Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Może wrócisz? - Niemogę. Jutro ci wszystko wyjaśnię. Dobranoc. - Dobranoc. Zpewnym trudem wyłączyłam wreszcie komórkę. Czekał, aż zrobięto pierwsza. ; Poczułam, że naprawdę chce mi się jeść. Rozsądek powrócił. e, zarazrozsądek. Powiedzmy: jaka taka przytomność umysłu. Umyłam patelnię, usmażyłam potwornej wielkościomlet, zjadłam kawałek, a resztę zostawiłamdla kotów z sąsiedztwa. Zaniosę jutro, jak będę jechała na lotnisko. nadzwyczajny dzień Obudzilam się o dziewiątejz uczuciem niewyjaśnionej błogości. Coś się musiało wydarzyć. Ach! Usiadłam na łóżku i dopiero teraz obudziłam się naprawdę. Kamil! Tabelka. Niech żyją tabelki! I pomyśleć, że właśnie napodstawie tejże tabelki moje przyjaciółki uznały, żepowinnam skreślić Kamila z ewidencji na zawsze! POJOJOJ, a coteraz będzie ze Sławkiem? '; Zrobiłomi się przykro,bo jednak Sławeczka szczerze polubiłam. No tak, alejedna noc. gdzie noc! dwie godziny spędzone w ramionach Kamila pozwoliły mi dostrzec różnicę między. Baśnie - między czym a czym? .Przezusta mito nie przejdzie. I^Brzęknął sygnałw mojej komórce. SMS. Oczywiście, Kamil. już się obudziłaś? Kocham cię". 153. Czy to nie jest przypadkiem czysta telepatia? Gapiłam sięw wyświetlacz jak sroka w kość. Jak to dobrze, że nie napisał"cię"wielką literą. Byłobystrasznie konwencjonalnie. Odpisałam: "Ja chyba też cię kocham. Możliwe, że to jeszczesen". Odpisał: "Mam nadzieję, że jednak jawa". Odpisałam: "Niech ci będzie". Odpisał: "Czekam na ciebie niecierpliwie". Odpisałam: "To ty bywasz niecierpliwy? ". Odpisał: "W uzasadnionych przypadkach". Odpisałam: "Będę za dwie godziny". Odpisał: "Najdłuższe dwie godziny mojego życia". Odpisałam: "Nie piszjuż, bo będę za trzygodziny". Nie odpisał. Wzięłam szybki prysznic,po czym machnęłam parę razy różnymi pędzelkami według przepisu małolatów. Śniadanie nieprzeszłoby mi przez gardło. Zamówiłamtaksówkę i zeszłam na dół,zabierającpo drodze resztki - to znaczy większą część - omletufrancuskiego - dla bramowych kiciusiów. Ucieszyły się. Nie bardzowiedziałam, gdzie go szukać na lotnisku, więcstojąc przy bramie hangaru, wysłałamkolejnego SMS-a. "Jestemna dole, a tygdzie jesteś? ". Oczywiście, nieczekałamna odpowiedź isłusznie, bo po mniejwięcej dwóchminutach zobaczyłamgo. zmierzającegodługimi krokami w moim kierunku. Dookoła pętali się jacyś ludziew kombinezonach, zapewnemechanicy, paru z nich ukłoniło mi się, prawdopodobnie pamiętali mnie zpoprzedniej bytności na lotnisku, więc nie rzuciłam sięw jego objęcia, na co miałam ogromną ochotę. Miałamteż nadzieję, że ta moja chęć nie bije po oczach wszystkich przechodzących. Podałam mu po prostu rękę, a on ją ucałował,czego nigdydotąd nie robił, poprzestając zazwyczaj na rzeczowym uściskudłoni. - Chodźmy gdzieś, gdzie będę mógł się z tobą po ludzku przywitać - mruknął. No cóż. Udaliśmysię w mroki wielkiego hangaru,znaleźliśmysobie najciemniejszy kącik za przysadzistym dwupłatowcemi przebywaliśmy tam jakiś czas,odnajdując znowu w sobie towszystko, co odkryliśmywczorajszegowieczora. 