Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Najbardziej obawiała się, że mąż obu­dzi się i nie pozwoli jej wyjść. Zacznie ją wypytywać, Dokąd idziesz, po co, pytania, które zwykle zadają mężczyźni swoim żonom, nie mając odwagi zapytać o najważniejsze, Gdzie byłaś. Idąc korytarzem ujrzała kobietę opartą o wezgłowie łóżka, która nieruchomo wpatrywała się w ścianę. Żona lekarza przystanęła, jakby bała się przeciąć cienką nić ślepego spojrzenia. Kobieta podniosła rękę, widocznie wyczuła w powietrzu lekkie wibracje, lecz po chwili opuściła ją zrezygnowana, wystar­czy, że sąsiedzi nie dają jej spać chrapaniem. Żona lekarza szła dalej, im bardziej zbliżała się do głównego wejścia, tym bardziej przyspieszała kroku. Zanim przeszła przez hol, odwróciła się i spojrzała w głąb korytarza, gdzie znajdowa­ły się ubikacje, kuchnia i jadalnia. Wzdłuż ściany spali pokotem ślepcy, którzy nie zdołali znaleźć wolnego łóżka lub nie mieli siły przebić się w porę przez tłum kłębiący się u wejścia do sal. Parę metrów dalej jakiś ślepiec leżał na ślepej kobiecie, która mocno obejmowała go nogami. Kochali się cicho i dyskretnie, o ile takie rzeczy można robić dyskretnie w publicznym miejscu, ale nie trzeba było nadzwyczajnego słuchu, by wiedzieć, co robią, szczególnie w chwili, gdy oboje nie mogli powstrzymać okrzyków, jęków i coraz głośniejszych szeptów, które wskazywały na nieuchronnie zbliżający się orgazm. Żona lekarza nie mogła oderwać od nich oczu, nie czuła zazdrości, miała przecież męża, który zaspokajał jej potrzeby seksualne. Przykuło ją do miejsca uczucie, którego nie potrafiła określić, ale zbliżone do sympatii, jakby chciała powiedzieć im, Nie zwracajcie na mnie uwagi, wiem, co czujecie, nie przeszkadzajcie sobie. Jednocześnie czuła litość. Gdyby ta chwila rozkoszy mogła trwać wiecznie, gdybyście mogli stać się jednym ciałem i duszą, westchnęła. Ślepcy odpo­czywali, dysząc ciężko, rozdzieleni, lecz wciąż trzymając się za ręce. Wyglądali młodo, może byli parą zakochanych, poszli do kina i tam oślepli, a może połączył ich cudowny przypadek. Jak się rozpoznali, oczywiście po głosie, bo choć żądza i miłość są ślepe, ta ostatnia nigdy nie jest niema. Prawdopodobnie jednak oboje oślepli w tym samym czasie, a ich ręce splotły się dawno temu. Żona lekarza westchnęła i przetarła oczy, wydało jej się, że gorzej widzi, ale nie przestraszyła się, tym razem były to łzy. Poszła dalej przed siebie. Kiedy mijała hol, podeszła do drzwi i wyjrzała na dwór. W słabym świetle lampy dostrzegła czarną sylwetkę żołnierza. W oddali rysowały się kontury ciemnych domów. Wyszła na schody, wie­działa, że nic nie ryzykuje, gdyż nawet gdyby żołnierz ją zauważył, miał rozkaz najpierw ostrzec ją, by nie zbliżała się do bramy, gdzie przebiegała niewidzialna linia demarkacyjna, gwarantująca mu bezpieczeństwo. Zdziwiła się, że panuje tu taka cisza. Zdążyła przyzwyczaić się do ciągłych hałasów w sali, a tu panował całkowity bezruch, który zastąpił czyjąś obecność, jakby cała ludzkość zniknęła z powierzchni ziemi, zostawiając jedynie słabe świateł­ko i żołnierza na straży garstki ślepych kobiet i mężczyzn, którzy nawet nie mogli dojrzeć świecącej lampki. Usiadła na ziemi, opierając się o framugę drzwi i tak samo jak cierpiąca na bezsenność kobieta w sali zaczęła wpatrywać się w dal przed sobą. Noc była zimna, chłodny wiatr owiewał fasadę budynku. Trudno wprost uwierzyć, że noc