Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Drugie śniadanie nie posłużyło jego żołądkowi. A może to świadomość tego, co zasugerował w przesłaniu. Lub może perspektywa wieczornej rozmowy z samym statkiem. Tymczasem miał do przeczytania mnóstwo kłopotliwych oficjalnych listów, które Tano wyciągnął ze sterty atewskiej korespondencji. Jeden z nich przysłali absolutyści ograniczonego wszechświata, sekta deterministów, głównie z prowincji Geigiego, chociaż istnieli też inni - Bren sprawdził w komputerze - z małych, tradycyjnych szkół. Przypisywali moralne znaczenie, oraz interpretację pochodzenia atevich i ludzi, hierarchii liczb nie dopuszczającej istnienia fizyki SNŚ. Niech Bóg ma go w swojej opiece, bo jeśli dzięki Hanks nie znajdzie liczbowego wyjaśnienia SNŚ, to determiniści oskarżą go o kłamstwo i obrażanie ich inteligencji - za twierdzenie, że statek nie czaił się w tajemnicy na orbicie przez dwieście lat i nie przygotowywał się do ataku promieniami śmierci. Banichiego nie było. Jago gdzieś poszła. To śmiertelnie przerażało Brena. Nie miał pojęcia, czy prawidłowo rozumuje, ale założył, że ich nieobecność ma ze sobą jakiś związek; Cenedi wspomniał o poważnych kłopotach w Gildii Zabójców, co, o ile wiedział Bren, mogło zagrażać tak życiu Banichiego i Jago, jak jego. Nie mógł zapytać o to Tabiniego, szczególnie po tym, jak pojawiła się Damiri, wymusiwszy wstęp na każde spotkanie odbywające się w apartamencie aijiego. Kiedy weszła Damiri, Bren miał na końcu języka pytanie, ale w ogólnym pośpiechu, w którym przedstawiał sytuację temu najbardziej wpływowemu - i wyraźnie drażliwemu - spośród prywatnych doradców Tabiniego, nie miał możliwości zapytania Damiri o jej intencje, tajemniczość i ukryte znaczenie jej słów; poza tym nie wiedział, co to wszystko znaczy i jakie prawa dał jej Tabini - nie miała takiej samej pozycji w społeczeństwie jak aiji, a nieustannie narażała na szwank nie tylko godność paidhiego, ale i autorytet Tabiniego. Czy chciała Brenowi coś dać do zrozumienia? A może zrobił w apartamencie coś, co rozgniewało Damiri? Cenedi powiedział, że są osoby usiłujące zgłosić Zamiar przeciwko paidhiemu. Brenowi nie mówiło to nic, w jakiej sprawie i czy w atewskiej polityce zabójstw i intryg paidhi jest namiastką Tabiniego. W końcu postanowił posłuchać rady ochroniarzy przydzielonych mu przez Tabiniego i nie ryzykować osobistego bezpieczeństwa. Jak dotąd jedynym jasnym punktem dnia był nieoczekiwany telefon od służby bezpieczeństwa Bu-javid, która donosiła, że samowolny partner Tano jest na dole, na stacji kolejowej Bu-javid i że, nie mając szczegółowych instrukcji, ochrona dokładnie sprawdza przydział Alginiego na trzecie, arcyważne piętro Bu-javid i kwestionuje „znaczną ilość bagażu”. Przydział i bagaż najwyraźniej wymagał czyjegoś potwierdzenia, a pod nieobecność Banichiego i Jago - Tano najwyraźniej nie był upoważniony do potwierdzenia tożsamości własnego partnera - sprawa musiała dotrzeć aż do Tabiniego. Tabini, wywołany z kolejnego posiedzenia komisji, cierpliwie załatwił ją dla paidhiego. W rezultacie jeszcze przed upływem godziny Algini pojawił się w foyer ze zdumiewającą ilością bagażu, potężną górą odpowiedzialności, której widok wywołał u Saidin zdenerwowanie, a wśród służby domowej szepty - silni ochroniarze Bu-javid ciągle wnosili nowe pakunki należące do barczystego atevy, na którego ciele lśniły bielą bandaże i gips, i który nie był ubrany w mundur, lecz w strój bardziej odpowiedni do wędrówki po górach - nic dziwnego, że ochrona na dole była zdumiona. Tano tak się ucieszył na widok swojego partnera, że poklepał Alginiego po ramieniu - Bren surowo się napomniał, że przecież Tano z pewnością nie czuje tego, co w podobnej sytuacji czułby on. Ale - ale - i ale. To kolejny dowód na istnienie wśród atevich tego koleżeństwa, którego - mógłby przysiąc - dali mu posmakować Jago i Banichi; było w tym więcej ciepła, niż chciał okazywać Tabini, chociaż człowiek musiał pamiętać, że przy ocenie atewskich uczuć można mieć do czynienia z indywidualnymi różnicami. Patrzył jednak na Tano i Alginiego z lekko ściśniętym gardłem. Myślał, że prawie doświadczył czegoś takiego w stosunkach z Banichim i Jago, cokolwiek to było i jakkolwiek się objawiało; taki poziom uczuć przynajmniej pozwalał człowiekowi wierzyć, że w każdych okolicznościach ktoś będzie go bronił, i choćby się waliło i paliło, nie jest sam we wszechświecie - było to większe przywiązanie i większa lojalność od tych, jakich doświadczył od znanych sobie ludzi