Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ktoś inny rzucił jakieś słowo tonem, którego Shan w pierwszej chwili nie rozpoznał. Gniew. Yeshe cofnął się za Fenga. - Kiedy ostatni raz widzieliśmy Dilgo - rozległ się łagodny głos za plecami Shana - odchodził właśnie do tego szczególnego piekła, jakie przeznaczone jest dla dusz wyrwanych przemocą. - Lama, który przywitał Shana, wstał i złożył dłonie w geście pozdrowienia. Mówiącym był stary mnich, który jeszcze przed chwilą pielęgnował grządki. Jego szata była wybrudzona od pracy w ogrodzie, paznokcie miał czarne od ziemi. - Odprawiliśmy obrzędy wyzwolenia z bardo. Do dziś jest już niemowlęciem. Dorośnie, by jeszcze raz uszczęśliwić tych, którzy go znają. - Błyszczały mu oczy, jak gdyby myśl o Dilgo sprawiała mu radość. - Opacie - powiedział lama, skłaniając głowę. - Wybacz mi. Sądziłem, że jesteś w swojej celi medytacyjnej. Opacie? Shan spojrzał zmieszany na pierwszego lamę. - Poznałeś naszego chandzoe - wyjaśnił opat, widząc, że Shan jest zaskoczony. - Witaj w Khartoku. - Chandzoe? - Shan nie przypominał sobie, by w zimowych opowieściach kiedykolwiek słyszał takie określenie. - Kierownika spraw świeckich - wyjaśnił opat. - Spraw świeckich? - Zarządzam interesami gompy - wtrącił pierwszy lama, napełniając czarkę herbaty dla opata. Gestem ręki zaprosił go, żeby usiadł. - Dlaczego chcesz rozmawiać o Dilgo? - Opat zadał to pytanie tak, jak mogłoby zapytać dziecko, z niewinnym spojrzeniem szeroko otwartych oczu. - Uznano, że zabił człowieka, wypełniając mu gardło kamykami. Przypadkiem człowiekiem tym był dyrektor Urzędu do spraw Wyznań. Chandzoe zmarszczył brwi. Opat spojrzał w swoją czarkę. - W dawnych czasach była to tradycyjna metoda uśmiercania członków rodziny panującej - ciągnął Shan. - Nawet w czasie bitwy wolno ich było tylko pojmać, a potem udusić. - Proszę wybaczyć - odezwał się chandzoe - nie rozumiem, do czego zmierzacie. - Sprawiał wrażenie nie tyle zakłopotanego, ile rozczarowanego Shanem. - Chcę tylko powiedzieć, że wybrano bardzo tradycyjny sposób pozbawienia życia wysokiego rangą urzędnika państwowego. - A jak powiedziano na procesie - stwierdził lekko zniecierpliwiony chandzoe - Khartok jest bardzo tradycyjną gompą. Nie możecie wykonać egzekucji na Dilgo po raz drugi. Uwagę Shana przyciągnął pomruk, który rozległ się wśród mnichów na dziedzińcu. Kierując się ich spojrzeniami, przeniósł wzrok na Fenga i Yeshego, którzy stali w cieniu na skraju ogrodu. - Gdybym to ja zamierzał kogoś zamordować - powiedział - z pewnością nie zrobiłbym tego tak, by kojarzyło się ze mną lub z moimi wierzeniami. Nagle chandzoe wstał. - Yeshe?! - zawołał. - Czy to Yeshe Retang?! Yeshe w pierwszym odruchu cofnął się w kąt ogrodu, widząc jednak entuzjazm na twarzy chandzoe, podszedł do niego. - Tak, Rinpocze. To dla mnie zaszczyt, że pamiętasz. Chandzoe znów rozłożył ramiona w geście, jakim poprzednio powitał Shana, i ruszył, by wyciągnąć Yeshego z cienia. Chłopak stał sztywno, niespokojnie zerkając w stronę Shana. Chandzoe, wyraźnie zakłopotany, spoglądał to na jednego, to na drugiego. - Niedawno zostałem zwolniony, Rinpocze. Teraz pracuję przy tym zadaniu. Tymczasowo. Yeshe rzucił Shanowi błagalne spojrzenie. Chandzoe z widocznym zainteresowaniem obrócił oczy na Shana. Czekał na jego słowa. Słowa Chińczyka, przedstawiciela władzy. - Jego