Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Mam kolkę. - ........ się! - powiedziała. Poprzestała na tym słowie i zawróciła w dół stoku. Murragh rzucił mi baczne spojrzenie, którego nie odwzajemniłem. Upłynęło dwadzieścia pięć minut do jej powrotu z liną. Przez ten czas deszcz ustał całkowicie. Siedziałem na piętach obok Pedra i Hocka popatrując na posępny i pełen uskoków teren. Nie odzywaliśmy się do siebie. Minęła większa część następnej godziny, nim nasze trio przemoczonych istot zdołało bezpiecznie wywindować autoowczarki. Uwinęlibyśmy się z robotą dwa razy szybciej, gdybyśmy tak nie uważali, by uchronić je przed uszkodzeniem, gdyż każdemu z nas wiadome było saldo bilansu Doughtego, zaś autoowczarek potrafi kosztować od dwudziestu odsetek do pięciu parafuntów. Zziajany spojrzałem na zegarek. Kolejny SNS miał wejść na Tandy Młodszą za dwie godziny bez sześciu minut. Było już po czasie, w którym powinienem się zameldować na dyżur w mej jednostce. Oznajmiłem Murraghowi i Bess, że muszę wracać - mówiłem opryskliwie, gdyż strata obiadu, przemoknięcie i niemalże wyłamanie rąk podczas ratowania psów, nie wprawiły mnie w różowy humor. - Nie możesz nas teraz porzucić, Vasco - powiedział Murragh. Wszystkie owce są w rozsypce, nie tylko to stado na Grani. Musimy w dwie godziny mieć każdą owcę w zagrodzie, a przede wszystkim ktoś musi wrócić na farmę i ponownie włączyć wiązkę, by uruchomić psy. Nadal potrzebujemy twej pomocy. Jego oczy były równie błagalne jak oczy Bess. Boże, pomyślałem, jakże niektórzy ludzie potrzebują ludzi! On ma swoje potrzeby psychiczne tak jak ona cielesne. Podczas gdy jej są rozbrajająco proste, jego nie rozumiem; jak tylko te autopsy znowu zaczną ganiać same, doprowadzą owce do domu, zanim się obejrzysz. W tej chwili nie potrafiłem wyobrazić sobie dwojga ludzi, z którymi miałbym mniejszą ochotę tkwić w górach. Ale powiedziałem jedynie: - Jestem oficerem obsługi, Murragh, a nie pasterzem. Już się spóźniłem na dyżur. Ponieważ moja ciężarówka jest na farmie i będę musiał wrócić po nią, to kiedy tam dotrę, powiem Collinowi, by wam włączył wiązkę mocy - ale od tego momentu będziecie zdani na własne siły. Gdy odwróciłem się do odejścia, Bess ujęła mnie za rękę. Obejrzałem się na nią i widziałem, że wzdrygnęła się na widok mojej miny. - Nie możesz nas tak po prostu porzucić teraz, Vasco - powiedziała. - Nikogo nie porzucam. Pomogłem wam wyciągnąć owczarki, tak czy nie? Muszę iść do swojej roboty, a i tak już wyleją mi na głowę kubeł gówna za spóźnienie na służbę. Nie zatrzymuj mnie. Puściła moją rękę. Zwiałem wolnym truchtem w dół stoku, obcasy grzęzły mi w czasie biegu. Raz po raz pośliznąwszy się padałem na plecy w mokrą trawę. Nim dotarłem na równinę, dostrzegłem zbliżający się drugi ciągnik. Siedział w nim Doughty. Kiedy zbliżyliśmy się do siebie, krzyknął do mnie: - Przyszedłem zobaczyć, co wasza paczka robi tyle czasu. Nie było was tak długo, aż pomyślałem, że wpadliście do dziury razem z owczarkami. Opowiedziałem mu pokrótce co się dzieje, kiedy trzymając się za plecy powoli wyłaził z kabiny. - Więc pożyczam ciągnik Bess, wracam na farmę i włączę prąd, żeby automaty zaczęły spędzać owce jak najszybciej - dokończyłem. Zaczął kląć, że straci cały swój inwentarz żywy, że nigdy nie uda się ich zagonić do przybycia statku SNS. Postarałem się go uspokoić, nim odszedłem do drugiego pojazdu. Kiedy wsiadałem, powiedział: - Jak już tam zajedziesz, każ Tessie wrócić tutaj ciągnikiem. Umie zupełnie dobrze prowadzić, a nam przyda się jej pomoc. Im więcej rąk, tym lepiej. I każ jej zabrać rakietnice. Rozruszają owce. - A Fay? - Tylko plątałaby się tu pod nogami. Pomachawszy mu ręką dodałem gazu i poturkotałem w kierunku farmy. Słońce już prażyło i niebo było wolne od chmur, co nie miało wpływu na to, że w butach mi chlupotało, a ubranie obklejało mnie jak mokra tapeta. Jak tylko dojechałem do zabudowań farmy, pomaszerowałem prosto do siłowni, podszedłem do właściwej tablicy i pchnąłem reostat. Energia rozpoczęła swój odwieczny śpiew, ów pomruk zadowolenia, który pobrzmiewa tak, jakby nieprzerwanie wspinał się w górę skali. Hen na pastwiskach psy elektroniczne poderwały się do życia. Wydawało się, że wszystko gra, mimo że Colin Doughty nie należał do ludzi doglądających swego sprzętu w rękawiczkach i nie po raz pierwszy w tym dniu przyszło mi na myśl, że gdyby zechciał wyłożyć ekstra ze dwadzieścia parafuntów, miałby łączność między tablicą sterowniczą a stadem, co zaoszczędziłoby cenny czas w takim dniu jak dzisiejszy. Cóż, nie był to mój interes. W kuchnio-jadalnio-salonie Tessie była sama. Stała tylko w bieliźnie krojąc sobie sukienkę na Ziemię, więc obmacałem ją spojrzeniem dobrze się rozwijała. Jak zwykle wydawała się niezadowolona, że mnie widzi - zagadkowe istoty z tych dorastających panienek, nigdy nie wiesz, czy udają, czy nie