Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czyż on nigdy?... Odetchnąłem z ulgą, gdy jego spokojny i zrównoważony głos przerwał milczenie: - Pal, Coupeau! Trrach! Bu-u-um! Pokład zadygotał pod naszymi stopami; kadłub okrętu, przytrzymany kotwicą, zakołysał się w przód i bryznął kipielą. Czerwona smuga ognia opasała burtę "Jakuba", a na jedno mgnienie oka ukazał się nam "Koń Morski" zarysowując się silnie w swych szczegółach na tle połyskującej, czarnej wody i niskich, zalesionych brzegów. Na szczycie masztu przedniego ujrzałem człowieka wymachującego bezradnie granatem; ujrzałem ludzi, którzy ciekawie wytrzeszczali oczy ze strzelnic właśnie w chwili, gdy huknęła w nich nasza kanonada. Przelotnie dostrzegłem też zwierzęcą twarz Bonesa, który wyzierał zza parapetu trzymając w zębach kordelas. Zapadła znów ciemność. Było słychać pękanie i trzaskanie desek wespół z takim zgiełkiem, jakiego chyba już nigdy w życiu nie usłyszę; były to wrzaski nieszczęśników, którym zajrzała w oczy nieoczekiwana śmierć, były złorzeczenia, bluźnierstwa i żałosne nawoływania - wszystko to zlewało się w jedną nieopisaną, potępieńczą wrzawę. Spokojny głos dziadka tak łatwo zapanował nad tym zamętem, jak gdyby wciąż trwała niezmącona cisza. - Odetnij cumę, Saundersie! Z "Konia Morskiego" odpowiedział mu ryk Flinta: - A walcież w nich, tchórzliwe dranie! Do armat! Z dział "Konia Morskiego" wybiegły na nas krwawe jęzory ognia, a nierówny huk strzałów rozdarł ciszę nocną. Zadrżała i zatrzęsła się cała pojemność "Króla Jakuba", sieczona gradem żelaza. Na forkasztelu, pokładzie średnim i działowym podniosły się jęki i wrzaski: - Boże! - Moja noga!... Moja noga!... - O, jak boli! Chryste Panie, jakże to... - Oczy mi wypaliło! Już po nich! - Gdzie moja ręka, Boże, gdzie moja ręka? Ale dziadek po raz trzeci zapanował nad wrzawą: - Nastaw żagle, Marcinie! Coupeau nabił powtórnie swe działa i z pokładu "Jakuba" buchnęła druga salwa z tą samą druzgocącą zgodnością co przedtem. "Koń Morski" się cofnął, jak gdyby nasz ogień miał tę skuteczność, by sam przez się mógł odrzucić okręt. Chmury dymu zawisły pomiędzy okrętami, a ja spostrzegłem, że przydało się nam odcięcie cumy. Odpływ niósł nas już w dół zatoki, w stronę pełnego morza. "Koń Morski" dał jeszcze jedną, poszarpaną salwę, która to tylko zdziałała, że rozbryzgała wodę lub zmąciła namuł pobrzeżny, potem zaś rozpoczął zaciekły pościg, a śmigownice na jego forkasztelu szczekały zajadle, miotając dwudziestofuntowe pociski nad naszymi pokładami. Nasze armaty milczały. Z pokładu działowego raz wraz wychodzili ludzie, których Marcin zapędzał do rei, by rozwijać wszystkie żagle celem chwytania błędnego wiatru, hulającego sobie dowolnie od południowego zachodu do południowego wschodu. Pułkownik O'Donnell jął pięścią wygrażać dziadkowi. - Co ci znów do łba strzeliło, Murrayu? - zawołał. - Miałeś doskonałą sposobność, by raz na zawsze skończyć z tymi szubrawcami. Czy się ich boisz, że tak zawracasz kitę... ty, któryś dał pierwszą salwę... no i drugą? - Bynajmniej, pułkowniku - odparł dziadek. - Oddawszy pierwszą i drugą salwę, jak waszmość trafnieś się wyraził, mam również zamiar zadać im coup de grace (franc. - ostateczny cios), i to z jak najmniejszym uszczerbkiem dla mojego okrętu. - Człowiecze, nigdy już nie będziesz miał takiej sposobności, jaką właśnie przegapiłeś - nasrożył się Irlandczyk. - Jak na żołnierza, waćpan okazujesz niezwykłą płytkość sądów - odrzekł dziadek. - Gdybym pozostał w ciasnocie przystani, by załatwić porachunki z kapitanem Flintem, mógłbym oczywiście zyskać zwycięstwo, ale musiałbym przy tym podporządkować umysł sile fizycznej, a ponadto narazić się na - stosunkowo znaczne straty. Wolę wypchnąć go na morze, gdzie za pomocą manewrów i odpowiedniej strategii mogę połową lub trzecią częścią kosztów dopiąć tegoż celu. - Wszystko jedno - odrzekł O'Donnell. - Jeżeli go zatopisz, stracisz skarb. - Zupełna prawda - potwierdził Murray. - Ale co waćpan powiesz, gdy zapędzę go na brzeg, hę? Nie wiem, co na to odpowiedział O'Donnell, gdyż naraz na pokładzie rozległ się tupot i Moira rzuciła się ojcu w objęcia