Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dotarł na miejsce akurat w momencie, kiedy wychodzili stamtąd wszyscy troje — jego ojciec, siostra i Theo Shaw. Wystarczyło mu spojrzeć, jakim wzrokiem patrzyli na siebie, Salija i jej kochanek, kiedy otwierał przed nią drzwi samochodu ojca — aby się domyślić, że ta mała dziwka powiedziała swojemu fagasowi prawdę! Zdążył zawrócić, nim go zauważyli. A w głowie nadal huczały mu głosy: „Klapa, Malik!" „Muni, powiedz mi, proszę, co mam robić? „Pan Kumhar nie wskazał nam osoby, którą chciałby powiadomić". „Jeśli nasz człowiek nie żyje, to ty go nie wskrzesisz!" „...zwłoki znaleziono na Nez". „Od lat pomagam naszym ludziom, kiedy mają trudności z..." „Klapa, Malik!" „Kuzynie, chodź tu i poznaj moją przyjaciółkę Barbarę. Ona mieszka w Londynie". „Dla nas ten człowiek umarł. Nie masz prawa wprowadzać go do naszego domu". „Chodzimy na lody, do kina, ona była na moich urodzinach, a czasem zabiera mnie w odwiedziny do swojej mamy..." „Klapa, Malik!" „Myśmy powiedzieli jej, że jedziemy do Essex. Tylko że tatuś nigdy mi nie mówił, że mam tu kuzyna..." „Klapa, Malik!" „A przyjdziesz tu jeszcze? Będę mogła zobaczyć twoją żonę i chłopców?" Nagle okazało się, że odpowiedź, której poszukiwał, znalazła się właśnie tu, gdzie najmniej się jej spodziewał. Uciszyła głosy w jego mózgu i uspokoiła nerwy. Podjął błyskawiczną decyzję i na pełnym gazie ruszył w kierunku hotelu „Pod Spalonym Domem". — Świetnie! — ucieszyła się Emily, a twarz jej promie niała uśmiechem. — Kurczę blade, dobra robota, Barbaro! Przywołała Belindę Warner, która w podskokach wbiegła do jej gabinetu. Barbara też miała ochotę śpiewać z radości. W końcu dostały przecież Muhammada na srebrnej tacy, niczym Salome — głowę Jana Chrzciciela. I jeszcze oddała go w ich ręce jego własna głupia żona! Emily wydawała teraz rozkazy na prawo i lewo. Policjant, który patrolował ulice w Colchester, wokół domu Rakima Chana, poszukując świadków mogących potwierdzić bądź obalić alibi Muhammada — został odwołany. Funkcjonariusze oddelegowani do wytwórni musztardy w celu przejrzenia akt personalnych pracowników też musieli przerwać to zajęcie, podobnie jak ci, którzy rozpracowywali przypadki włamań do domków plażowych. Wszyscy oni byli potrzebni do pościgu za Muhammadem Mali- kiem. — Jeden człowiek nie mógł przecież przebywać równo cześnie w dwóch miejscach! — entuzjazmowała się Barba- ra. — Zapomniał powiedzieć żonie, jakie miał alibi, a ta idiotka wymyśliła mu drugie. Już po wszystkim, Emily. Teraz Barbara miała sposobność oglądać triumf pani inspektor. Emily odbierała telefony, układała plan akcji i kierowała swoim zespołem ze spokojną pewnością siebie, maskującą podniecenie, które musiała odczuwać. Okazało się przecież, że od samego początku miała rację. Wyczuwała, że za ostentacyjnymi protestami Malika, jego strojeniem się w szaty trybuna ludowego kryły się jakieś nieczyste machinacje. Barbara była pewna, że istnieje przysłowie ilustrujące bezbrzeżną hipokryzję Muhamma- da, ale nie mogła sobie przypomnieć, do czego się odnosiło. Pies ogrodnika? Żółw i zając? Nie, raczej wilk w owczej skórze! Wszystko jedno, grunt, aby wreszcie złapać tego drania. Policjantów rozesłano we wszystkich kierunkach — do wytwórni musztardy, dzielnicy Alej, siedziby rady miejskiej, parku imienia Falak Dedar, lokalu zebrań Dżumy, a nawet do Parkeston, na wypadek gdyby podejrzany próbował nawiązać kontakt z firmą „Import ze Wschodu". Do okolicznych miejscowości przefaksowano rysopis Muhammada, a wszystkie posterunki policji otrzymały numery rejestracyjne i opis thunderbirda. Emily zadzwoniła do redakcji „Tendring Standard", prosząc, aby w razie, gdyby do rana nie schwytano Malika, jego zdjęcie znalazło się na pierwszej stronie. Cała komendę policji w Balford postawiono w stan pogotowia