Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Unieśliśmy zagłówek stołu operacyjnego, żeby mogła lepiej wszystko wiedzieć, i zabrała się do roboty. I znowu pomyślelibyście, że operuje kogoś innego. Po pobraniu wielu próbek tkanki i przekazaniu strzykawek Kenowi (człowiek, który zajmował się przygotowaniem preparatów mikroskopowych), zrobiła chwilę przerwy, przyłożyła sobie trochę lodu i napiła się wody mineralnej. Teraz przyszła pora na Walta Spawacza. Doc po prostu położyła się na stole operacyjnym, a Walt zabrał się do dzieła. Doc z pełnym zaufaniem poddała się zabiegowi wykonywanemu przez Walta. Oboje ćwiczyli dzień wcześniej na różnych warzywach i owocach. Walt powiedział, że guz, z którego miał pobrać tkankę, najbardziej przypomina słodki ziemniak, na którym ćwiczyli poprzedniego dnia. Kiedy skończył, Doc na kilka minut przyłożyła sobie więcej lodu, po czym znowu sama wzięła się do pracy. Lisa przekazywała za pomocą wideomikroskopu zdjęcia próbek przygotowywanych przez Kena i wkrótce specjalista z Denver powiedział, że mamy już dość próbek. Doc zeszła ze stołu, poszła do swojego pokoju (następne drzwi) i po łożyła się na łóżku z torebką lodu. Po półgodzinie oświadczyła, że zamierza pomóc Lisie i Lizie w przygotowywaniu preparatów mikroskopowych. Powiedziałem jej, że Lisa i Liza są bardzo zdolne i same sobie dadzą radę z próbkami bez jej pomocy i że moim zdaniem powinna trochę ochłonąć. Byłem zaskoczony, kiedy mnie usłuchała i po prostu położyła się na łóżku. Mieliśmy następnie przyjemną pogawędkę. Rozmawialiśmy o podróżach i miejscach, które pragnie odwiedzić. Rozmawialiśmy o lataniu samolotem i o żeglarstwie, o tym, jak nie może się doczekać na swoją licencję pilota i jak chciałaby popłynąć gdzieś ze swoim bratem. Rozmawialiśmy także o jej rodzinie i ukochanym rodzinnym domu wśród lasów. Wreszcie około 3. nad ranem postanowiła, że może pójść spać, więc dobrze ją przykryłem i życzyłem jej miłych snów. Teraz zaczęło się oczekiwanie. Zdjęcia tkanek poszły w świat. Pewnie usłyszymy coś na ich temat za kilka dni. Pisząc ten list, chciałem jedynie dać Państwu pewne wyobrażenie o tym, jak wasza piękna córka radzi sobie w obecnej sytuacji. Zachowuje się jak stuprocentowa profesjonalistka. Gdyby Państwo zobaczyli ją w stołówce, jak rozmawia z członkami załogi, nigdy nie domyślilibyście się, przez co teraz przechodzi. To naprawdę bardzo dzielna kobieta. Wszyscy kochamy ją bardzo. Z poważaniem, Duży John . Rozdział 10 Druga strona zimy Od: Jerri Nielsen Do: Rodziny i przyjaciół Data: niedziela, 27 czerwca 1999, godz. 7:51 wieczorem Temat: Zima I tak spoglądamy już ze szczytu wzgórza na drugą stronę zimy. Nasz astronom przysyła nam e-maile, w których wyjaśnia, jak będzie wyglądał nasz świt. Świt... Co za pomysł. Tak dobrze się czuję w mroku nocy, w głębi zimy, że wcale nie tęsknię do słońca. Nowy świt - co mi przyniesie? Czy dostanę jedną z najlepszych wiadomości w moim życiu, czy najgorszą? Chociaż jesteśmy w połowie zimy, nie widzieliśmy jeszcze najgorszego w najgorszym miejscu na Ziemi. Najzimniejsze miesiące dopiero przed nami. A potem, gdy słońce wychynie znad horyzontu, przyjdą straszliwe wiosenne burze, szalejące nad Antarktydą. Dzisiaj było zimno. Jestem zaskoczona, gdy po wyjściu z mojego ukochanego małego szpitala zamarzają mi ręce, a umyte włosy zamieniają się w sople lodu. Naprawdę nie powinnam się dziwić po tylu miesiącach, a jednak się dziwię. Kiedy indziej wydaje mi się zupełnie normalne, że jest tak zimno i że mój dom ma podłogę z lodu grubości prawie trzech tysięcy metrów. Po czym zastanawiam się, co właściwie opętało tych czterdzieści jeden osób, że zgodziły się przyjechać na koniec świata i zamieszkać w małych pomarańczowych kontenerach, które nas chronią przed zimnem. W głębi duszy zawsze wiedziałam, co. To "my" sami jesteśmy przy czyną, która nas tutaj przywiodła. Jesteśmy tu ze względu na siebie na wzajem. Im dłużej żyjemy razem, tym bardziej kocham i szanuję każdego z moich towarzyszy. Cieszę się na widok ludzi, z którymi w innych okolicznościach nie zamieniłabym pewnie ani słowa. Nauczyliśmy się rozumieć siebie nawzajem i polegać na sobie w sposób, który jest nie z tego stulecia, nie z tej epoki. To rodzaj życia, do jakiego ludzie są w istocie przystosowani - do życia w małych plemionach. Tutaj plemię jest najważniejsze, bez niego byśmy zginęli, i to ono ustanawia własne prawa, zwyczaje, zasady współżycia i rozumienie obowiązku. W naszym świecie obowiązek jest na pierwszym miejscu. Jakie to piękne i proste. Moim obowiązkiem jest kochać i akceptować wszystkich członków załogi oraz dbać o nich i przez cały czas troszczyć się o ich zdrowie psychiczne, fizyczne i duchowe - tak jak moi poprzednicy, którzy od wieków wypełniali to samo zadanie