może być taka czarna, że huczy wiatr i nadal toczy się życie. Nie myślała o sobie, lecz o ślepcach, dla których dzień trwał wiecznie. W słabym świetle zamajaczyła druga postać, zbliżała się zmiana warty. Wszystko w porządku, powiedział pewnie pierwszy żołnierz swojemu zmien­nikowi, po czym wszedł do namiotu, by przed świtem jeszcze się zdrzemnąć. Nie zdawali sobie sprawy, co dzieje się za drzwiami szpitala, nie słyszeli strzałów w holu, zwykły pistolet nie robi wiele hałasu. A co dopiero małe nożyczki, pomyślała żona lekarza. Dawno przestała się zastanawiać, skąd przychodzą jej do głowy takie myśli, zdziwiła się jedynie, że to ostatnie zdanie tak długo kołatało jej w głowie, jakby pierwsze słowo nie mogło się zrodzić, a kolejne z trudem układały się w całość, jak gdyby to nieoczekiwane skojarzenie tkwiło w niej od dawna, brakowało tylko czegoś, co by przyoblekło się w słowa, jak ciało układające się do snu, które wybiega w przyszłość, szukając niszy przygotowanej przez chęć zaśnięcia. Żołnierz podszedł do bramy, choć miał za sobą ostre światło lampy i nie było widać jego twarzy, domyśliła się, że patrzy w jej stronę, może zauważył jej nieruchomą sylwetkę, w której nie rozpoznał jeszcze bezbronnej kobiety siedzącej obok wejścia z brodą opartą na podkur­czonych kolanach. Żołnierz podniósł lampę, by oświetlić podejrzane miejsce, i dopiero teraz wyraźnie zauważył kobiecą postać wstającą równie wolno jak jej myśli, o czym żołnierz, oczywiście, nie wie, wie za to, że zaczyna się bać tej osoby, która porusza się jak w zwolnionym filmie, zastanawia się, czy wszcząć alarm, przecież to tylko ślepa kobieta, nie może jednak podjąć decyzji i na wszelki wypadek postanawia wycelować w nią broń, lecz żeby to zrobić, musi najpierw postawić lampę, która nagle chwieje się i razi go w oczy mocnym światłem. Kiedy oczy żołnierza przyzwyczaiły się do mroku, kobiety już nie było. Strażnik czuł, że tym razem nie będzie mógł powiedzieć swemu zmiennikowi, Wszystko w porządku. Żona lekarza jest już w lewym skrzydle budynku i zmierza ku trzeciej sali. Tu także ślepcy śpią na korytarzu, ale jest ich o wiele więcej niż w prawej części szpitala. Porusza się bezszelestnie, ostrożnie stąpając po lepkiej od brudu posadzce. Zagląda przez drzwi pierwszych dwóch sal; wszędzie ten sam widok przykrytych kocami nieru­chomych ciał, jakiś ślepiec nie może zasnąć i mamrocze coś pod nosem, wokół pobrzmiewa urywane chrapanie. Wszystko przenika niemożliwy do zniesienia smród, ale tak jest w całym budynku, tak pachnie również jej własne ciało i ubranie. Gdy doszła do korytarza, gdzie znajdowała się trzecia sala, zawahała się. W drzwiach stał człowiek. Wystawili straże, pomyślała. Ślepiec trzyma w ręku laskę, którą wolno wymachuje to w jedną, to w drugą stronę, sprawdzając w ten sposób, czy nikt się nie zbliża. Tu nikt nie śpi na ziemi, korytarz jest pusty. Strażnik niestrudzenie wymachuje laską, po pewnym czasie prze­kłada ją do drugiej ręki i powtarza te same ruchy. Żona lekarza wolno podchodzi do przeciwległej ściany, uważając, by nie dotknąć ubraniem chropowatej powie­rzchni. Ślepiec wciąż energicznie wymachuje laską, lecz nie dosięga nią nawet środka szerokiego korytarza. Można by go porównać do nie uzbrojonego żołnierza na warcie. Żona lekarza stoi naprzeciw ślepca i dokładnie widzi, co dzieje się w trzeciej sali. Niektóre łóżka są wolne. Ciekawe, ilu ich jest, zastanawia się