154 Nie, nie. Nieuprawialiśmy seksu na brudnej posadzce hangarufa też w żadnej z tych wymyślnych pozycji, spopularyzowanych przez rozwiązłe kinoXX wieku, nie wdarliśmy się też w tym celu do żadnego samolotu (toż by zresztą dopiero była akrobacja, znacznie przewyższająca to, co znamy z ekranu, bowiem stały przeważnie smukłe samoloty sportowe, w których jest cholernie małomiejsca, a ten duży dwupłatwyglądał, jakby był zamknięty). Ale przez tych kilka minut, kiedy mnietulił, całował i szeptałdo ucha różne rzeczy, docierało do mnie z ogromną wyrazistością, że to wszystko, coprzeżywałam zeSławeczkiem, było, owszem,miłe, zabawne,podniecające, urocze i tak dalej, i tak dalej tylko że nie miało nic wspólnego z miłością. ".A tego tuHermesa przed czterdziestką chyba kocham - i najprawdopodobniej z wzajemnością. Taki obojętny, mrukliwy, niby ponury,zdystansowany, nieobecny - gdzieś tam w środku tej swojej nieprzystępności ukrywa mnóstwo ciepłai uczucia. I to uczucie to jest miłość do mnie! Oprzytomniałam nieco i rozejrzałam się dokoła. Sylwetki samolotów, które wydały mi się nadzwyczaj przyjazne i aprobujące czego świadkami były przed chwilą,rysowały się dziwnymiSaltami wokół nas. Przez uchylone drzwi hangaru wpadała wąska strużka światła, słoneczny promień, jakieś pyłki tańczyły w powietrzu. Chiński teatr cieni. - Ależ to jest romantyczne otoczenie- wyrwało misię. -Patrz, słońce się pokazało. -Zapewne specjalnie nanaszą cześć. - Uśmiechnął się czule, wciąż, oczywiście, nieco krzywo. No, powiedzmy, asymetrycznie. Pociągnęłam nosem. -Dziwny zapach. .Też pociągnął nosem i skinął głową. '- Obawiam się,że akurat zapach jest mało romantyczny - powiedział. - To starepudło -wskazałbrodą kadłubprzysadzistego^HI^Plata, za którym się schowaliśmy - zazwyczaj lata na agro. -Co to znaczy? Wynajmują go do oprysków. Ten aromatto chemikalia. Główniechyba nawozy sztuczne. Albo pestycydy. Albo jakieś środki chwastobójcze. 155. Spojrzeliśmy po sobie i skręciło nas ze śmiechu. - Rzeczywiście,sama subtelność! -A ja od dzisiaj już nigdy nie powiem, że rolnicze samolotyśmierdzą. Małotego, będę tu specjalnie przychodziłkażdegoranka, jak narkoman wąchacz. - To znaczy, żezostajemy tutaj? -Nie, chyba jednak nie. Chodźmy, bo mi tuzmarzniesz. Znajdziemy sobie jakiś spokojny kąt u nas. Nie pytałam, co znaczy "u nas", bo po co. Zaraz się dowiem. Ta jego małomówność jest zaraźliwa. "Unas" okazało się kilkoma pokojami nad hangarem, zajmowanymi przezzespól lotnictwa sanitarnego. Kamilwprowadziłmnie do jednego z nich. Na kanapce rozwalałsięw pozie niedbałej jakiś młodzian, czytający książkę. Obok, na stoliku stała kawai leżało kilka pomarańczy. Na nasz widok młodzian wstał uprzejmie, z leniwym wdziękiem. Boże, czy oniw tym lotnictwie nie przyjmują chłopów poniżejmetra dziewięćdziesięciu? Młodzieniec był odrobinę wyższyod Kamila. Kamil dokonał prezentacji, usłyszałam wymamrotane jakieśnazwisko(dlaczego ludzie nie przedstawiają się wyraźnie? ), powiedziałam swoje (oczywiście wyraźnie i głośno) i uścisnęłamdłoń obiecującego pilota. Robił sympatyczne wrażenie. - Przerwaliśmy panu relaks - powiedziałam zeskruchą. -Nic nie szkodzi - odrzekłobiecujący pilot. - Ja się tu nierelaksuję, tylko umieram z nudów. Boże, dlaczego tak rzadkodajesznam porządne wypadki drogowe? Albo klęski żywiołowe z koniecznością interwencji lotniczej! - Janusz od niedawna ma licencję na samoloty, a jago szkol? na śmigłowcach i ciąglemu mało -wyjaśnił Kamil,- Alerzeczywiście, czasami można tuskonać na dyżurze. Młodzieniec jednym haustem dopił kawę, po czym zamknąłksiążkę