Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Na szczęście nic się nie stało. Po chwili szedł już spokojnie. Spróbował swoich sił przy otwieraniu szkatułki, lecz okazało to się ponad jego siły. Niezadowolony z tego, chwycił swój wielki nóż i z całej siły cisnął nim w słup, podpierający sklepienie. Uderzenie było jak zwykle pewne i celne. Podpora jednak okazała się niezbyt stabilna, bowiem zazgrzytała i… przewróciła się. Tomek nie zdążył wyjąć noża. Niczym wystrzelony z procy, pobiegł w kierunku wyjścia. Słyszał za sobą huk zarywającego się sklepienia, lecz nawet nie odwrócił głowy. Biegł ile sił w nogach, trzymając w jednej ręce kurczowo przyciśniętą do brzucha szkatułkę, a w drugiej – latarkę. Wtem nieoczekiwanie, spory kamień spadł prosto na Tomasza. Ten zawył z bólu i upuścił latarkę. W głowie kręciło mu się szalenie, lecz ani na moment nie zatrzymał się. Parokrotnie w ciemności i huku, otarł boleśnie ramionami o ściany jaskini. Było to jednak niczym, w porównaniu z tym, co czekałoby go, gdyby zaprzestał ucieczki. Wtem, podczas szaleńczego biegu, Tomasz poczuł silne uderzenie w głowę. Mimo całkowitej ciemności zrobiło się jasno. Coraz jaśniej… KONIEC ROZDZIAŁU III. AMULET WILKA Gdy Tomasz odzyskał przytomność, ujrzał jasną smugę światła, padającą prosto w oczy. Słyszał – jakby z oddali – czyjś głos. Początkowo myślał, że to Joe, szybko jednak zorientował się, że mężczyzna, który przed nim stoi, wcale nie przypomina starszego przyjaciela i najprawdopodobniej ma złe zamiary. Ucieczka była jedyną myślą, która przyszła do głowy rannemu. Na walkę był zdecydowanie zbyt słaby. Poza tym był bezbronny (nóż został pod gruzami). Zebrał więc wszystkie siły i gwałtownie podniósł się. Przecenił jednak swoje możliwości, ponieważ gdy tylko wykonał pierwszy krok – zachwiał się. Zachwiał, ale nie upadł. Podtrzymał go tajemniczy mężczyzna. Tomasz w całym tym zgiełku, mimo silnych zawrotów głowy, spojrzał przeciwnikowi prosto w twarz. Przeklął w myślach, bowiem był to Joe. – Nie poznałem cię – wybełkotał. – Cicho, cicho – odparł Joe, chowając do plecaka szkatułkę. – Nic nie mów. Ruszyli razem, ramię w ramię. Przez długi czas męczyli się z jednym z trudniejszych odcinków jaskini, jakim zdecydowanie był niski korytarz. Tomek czołgał się z olbrzymim trudem, lecz na szczęście rana na jego głowie, przestała krwawić. Gdy korytarz się podwyższył, przyjaciele odpoczęli przez moment, po czym ruszyli w dalszą drogę. Ranny stąpał już nieco pewniej, lecz oto czekała go kolejna, najtrudniejsza przeszkoda – wspinaczka po linie. Joe nie zastanawiał się długo. Obwiązał przyjaciela leżącym na ziemi końcem liny, po czym wspiął się na górę. Tam wraz z wystraszonym Michem, wciągnął rannego na górę. Kiedy cała trójka opuściła niebezpieczną jaskinię, Tomasz dochodził do siebie na ciepłej i miękkiej trawce, a pozostali zajęli się szkatułą. Próbowali otworzyć ją na wiele sposobów, lecz wszystkie zawiodły. Wówczas Michu, który nie mógł wytrzymać z ciekawości, wbrew zakazom Joego, wziął kilof i jednym silnym uderzeniem pozbawił kasetkę zamka. Po podniesieniu wieka, naszym przyjaciołom ukazał się biały kawałek jakiegoś dziwnego tworzywa (nieregularny czworobok o grubości około dwóch centymetrów), przypominający kość słoniową (albo jakiś twardy plastik) oraz równie enigmatyczny rękopis. Joe wziął do ręki grubą kartkę pergaminu, przyjrzał się jej uważnie, po czym podał Michowi, mówiąc: – Uczyłeś się niemieckiego. Przetłumacz! Michu wziął rękopis do ręki, poobracał go przed sobą po czym niewyraźnie zaczął: – „Ja…" tego nie rozumiem… hm... tego też… a tu jest tak jakoś niewyraźnie… – Pierdoło! – odezwał się, ni stąd ni zowąd, Tomasz. – Uczysz się „niemca" tyle lat… – Ten tekst jest jakiś taki dziwny – bronił się Michu. – Zresztą damy to Małemu, miał na koniec czwórę… – Sam jesteś dziwny… Joe przez moment zastanawiał się, czy Michu rzeczywiście nie umie przetłumaczyć zawartości kartki, czy też nie chce uczynić tego celowo. Żałował, że nigdy nie uczył się niemieckiego. – Mam nadzieję, że Mały powie nam, co to za „klocek". Gdy Tomek poczuł się już nieco lepiej, chłopacy wrócili do samochodu. Ranny (biedaczysko) nie miał znowu okazji popisać się prowadzeniem maluszka. * Po powrocie do Niaresz, Joe wziął solidną kąpiel, po czym skierował swe kroki do Małego. Bezszelestnie wszedł na drugie piętro bloku i zapukał. Zza drzwi dobiegło głośne szczekanie. Po chwili gospodarz otworzył. – Proszę, wejdź – powiedział uciszając Paksa. Joe uśmiechnął się do psa, po czym wszedł do pokoju Małego, w którym czekał już Michu. Pomieszczenie było stosunkowo duże. Na ścianach, pomiędzy plakatami gwiazd rocka i nagich panienek, wisiały dwie gitary. Półki raziły nieporządkiem. Gość rzucił okiem na uśmiechającą się z plakatu, rozebraną blondyneczkę, po czym jego uwagę przykuła leżąca na biurku kartka. – To tłumaczenie? – spytał. – Tak – odparł Mały, po czym włączył głośną muzykę. – Ścisz to troszeczkę – poprosił Joe i nie zważając na reakcję gospodarza, całkowicie oddał się lekturze. O Bracie Zagubionego Powiewu! W momencie gdy czytasz ten list, duch mój już dawno opuścił Twoją sferę i odpoczywa w świecie Nieskazitelnego Światła. Mamy jeszcze szansę na życie wieczne