Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Hiszpania broniła się jeszcze rozpaczliwie przed utratą swoich meksykańskich kolonii, gdy Wielka Brytania uznała istnienie stanu wojennego i rządu meksykańskiego. Na Zatoce zaroiło się natychmiast od meksykańskich statków kaperskich. Żaden rodzaj żeglugi nie był przy nich bezpieczny i Hiszpania całkiem uczciwie nic nie mogła poradzic, by ustrzec przed ich zalewem wybrzeża samej Kuby — Wyspy Zawsze Wiernej. — Cóż może zdziałać Hiszpania — mówił Ramom z goryczą — kiedy nawet wasz admirał Rowley, ze swoimi wielkimi okrętami, nie może oczyścić z nich morza? — Zniżył głos. — Mówię panu, młody se?or, że Anglia w całej tej sprawie utraci tę wyspę, Jamajkę. Pan sam jest separatystą, prawda?… Nie? Mieszka pan u separatystów. Skąd mogłem wiedzieć? Wielu ludzi twierdzi, że i pan do nich się zalicza. Jego słowa zrobiły na mnie zdecydowanie niemiłe wrażenie. Nic mi nie było wiadomo o tym, że jestem separatystą; byłem całkiem lojalny. Zrozumiałem jednak nagle, po raz pierwszy, jak bardzo załogę na takiego wyglądać. — Ja sam nie jestem niczym — ciągnął Ramom niewzruszenie. — Niechby sobie ta wyspa pozostała angielską. Hiszpańską nie będzie już nigdy, wcale też tego nie pragnę. Ale nasz kąśliwy mały przyjaciel tutaj — szczupłą brązową dłonią wskazał na szyld „Dziennika Buckatoro” — i jego gazeta broją, ile mogą. Sądzę, że admirał lub gubernator skażą go na więzienie. Ma zamiar uciekać i przenieść swoją gazetę do Kingston; ja sam odkupiłem od niego jego meble biurowe. Spojrzałem na niego i jąłem się zastanawiać, co on — mimo całej swojej niewzruszoności — wie, co kryje się za jego ciemnymi oczyma w głębinach tego nieodgadnionego hiszpańskiego, mózgu. Skłonił mi się nieznacznie. — Zbliża się chwila wielkiego zamieszania — powiedział. Jamajka porała się w owych dniach — i jeszcze przez wiele lat potem — z pewną doniosłą kwestią. Była nią oczywiście kwestia zniesienia niewolnictwa. Plantatorzy byli z reguły niezmiernie bogaci i możni. Mówili: „Jeśli rząd krajowy będzie usiłował obalić nasz system niewolniczy, to my obalimy rząd krajowy i udamy się pod opiekę Stanów Zjednoczonych.” Była to oczywiście zdrada; tak jednak powszechna, że gubernator, książę Manchesteru, musiał przymykać oczy i udawać, że nie słyszy. Plantatorów bolało jeszcze jedno — piraci na Zatoce Meksykańskiej. Był w szczególności jeden, niejaki El Demonio vel Diableto., który, praktycznie biorąc, blokował szlak morski wiodący na Florydę; bezpieczne dostarczenie jakiegokolwiek ładunku na miejsce było prawie niemożliwe i kieszenie plantatorów odczuwały to dotkliwie. W ciągu ostatnich dwóch lat El Demonio niemal co tydzień patroszył jakiś statek, jak by umyślnie idąc na rękę separatystycznym gazetom kingstońskim. Plantatorzy powiadali: „Jeśli rząd krajowy chce wtrącać się do naszych wewnętrznych spraw, do naszych niewolników, niechże naprzód oczyści nasze morza… Niech powiesi El Demonia.” Rząd przysłał jednego z dawnych kapitanów Nelsona, admirała Rowleya, tęgiego żołnierza; lecz kiedy przyszło do oczyszczenia Zatoki Meksykańskiej, okazał się on mniej więcej tak samo bezużyteczny jak zawodowy zapaśnik, który by próbował oczyścić stajnię ze szczurów. Nie przypuszczam, by El Demonio w gruncie rzeczy wyrządzał więcej niż jedną dziesiątą szkód, jakie mu przypisywano, lecz szczególne okoliczności wyniosły go do rangi ważnego czynnika w polityce kolonialnej. Gazety rządowe uśmiercały go co miesiąc; separatyści kazali mu pięć razy do roku zagarniać którąś z kanonierek starego Rowleya. Kłamali, oczywiście, jedni i drudzy