Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Proszę o weksle! Bracia Johansenowie, niemniej zdziwieni jak podrażnieni milczeli. Franciszek podszedł do kasy ogniotrwałej, otworzył ją, wyjął pugilares i zaczął go przerzucać. Po krótkiej chwili podał Sturitowi żądany dokument. Jerzy przyjrzał się bacznie podpisowi Ozolina. Poczem położył na stół paczkę banknotów. – Zechciejcie panowie przerachować! – rzucił wyniośle. Bankier Franciszek pobladł i drżącą ręką przerzucał banknoty. Nagle oczy jego zabłysły tryumfem. Głosem tchnącym jakąś dziką radością i nienawiścią zawołał: – O, panie Sturit, te banknoty są skradzione! – Skradzione?!… – Tak. Skradzione z pugilaresu nieszczęsnego Pocha! – To być nie może! Bilety te doręczył mi Matias Ozolin w Parnawie… Stanowią depozyt, powierzony mu przez mego ojca… – A w takim razie wszystko się tłumaczy jasno – zdecydował bankier. – Matias Ozolin roztrwonił powierzony mu depozyt… nie mógł go zwrócić prawdziwemu właścicielowi… skorzystał więc z nadarzonej okazyi i… Jerzy cofnął się o parę kroków, zasłaniając rękami oczy. – Zanotowaliśmy numery banknotów wręczonych Pochowi – dodał bankier – oto ich wykaz! Z temi słowy wyjął z bocznej kieszonki arkusz papieru, zapełniony cyframi. – Panie… panie – jąkał Jerzy, zmiażdżony tym ciosem niespodziewanym. – Niestety, tak jest – powtórzył bankier. Ponieważ otrzymałeś pan te banknoty od Matiasa Ozolina, jest to dowód najlepszy, że nikt inny tylko on okradł naszego inkasenta Pocha. Jerzy Sturit na odpowiedź się nie zdobył. W głowie mu szumiało… nogi się uginały. Zrozumiał, że Matias Ozolin zgubiony jest bez ratunku… teraz wszyscy uwierzą, że profesor roztrwonił powierzony mu przez Michała Sturita depozyt… po otrzymaniu od Jerzego listu z żądaniem pieniędzy pojechał do Parnawy błagać go o przebaczenie za nadużycie zaufania… W drodze traf go zetknął z Pochem… umyślił więc skorzystać z nadarzonej sposobności… dla zdobycia potrzebnej mu sumy i skradzione banknoty oddał synowi przyjaciela, jako dziedzictwo po ojcu… – Matias… Matias Ozolin popełnił zbrodnię!… – powtarzał nieprzytomnie. – O ile nie popełnił jej pan sam! – rzucił wzgardliwie Franciszek Johansen. – Nędzniku! – rzucił Jerzy. Nie zażądał jednak zadosyć uczynienia, inne myśli zaprzątały go. – Nareszcie mamy go w swem ręku – mówił z zadowoleniem bankier, chowając do kieszeni banknoty… Teraz opieram się już nie na przypuszczeniach, lecz na dowodach materjalnych… Dobrze radził Kerstorf, mówiąc, iż numery skradzionych biletów powinienem zachować w tajemnicy… Pierwej czy później zbrodniarz złapać się musi… Teraz śpieszę do sędziego Kerstorfa i mam nadzieję, że za godzinę Ozolin będzie uwięziony. Jerzy Sturit wybiegł nieprzytomny na ulicę. Najsprzeczniejsze, najszaleńsze myśli tłoczyły mu się do głowy. Nie mógł uwierzyć w winę profesora – chybaby sam przyznał się do winy. Śpieszył po wyznanie – przecież te bilety od niego otrzymał w Parnawie! Wpadł do mieszkania Ozolinów i zadzwonił. Szczęściem na dole nie było ni Marty ani Jana. Jerzy wbiegł szybko po schodach i zapukał do gabinetu profesora. Matias otworzył zaraz, lecz na widok zmienionej twarzy Sturita cofnął się o parę kroków. – Co się stało? – zapytał z niepokojem. – Ojcze! – zawołał Jerzy błagalnie – powiedz mi… powiedz mi całą prawdę… nie, to niemożliwe… nie uwierzę nigdy… w głowie mi się mąci… – O co ci idzie, Jerzy? – przerwał Matias. Czyżby nowe jakieś nieszczęście?… Słowa te wypowiedział tonem człowieka, który jest przygotowany na wszystko najgorsze, którego żadne zło już nie zadziwi. – Jerzy… mówił po chwili… proszę cię… rozkazuję… wytłomacz się wyraźnie… jakiej żądasz prawdy?… Czyżbyś przypuszczał?… Lecz Jerzy nie pozwolił mu dokończyć. Opanowując się nadludzkim prawie wysiłkiem woli, zaczął głosem przerywanym od nadmiernego wzruszenia: – Przed godziną… woźny… przyniósł tutaj… zawiadomienie… – Z banku Johansenów!… przerwał Matias… więc teraz wiesz już w jak ciężkeim jestem położeniu… Długu tego nie zdołam wypłacić nigdy… spadnie na moje dzieci… Wobec tych zobowiązań, Jerzy, nie możesz… nie zechcesz pewnie zostać moim zięciem… Te ostatnie słowa tchnęły niewypowiedzianą goryczą. Jerzy milczał – wreszcie wymówił z trudem: – Właśnie… przyszło mi na myśl, że mogę usunąć od ciebie tę troskę… – Ty?… – Miałem przecież pieniądze, które mi doręczyłeś w Parnawie. – Ależ to są twoje własne pieniądze, Jerzy… To spadek po twym ojcu… – Właśnie dlatego miałem prawo rozporządać niemi… Wziąłem więc banknoty… te same, które otrzymałem od ciebie w Parnawie – i udałem się do banku… – Uczyniłeś to, Jerzy, naprawdę? – wykrzyknął Ozolin, przyciskając do piersi Jerzego. Lecz pocóż to zrobiłeś?! przecież to twój cały majątek! Ojciec twój chciał ci zapewnić przyszłość, nie zaś płacić moje długi!… – Otóż – mówił Jerzy dalej z wysiłkiem – banknoty… które doręczyłem Johansenom są te same, które wiózł ów Poch… skradzione z jego pugilaresu… Johansen miał zapisane numery… – Banknoty… te same banknoty… powtórzył Ozolin bezmyślnie. Nagle zerwał się z krzesła. Z piersi jego wyrwał się okrzyk straszny, przeraźliwy… W progu gabinetu stanęli Marta i Jan. Widząc niezwykły stan ojca rzucili się ku niemu, Jerzy stał na uboczu, ukrywszy twarz w dłoniach. Matias zdawał się bliski omdlenia. Przemocą posadzono go na krześle. Z ust jego wyrywały się przerywane wyrazy: – Banknoty skradzione… banknoty skradzione!… – Ojcze! błagała Marta – powiedz, czy jesteś chory? – Jerzy – zwrócił się Jan do Sturita – powiedz, co się stało?… Matias z trudem powstał z krzesła, zbliżył się do Jerzego, odjął mu ręce od czoła i, patrząc mu w oczy badawczo – zapytał, głosem zdławionym: – Więc te banknoty, które doniosłeś dzisiaj to banku Johansenów… pochodzą z pugilaresu Pocha… – Tak – odparł Jerzy