Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Marek chwycił Kalinowskiego, szepcząc mu do ucha: - Tylko cicho! Uderzony wcześniej wąsacz szczęśliwie nie odzyskał jeszcze przytomności. Choć mamrotał coś, wyciągany za kołnierz z ciemnego wnętrza supermaszyny. - Grześ za kierownicę! Kluczyki są w stacyjce! Chłopak patrzył na Marka szeroko otwartymi oczyma. Najwyraźniej nie rozumiał, co się do niego mówi. Mirella dała mu solidnego dubla w plecy. - Ruszaj, dupku, bo nas wykończą! Pisnęły opony. Grześ jechał, jakby go goniło siedem zmór. Na zakręcie autem zarzuciło, wyrównali i wyskoczyli na szosę pełnym gazem. Dobrze, że nic nie jechało z naprzeciwka. Gnali, aż wiatr świszczał w otwartym oknie. - Jezu, co za wóz! - Grześ nagle wpadł w cielęcy zachwyt. - Na policję! Na posterunek! Ale nie musieli daleko jechać. Z przeciwka, błyskając czerwono-niebieskim "kogutem" wypadł polonez Józia Buczka. Za nim, rycząc klaksonem, waliło czarne BMW na cywilnych numerach. - Hamuj! - wrzasnął Marek. Mirella o mały włos nie wyleciała przez przednią szybę. Jaguar miał żyletki, nie hamulce. Polonez zwolnił, czarna maszyna też. - Napad na stację! - krzyknął Marek, otwierając drzwi. - Są tam jeszcze. I ranny pan Kulik. Ukradłem im jednego kałasznikowa... ale nie strzeliłem. Józio Buczek nadawał przez radio. - ZEN 42, zgłoś się. Mamy napad na stację benzynową. Wezwij posiłki. Z czarnej limuzyny wyskoczyło trzech cywilów. W ostrym świetle latarek przyjrzeli się pasażerom jaguara. Jeden z nich przesiadł się do wozu policyjnego. Spokojnym głosem mówił coś do radiotelefonu. Drugi podszedł do Marka. - Nadkomisarz Grzelewski. Proszę oddać broń. Skąd wzięliście ten wóz? - Przyjechał nim szef bandy. Udało mi się go unieszkodliwić. Nie pytali o szczegóły. Broń, przez szmatę, zabrał trzeci z cywilów. Kazali wszystkim opuścić srebrne cacko. Polonez ruszył z wyciem syreny. Z daleka słychać było trzy inne wozy policyjne. Musiały stać gdzieś w pobliżu. Na szosie pozostał jaguar, dokładnie przeszukiwany przez oficerów w cywilu, i czwórka bohaterów dramatu. Marek pocieszał chlipiącego Grzesia. Dopiero teraz całkowicie puściły mu nerwy. Mirella, w nocnej koszuli sięgającej ud, trzęsła się z zimna. Jeden z cywilów narzucił swój płaszcz na jej ramiona. Kalinowski milczał z kamienną twarzą. Od momentu napadu nie wypowiedział ani słowa. - Spoko, Grześ! - mruczał Marek, czując chłód poranka. Goły tors miał wysmarowany smugami oleju. Pozostałość po czołganiu się we wnętrzu garażu. - Już po wszystkim! Ale dopiero o piątej rano, gdy już słońce podniosło się poprzez mgłę, mogli względnie spokojnie ocenić sytuację. Siedzieli w mikrobusie, który nadjechał od strony Kluków. Ktoś poił ich herbatą z termosa, inny okrywał kocem. Nie wiedzieli, co się stało z napastnikami. Oficerowie nie informowali o niczym. Tylko jeden, kierowca policyjnej toyoty, podniósł kciuk w geście zwycięstwa. - Wszyscy w kajdankach. Mirella z oczami w ciemnych obwódkach wciąż drżała. - Żółw jest taki twardy, ponieważ jest taki miękki - uśmiechnął się Marek. Skrzywiła usta w podkówkę. - Pewnie mnie uważasz za głupszą od kserokopiarki. Grześ niczego nie rozumiał z tej wymiany zdań. - Dlaczego nie puściłeś serii? - pytał z wyrzutem. - Gdybym to ja miał broń... - Nie sztuka zabawiać się w Schwarzeneggera. Sztuka myśleć! zapamiętaj to sobie. - Ja nie rozumiem - bulgotał, bo krwawiący nos opatrzono mu kłębem waty. - Nie musisz. Jestem odpowiedzialny za tych, którzy są odpowiedzialni. Pożyjesz, zrozumiesz. Mirella wyciągnęła dłoń z kubkiem. - Jest tam jeszcze coś gorącego? Marek potrząsnął termosem. - Nic. Do mikrobusu wsiadł kierowca. - Jedziemy. Mirella zaprotestowała. - Chcę do domu. Muszę się ubrać i umyć. Oficer to rozumiał. Samochód jechał szosą, by po niedługim czasie skręcić na podjazd "U Leona". W restauracji wszystkie drzwi były otwarte. Pani Barbara biegała tam i z powrotem, jakby to mogło w czymś pomóc. Na widok czwórki odzianej w koce wybuchnęła płaczem. - O Boże! Żyjecie! Policja wciąż zabezpieczała ślady. Zanim pozwolono im wejść do splądrowanego budynku stacji, zdążyli zjeść gorący posiłek. - Co z panem Kulikiem? - Potrącił go motocyklista. Jakieś skomplikowane złamania. Ale jego życiu nic nie zagraża - opowiadał pan Leon, włączając ekspres. - Słyszeliśmy strzały, Barbara nie pozwoliła mi wyjść. Zachowywała się jak szalona... - Też byś się tak zachowywał, gdybyś myślał. I miał choć trochę wyobraźni! - odcięła się, wycierając Grzesiowi twarz gorącą wodą. Potem zajodynowała rany. - Każdy głupi wylatuje z domu wprost pod kule! - Zdążyli zabrać kasę? - denerwował się Kalinowski. Dopiero teraz odzyskał mowę. - Takie straty. Bałagan, wybite szyby... - Ale żyjesz, Bronek! - wrzasnęła pani Barbara. - Żyjesz! - Dzięki Markowi - powiedziała Mirella, parząc sobie usta gorącym mlekiem. - On nas wciągnął do samochodu. Ale dlaczego posadziłeś przy kierownicy Grześka? Nie masz prawa jazdy? Marek rozłożył ramiona. - Wstyd się przyznać, ale nie. - Nieważne! Teraz marzę tylko o prysznicu! Pani Barbara przyjrzała się ocalonej grupie. - Tam was nie wpuszczą. Musicie się myć u nas. Tylko po kolei. Mirka pierwsza. I nie nabrudzić! O dwunastej w południe odjechała ekipa techniczna. Zdjęli odciski palców z kasy, mieszkania i broni. Brezentowy pakunek, choć opisany w zeznaniach, wciąż leżał koło dystrybutora. - To ich? - spytał nadkomisarz, przypatrując się Markowi przebierającemu się w przydługą koszulę pana Leona. - Tak. - Skąd wiedziałeś... skąd pan wiedział, że tam jest broń? Wyjął pan jeden z pistoletów. - Ale nie strzelałem. - Wiem. Naboje są w magazynku