownie w fotelu, gdy “Sokół” zadrżał, trafiony z tyłu potężną serią z działa laserowego. Solo natychmiast wykonał unik, rzucając statek do przodu. Drugi strzał przeleciał tuż obok kabiny pilotów. Poprzez ryk silników doleciał go krzyk oszołomionego Luke'a. Trzeci strzał minął “Sokoła” o milimetry. Han znalazł wreszcie wolną chwilę, by zerknąć na wsteczne przyrządy pomiarowe i sprawdzić, co się właściwie dzieje. To, co zobaczył, przeraziło go. Tuż za nimi unosił się w przestrzeni imperialny niszczyciel gwiezdny, który już zdążył związać ogniem jedną z zewnętrznych stacji bojowych Sluis Van. Han zaklął pod nosem i gwałtownie zwiększył ciąg silników. Obok niego Luke trzymał się kurczowo fotela, chwiejąc się z powodu przyspieszenia, którego nie mogły zrównoważyć kompensatory. - Co się dzieje? - spytał, zajmując w końcu miejsce drugiego pilota. - Właśnie wpakowaliśmy się w sam środek ataku floty imperialnej - mruknął Solo, przebiegając wzrokiem przyrządy. - Jeden niszczyciel gwiezdny siedzi nam na ogonie, a drugiego mamy z prawej burty. Są z nimi jeszcze jakieś inne statki. - Specjalnie doprowadzili do zatoru w całym układzie - stwierdził Luke chłodnym, opanowanym tonem. “To już nie ten sam chłopak” - pomyślał Han. Przypomniał sobie, jak wiele lat temu na Tatooine ratował spod ognia niszczyciela gwiezdnego wystraszonego dzieciaka. - Zdołałem naliczyć pięć niszczycieli gwiezdnych i ponad dwadzieścia mniejszych statków - dodał Skywalker. - Teraz już przynajmniej wiemy, dlaczego napadli na Bpfassh i inne miejsca - burknął Solo. - Chcieli tu ściągnąć jak najwięcej statków. Ledwie zdążył skończyć, gdy ponownie włączył się nadajnik. - Ogłaszam alarm! Myśliwce Imperium przeniknęły na teren stoczni! Pogotowie dla wszystkich statków! Skywalker aż podskoczył. - To był głos Wedge'a! - zawołał, wciskając guzik nadajnika. - Wedge? Czy to ty? - Luke? - odezwał się Antilles. - Mamy kłopoty... Jest tu co najmniej czterdzieści imperialnych myśliwców i z pięćdziesiąt małych stożkowatych pojazdów, które pierwszy raz widzę na oczy... - Urwał, a z głośnika dobiegło przytłumione skrzypienie steru próżniowego. - Mam nadzieję, że prowadzicie ze sobą parę dywizjonów myśliwców - dodał po chwili. - Robi się tu gorąco. - Niestety, jesteśmy tylko my dwaj, ja i Han. Jesteśmy na pokładzie “Sokoła”- odparł Skywalker, spoglądając na przyjaciela. - Już do was lecimy. - Lepiej się pospieszcie. Luke wyłączył nadajnik. - Czy mógłbym się jakoś przesiąść na mój myśliwiec? - spytał. - Na pewno nie teraz - ostudził go Solo. - Musimy go tu porzucić i dalej lecieć sami. - W takim razie pójdę sprawdzić, czy Lando i roboty są dobrze przypięci - oznajmił Jedi, podnosząc się z fotela. - A potem zajmę miejsce przy dziale. - Idź do tego na górze - zawołał za nim Han. Pomyślał, że Luke będzie tam bezpieczniejszy, bo górne pola ochronne miały w tym momencie większą moc