Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W annałach amerykańskiej historii nie ma sławniejszych słów. "Władza ludu", czyli sprawowana przez naród, a na dodatek przez cały naród, bez pomijania kogokolwiek. Władza "poprzez lud", czyli taka, w której rządzący podmiot, a więc cały naród ustanawia w akcie wyborczym swoją reprezentację polityczną - tych stanowią- cych prawa i tych gwarantujących przestrzeganie już obowiązujących. A "wła- dza dla ludu" to taka, która ma na względzie dobro obywateli, zapewnianie im wszelkiej pomyślności, wszystkim, a nie tylko wybranym, zwłaszcza zaś nie aktualnej reprezentacji politycznej, choć i ona, jako przynależna do narodu, ma prawo i powinna korzystać z dóbr gwarantowanych przez władzę, którą aktualnie sprawuje (tak długo, jak długo naród zechce jej powierzać piastowa- ne funkcje). Na powstanie demokracji złożyły się trzy historyczne wydarzenia, które pozwalają ją zdefiniować: ustanowienie w Anglii, w 1689 roku, rządów prawa, a tym samym obalenie rządów ludzi, sformułowanie w Stanach Zjednoczo- nych "Deklaracji niepodległości" w 1776 roku i Konstytucji w roku 1789 głoszących, że ludzie są równi i że tylko naród może ustanawiać prawa, które obowiązują wszystkich, i wreszcie wyróżnienie przez Abrahama Lincolna, w 1863 roku, trzech podstawowych atrybutów władzy sprawowanej demokra- 378 Historia wiedzy tycznie. Niezmiennie jest ona tak rozumiana przez Amerykanów i przez wszystkie inne narody, które zapoznały się z nią po jej ustanowieniu w Sta- nach Zjednoczonych. Ale rozumieć demokrację jako ustrój polityczny, a wprowadzić ją do praktyki społecznej to dwie całkiem różne sprawy. Jeszcze w 1900 roku w Stanach Zjednoczonych, które stworzyły demokrację w pełnym tego słowa znaczeniu, ponad połowa mieszkańców nie posiadała praw wyborczych. A znajdować się w takiej sytuacji, jak wszystkie kobiety, większość Murzynów w południowych stanach i biedota, znaczyło być pozbawionym możliwości spełniania najważniejszej roli w państwie, jaka przysługuje obywatelowi, jeśli rozumie się to ostatnie słowo konsekwentnie, gdyż chodzi o kogoś, kto z definicji określa charakter i sposób sprawowania władzy politycznej w kraju, a także decyduje o tym, jacy ludzie w danym czasie rządzą. Kobiety, Murzyni i najbiedniejsi nadal byli, "dla ich własnego dobra", rządzeni przez innych. Nie świadczyło to dobrze o kondycji demokracji amerykańskiej. A większość pozostałych krajów znajdowała się daleko w tyle za Stanami Zjednoczonymi. Jeszcze niespełna sto lat temu nie było na świecie kraju, w którym panowałaby demokracja we współczesnym - i Lincolna - rozumieniu. Wielka wojna XX wieku miała wiele różnych skutków, w tym niektóre pozytywne. Jeden z tych ostatnich stanowi przyznanie po 1945 roku obywa- telom niemal wszystkich państw praw wyborczych. Toteż obecnie trudno byłoby wskazać takie państwa, których konstytucje nie gwarantowałyby praw wyborczych każdemu człowiekowi. Jednak nie znaczy to wcale, że wszędzie ludzie mogą z nich korzystać. Na przykład państwa komunistyczne przez pięćdziesiąt lat lub dłużej tworzyły jedynie pozory, że wybory, w których o dane stanowisko we władzach politycznych ubiegał się jeden kandydat - zgłoszony przez partię rządzącą - były one prawdziwie demokratyczne. Podtrzymywały one takie pozory, nakazując powszechny udział w głosowaniu, czemu niemal wszyscy się podporządkowywali. Takie wybory oczywiście urągały prawdziwej demokracji, temu, co Lincoln nazwał władzą sprawowaną "poprzez lud". Natomiast w wolnym świecie nie tylko bierne, ale i czynne prawo wyborcze od dawna przysługuje wszystkim lub niemal wszystkim obywatelom. I właśnie z tego powodu ów świat nazywany jest wolnym. Trzeba przy tym odnotować, że duża część obywateli niektórych państw wolnego świata nie korzysta z biernego prawa wyborczego. Dopuszczają do sytuacji, w której inni dokonują za nich wyboru aktualnej reprezentacji politycznej narodu. Nasuwa się w związku z tym pytanie, czy takie państwa należy uważać za w mniejszym stopniu demokratyczne od innych? Trudno to rozstrzygnąć. WIEK XX - TRIUMF DEMOKRACJI 379 Zapis obecny w konstytucjach większości współczesnych państw, iż celem rządzących jest zapewnianie powszechnej pomyślności, stanowi kolejne, obok gwarancji praw wyborczych, pobożne życzenie. W wielu przypadkach rządzą- ce elity wręcz ostentacyjnie sprzeniewierzają się temu konstytucyjnemu wymogowi, poprzestając na deklaracjach słownych. A "władzy dla ludu" nie da się przedeż sprawować za pomocą nawet najbardziej żarliwych zapewnień. Dlatego, biorąc pod uwagę praktykę, o żadnym kraju nie można powiedzieć, że rządzący nim w równym stopniu zapewniają pomyślność wszystkim oby- watelom, czyli że nigdzie nie zapewniają jej w takim samym stopniu każdemu. Ale trzeba dodać, że w niektórych krajach są oni bliscy osiągnięcia ideału, a w innych do niego dążą, co w zasadzie nie miało miejsca w żadnym kraju zaledwie przed niespełna stu laty. Zainteresowanie okazywane przez rządzących wszystkim obywatelom mo- że być błogosławieństwem jedynie dzięki przestrzeganiu lincolnowskiej zasady "władzy ludu". Wówczas niemal się nie zdarza, by ludzie byli pozostawieni samym sobie, pozbawieni opieki ze strony rządzących. To jest przypadek Stanów Zjednoczonych. I tak być powinno. Natomiast na przykład na Tahiti to zainteresowanie oznacza niemal powszechną ingerencję w życie obywateli. I tak absolutnie być nie powinno. Ale mamy tu do czynienia z rządami despotycznymi, wręcz tyrańskimi, które zdolne są kontrolować życie prywatne i pracę każdego obywatela, a nawet jego myśli i uczuda, jeśli dysponują wyrafinowanymi elektronicznymi środkami nadzoru. Różnica pomiędzy pań- stwem demokratycznym a tyrańskim przejawia się również w tym, jaka grupa mieszkańców żyje poza prawem. W Stanach Zjednoczonych obejmuje ona część biedoty, wielu nielegalnych imigrantów i niektórych innych najsłabszych członków społeczeństwa. Są oni pozostawieni samym sobie, czasami w sposób niezamierzony, ale zawsze nielegalnie; niekonstytucyjnie. Natomiast na Tahiti, czy w przypadku każdej innej tyranii, pozostawieni samym sobie są rządzący, w tym sensie że działają w sposób pozaprawny, czyli niejako poza państwem. I niemal wyłącznie oni czerpią korzyści ze sprawowania władzy, ponieważ zawłaszczyli ją dla siebie. W istocie są ludźmi wyjętymi spod prawa, jakkol- wiek niezwykle trudno postawić ich przed sądem