zaangażowanie w proces reedukacji było przykładne - usłyszał własny głos Shan. - Wykazuje niespotykaną... - szukał odpowiedniego słowa - ...gotowość do poświęceń. Chandzoe z zadowoleniem skinął głową. - Myślę, że dostanę pracę w Sichuanie - oświadczył niepewnie Yeshe. - Dlaczego nie wrócisz tutaj? - zapytał chandzoe. - Moja przeszłość... Nigdy nie otrzymam zezwolenia. - Przeszedłeś reedukację. Mógłbym porozmawiać z dyrektorem Wenem. - Sprawiał wrażenie, jakby czuł się zobowiązany wobec Yeshego. Oczy Yeshego zrobiły się okrągłe. - Ale limity... Chandzoe wzruszył ramionami. - Nawet jeśli to byłby problem, nie mamy limitów na liczbę robotników przy odbudowie. - Ujął dłonie Yeshego, rozdzielił je i uścisnął jedną. - Proszę, chodź zobaczyć nasze nowe prace - powiedział, ciągnąc go w stronę sali zgromadzeń. Powoli, drobnymi krokami, jak gdyby zmagał się z niewidzialną siłą, Yeshe ruszył za nim. W tej samej chwili Shan dostrzegł na schodach mnicha wpatrującego się w chłopaka. Dłonie miał ułożone w jakąś mudrę, najwyraźniej zwróconą ku Yeshemu. Zakłopotany Yeshe obejrzał się na Shana. Ten skinął głową i dwaj mężczyźni odeszli przez dziedziniec. Opat beznamiętnie odprowadził wzrokiem chandzoe, po czym odwrócił się do Shana. - Zakładasz, że mordercy kłamią - powiedział, jakby nic im nie przerywało rozmowy. - Dilgo by nie kłamał. Gdyby skłamał, złamałby śluby. - A więc to on zabił? - zapytał Shan. Opat nie odpowiedział. - Odebranie życia byłoby o wiele cięższym naruszeniem reguł - zauważył Shan. Opat dopił herbatę i osuszył usta rękawem. - Oba te postępki są zakazane dwustu trzydziestoma pięcioma regułami - powiedział, mając na myśli reguły postępowania obowiązujące każdego wyświęconego mnicha. - Nic już nie rozumiem - stwierdził Shan. - Ci, którzy łamią śluby, odradzają się w niższej formie życia. A jednak powiedziałeś, że wierzysz, iż on wrócił jako człowiek. - Ja też nic nie rozumiem. Czego właściwie od nas chcesz? - Prostej odpowiedzi. Czy wierzysz, że Dilgo zabił dyrektora Urzędu do spraw Wyznań? - Rząd zrobił, co do niego należało. Dilgo nie zaprotestował. Sprawa została zamknięta. Cóż w tym dziwnego, pomyślał Shan, że opat kwitnącej gompy jest także politykiem? - Czy on to zrobił? - Każdy zmierza do stanu buddy inną drogą. - Czy on to zrobił? Opat westchnął i zapatrzył się w płynący po niebie obłok. - Prędzej góra Kailas zapadłaby się w ziemię od ciężaru jednego ptaka, niż Dilgo popełniłby taki czyn. Shan z powagą pochylił głowę. - Następny taki ptak został wypuszczony w powietrze. Opat ze smutkiem spojrzał mu w oczy. - Czy kiedykolwiek myślisz o tym, zastanawiasz się, gdzie leży grzech? - zapytał Shan. - Nie rozumiem. - Dla nich to jest łatwe; w ten sposób utrzymują się przy władzy. Zagrożenie jest częścią władzy tak samo, jak cień jest częścią światła. Czasami, jeśli nikt jej nie zagraża, sama musi wynajdywać groźby. Tobie także jest łatwo usprawiedliwić to, co przytrafiło się Dilgo. Prawdopodobnie uznałeś, że jest to naturalny bieg rzeczy, tak samo jak fala wojsk, która zmyła gompy w roku 1959. Takie było jego przeznaczenie, możesz powiedzieć, a poza tym Dilgo odrodził się przecież do lepszego życia. Ale dla tych pośrodku wcale nie jest to takie proste. Opat nie patrzył już w oczy Shana. - Wykluczyliście Dilgo ze wspólnoty? - Nie. - Został skazany za morderstwo, ale nie wykluczyliście go