Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Nie chciałbym zranić szanownej pani, ale w tej dziedzinie wysforowałaś się do przodu tak, że nie mam szans cię dogonić. - Lepiej nie rzucaj słów na wiatr, Arthurze. Nie składaj obietnic bez pokrycia, nigdy nie uda ci się rozwiązać tej zagadki. - Nigdy nie rzucam słów na wiatr. A poza tym wcale nie jestem miły. - Nie budź we mnie niepotrzebnej nadziei. Na rozwiązanie tej sprawy zabraknie ci czasu. - Nie znoszę robić tego w restauracji, ale widzę, że nie mam wyjścia. Przepraszam na chwilę. Arthur udał, że zakończył rozmowę, zerknął na Lauren, włączył telefon i wystukał numer swego wspólnika. Podziękował za poświęcenie mu rankiem tyle czasu i za troskę. W kilku zdaniach zapewnił, że czuje się całkiem nieźle, ale rzeczywiście przeżywa kryzys wynikający z przepracowania. Tak więc i dla niego, i dla firmy lepiej będzie, jeśli nie pojawi się w pracy przez kilka dni. Podał parę informacji dotyczących bieżących spraw i zapewnił, że Maureen będzie zawsze do dyspozycji. Nie zamierza nigdzie wyjechać, jest zbyt zmę- czony, będzie więc w domu i zawsze można do niego zadzwonić. - Sama teraz widzisz, nie mam żadnych obowiązków zawodowych, tak więc proponuję, abyśmy natychmiast rozpoczęli nasze poszukiwania. - Nie wiem, co powiedzieć. - Lepiej mi pomóż w zbieraniu materiałów medycznych. Jesteś przecież lekarką. Zjawił się Bob z rachunkiem, zerkał na klienta podejrzliwie. Arthur nagle wytrzeszczył oczy, na twarzy pojawił mu się przerażający grymas, wywalił język i zerwał się na równe nogi. Bob cofnął się o krok. - Bob, tego się po tobie nie spodziewałem. Jestem głęboko rozczarowany. Chodź, Lauren. To miejsce nie jest nas godne. Już w samochodzie wiozącym ich do domu Arthur wyjaśnił jej metodologię poszukiwań, które właśnie zamierzali rozpocząć. Wymienili uwagi, omówili szczegóły. Plan batalii był gotowy. 7 Po powrocie do domu Arthur od razu zasiadł za biurkiem. Włączył komputer i wszedł do Internetu. Przeglądarki, te „informatyczne autostrady", umożliwiały mu natychmiastowy dostęp do setek baz danych na interesujący go temat. Sformułował pytanie, wpisując po prostu jedno słowo „koma" w odpowiednią rubrykę, a „Web" zaproponował mu listę ad- resów, pod którymi można znaleźć publikacje, relacje świadków, opracowania i internetowe czaty na ten właśnie temat. Lauren umościła się w rogu biurka. Na początku połączyli się z serwerem Memorial Hospital, z rubryką: Neuropatologia i traumatologia mózgu. Znaleźli tam najnowszą publikację profesora Silverstone'a na temat urazów czaszki, co pomogło im sklasyfikować różne typy śpiączki według skali z Glasgow: trzy cyfry wskazywały reakcję na bodźce wzrokowe, słuchowe i czuciowe. Przypadek Lauren odpowiadał cyfrom 1.1.2, a ich suma określała śpiączkę klasy czwartej, czyli tak zwaną komę głęboką. Inny serwer wskazał im bibliotekę informatyczną, w której znajdowały się dane statystyczne dotyczące ewolucji choroby w poszczególnych typach śpiączki. Wynikało z nich, że jeszcze nikt nie powrócił z podróży, jeśli „jechał" właśnie tą „czwartą klasą"... Liczne diagramy, przekroje aksonometryczne, wykresy, syntezy i źródła bibliograficzne zostały wprowadzone do pamięci komputera Arthura, a następnie wydrukowane. Zebrało się tego łącznie około siedmiuset stron wyselekcjonowanych informacji, wybranych i podzielonych na grupy tematyczne. Arthur zamówił pizzę i dwa piwa, zatarł ręce i oświadczył, że teraz pozostało tylko czytanie. Lauren ponownie zapytała, dlaczego to wszystko robi. Odpowiedział: „Chcę spłacić dług wobec kogoś, kto w tak krótkim czasie tak wiele mnie nauczył, a przede wszystkim tego, jak może smakować szczęście. Wiesz przecież, że za marzenia trzeba płacić!" I wrócił do lektury, notując to, czego nie rozumiał, czyli praktycznie niczego. W miarę postępu prac Lauren wyjaśniała mu terminologię i sposób rozumowania lekarzy. Do deski kreślarskiej Arthur przypiął duży arkusz papieru i zaczął wypisywać na nim wnioski i spostrzeżenia. Zebrane informacje dzielił na grupy, zakreślał je i łączył ze sobą w zależności od istniejących między nimi powiązań. Wykreślił w ten sposób gigantyczny diagram; musiał dopiąć następny arkusz, na którym zapisywał zebrane konkluzje. Poświęcił dwie doby na próbę zrozumienia tego wszystkiego i znalezienia klucza do zagadki, którą oboje usiłowali rozwikłać. Dwie długie doby zajęło im dojście do wniosku, że śpiączka jest i jeszcze długo pozostanie, może na całe lata, ciemną strefą, w której ciało żyje, oddzielone od ożywiającego je ducha. Wyczerpany, z zaczerwienionymi oczami, zasypiał nawet na podłodze, a Lauren, siedząc przy kreślarskiej desce, wpatrywała się w diagram, dotykając narysowanych na nim strzałek końcem palca. Nagle zauważyła ze zdumieniem, że papier marszczy się pod jej dotykiem. Przykucnęła obok śpiącego, potarła dłonią o dywan, a potem pogładziła nią delikatnie przedramię Arthura. Porastające je włoski uniosły się - także zareagowały na dotyk. Uśmiechnęła się radośnie, pogładziła go po włosach i ułożyła się obok, zamyślona. Obudził się siedem godzin później. Lauren siedziała ciągle przy desce kreślarskiej. Przetarł oczy i uśmiechnął się do niej. Natychmiast odpowiedziała mu uśmiechem. - Byłoby ci wygodniej w łóżku, ale spałeś tak smacznie, że nie miałam odwagi cię budzić. - Jak długo spałem? - Kilka godzin, ale nie tyle, żeby nadrobić zaległości. Chciał wypić kawę i wrócić do przerwanej pracy, ale ona ostudziła jego entuzjazm. Co prawda takie zaangażowanie ogromnie ją wzruszało, uważała jednak, że to stracony czas. On nie był lekarzem, a ona jest tylko internistką, nie potrafią więc rozwiązać zagadki związanej ze śpiączką. - Co wobec tego proponujesz? - Żebyś wypił tę swoją kawę i wziął prysznic. A potem pójdziemy do miasta. Nie możesz żyć jak pustelnik tylko dlatego, że trzymasz w domu ducha. Postanowił wypić kawę, a później coś zadecydują. I bardzo chciałby, żeby więcej nie wyjeżdżała z tym „duchem". Można ją porównać do wszystkiego innego, tylko nie do ducha