Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Uważaj na siebie. Nie próbuj zostać bohate- rem. Ci ludzie, z którymi będziesz walczył, są przesiąknięci złem do szpiku kości. Na- wet j a to czuję. Zapadła niezręczna cisza. Prawdę mówiąc, Luke nie bardzo wiedział, co powie- dzieć. Jeżeli kiedykolwiek miał przyjść dzień, w którym musieli wykazać się wręcz he- roiczną odwagą, to było to właśnie dzisiaj. - Będę uważał - obiecał. Trąciwszy kolanem Tosh zawrócił, zostawiając przyjaciół w lesie zajętych przygo- towaniami do dalszej drogi. Tosh przebiegła około stu metrów w górę łagodnego wzniesienia, stanęła na tylnych nogach i wciągnęła powietrze w płuca. Zarośla przed nimi tworzyły jednolitą czarną ścianę. Tosh mruknęła cicho, a Luke zrozumiał jej proś- bę. Chciała, by zsunął się z jej grzbietu, aby umożliwić jej zwinne poruszanie się pod- czas walki. Przywarła do ziemi, a Luke zeskoczył. Próbował wyczuć, co kryją ciemności. Nie widział i nie słyszał niczego... nawet wówczas, kiedy starał się posłużyć Mocą, nie czuł absolutnie nic. Rankory skierowały się w lewo, by obejść rosnące przed nimi gęste krzaki. Luke podążył bezszelestnie za nimi, pozwalając Mocy kierować jego krokami. Dotarli do wąskiej ścieżki wiodącej ku jeszcze gęstszym krzakom. Na ziemi, oświetlonej blaskiem ognia, Luke dostrzegł nagle świeże ślady. Jedynie zaopatrzone w stalowe szpony łapy imperialnych robotów kroczących mogły pozostawić za sobą zie- mię tak stratowaną i pooraną. Popatrzył raz jeszcze przez szczelinę w krzakach. Było tam nieco jaśniej, jak gdyby gąszcz liści nad głową nie był taki zbity. Zdał sobie spra- wę, że znajduje się na szczycie niewielkiego wzgórza. Nagle usłyszał, jak znajdujący się przed nim szturmowiec krzyknął do mikrofonu swojego hełmu: - Popatrzcie! Tam, na skalnej ścianie! Luke obejrzał się przez ramię. Dwójka synów Tosh wspinała się właśnie po niemal pionowym stoku, chwytając się ogromnymi szponami wyżłobionych miejsc. Luke z wielkim trudem dostrzegł na grzbiecie jednego ze zwierząt sylwetki Hana, Leii i pozo- stałych. Niemal w tej samej chwili tuż przed nim rozległ się huk blasterowych działek. W blasku oślepiającego światła Luke zobaczył, że to, co w pierwszej chwili wzięli za sku- pisko krzaków, było w rzeczywistości imperialną siecią, maskującą stanowisko ognio- we ukrytych blasterów. Obok działek ujrzał kilkunastu szturmowców, cztery imperialne roboty kroczące i jedną skuloną w pobliżu Siostrę Nocy. Luke zrozumiał, że w innych miejscach wokół fortecy muszą być rozmieszczone dziesiątki takich posterunków, ale miał nadzieję, że zniszczenie tego jednego da Leii i pozostałym szansę dotarcia na szczyt. Tymczasem Tosh i jej córka złapały halabardy i pobiegły przed siebie, licząc na to, że huk strzelających działek zagłuszy odgłosy ataku. Luke, który obserwował Leię, zo- baczył jak oba wspinające się rankory raptownie skręcają, próbując ukryć się przed ogniem za występem skalnym. Udało im się dokonać tej sztuki, gdyż chwyciły się lin splecionych ze skór whuffy, zwieszających się z góry jak pnącza. Luke pospieszył za Tosh i jej córką, by pomóc im w walce. Starsza samica, która pierwsza znalazła się przy robotach, rozbiła dwa z nich, obalając je na miejsce, w którym stało umocowane działko. Przerażeni szturmowcy wystrzelili do niej z karabinów blasterowych, a Tosh ryknęła z bólu, kiedy błyskawice odbiły się od jej grubej skóry. Luke wyciągnął ręczny blaster i trzy razy szybko strzelił, eliminując szturmowców z dalszej walki. Córka Tosh w tym czasie, zamachnąwszy się halabardą, przecięła na pół trzeciego robota. Czwarty jednak natychmiast się obrócił i jego artylerzysta zaczął strzelać do niej ze swojego dwulufowego działka. Udało mu się odstrzelić przednią łapę rankora tuż przy ramieniu. Posoka obryzgała jej bok, a w ziejącej ciemnoczerwonym mięsem ranie ukazały się odłamki sterczących żółtych kości. Córka Tosh spojrzała z przerażeniem na ranę; drugą łapą zerwała z grzbietu zbrojoną kolczugę i cisnęła nią w imperialnego robota. Upadła na ziemię i po chwili umarła