Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Najłatwiejszą rzeczą pod słońcem i najbardziej niebezpieczną dla każdego dyrektora jest utrata kontaktu z dołami. Nikt nie chce mi mówić brutalnej prawdy. Każdy stara się na mnie wpływać, ma własny cel. Lubisz historię? Nigdy nie myślałem o historii jako o przedmiocie, który można lubić. Wzruszyłem ramionami. - Trochę. - Podczas drugiej wojny światowej Winston Churchill ustanowił poza hierarchią dowodzenia nowe biuro. Jego pracownicy mieli przekazywać mu prawdę, całą brutalną prawdę. Nazwał je chyba Biurem Statystycznym czy jakoś podobnie. Chodziło o to, że nikt nie chciał mu przekazywać złych wieści, lecz Churchill wiedział, że musi je znać. W przeciwnym razie nie zdołałby wykonać swojej pracy. Skinąłem głową. - Zakładasz własną firmę, kilka razy uśmiecha się do ciebie szczęście i nagle stajesz się niemal obiektem kultu naiwnych ludzi - ciągnął Goddard. - Nie potrzebuję jednak, by ktokolwiek całował mnie w... hm... pierścień. Potrzebuję szczerości i otwartości. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. W tym biznesie panuje przekonanie, że firmy elektroniczne pozbywają się swoich założycieli. Spotkało to Roda Caniona z Compaqa, Ala Shugarta z Seagate. Apple wyrzucił nawet Steve’a Jobsa, pamiętasz? Póki ten nie wrócił na białym koniu i nie uratował firmy. Nie ma czegoś takiego jak potężni starzy założyciele. Moja rada zawsze darzyła mnie głębokim zaufaniem, ale podejrzewam, iż jego źródła zaczynają wysychać. - Czemu pan to mówi? - Przestań mi wreszcie „panować”! - warknął Goddard. - Artykuł z „Journala” to cios poniżej pasa. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby źródłem okazało się kilku niezadowolonych członków rady nadzorczej. Część z nich uważa, że nadeszła pora, bym się wycofał, zamieszkał w wiejskim domku i zajął się wyłącznie majstrowaniem przy samochodach. - A ty nie chcesz tego zrobić? Skrzywił się. - Zrobię to, co najlepsze dla Triona. Ta przeklęta firma to całe moje życie. Samochody są jedynie hobby - jeśli zajmujesz się wyłącznie hobby, przestaje ono być zabawne. - Wręczył mi grubą brązową teczkę. - W skrzynce znajdziesz kopię w pedefie. Nasz plan strategiczny na następnych osiemnaście miesięcy: nowe produkty, upgrade’y, cały ten jazz. Chcę poznać twoją szczerą opinię na jego temat. Możesz to nazwać prezentacją, ogólnym obrazem, spojrzeniem z lotu ptaka. - Na kiedy mam to przygotować? - Jak najszybciej. A jeśli znajdziesz jakiś projekt, w który chciałbyś się zaangażować jako mój przedstawiciel, bardzo proszę. Przekonasz się, że pracujemy w tej chwili nad wieloma interesującymi rzeczami. Niektóre z nich są tajne. Boże, jeden z projektów, nazywamy go AURORA, może całkowicie odmienić naszą przyszłość. - AURORA? - powtórzyłem, głośno przełykając ślinę. - Chyba wspomniałeś o nim podczas spotkania, prawda? - Kierowanie tym projektem powierzyłem Paulowi. To naprawdę bomba. Musimy jeszcze tylko rozwiązać parę drobnych problemów z prototypem, poza tym jednak jest praktycznie gotowy. - Brzmi fascynująco. - Starałem się przemawiać swobodnie. - Chętnie bym przy nim pomógł. - Och, zrobisz to, bez wątpienia. Ale wszystko w swoim czasie. Na razie nie chcę cię rozpraszać. Najpierw musimy posprzątać, bo kiedy zajmiesz się AURORĄ... nie zamierzam zwalać ci na głowę zbyt wielu rzeczy naraz. Skup się na jednym. - Wstał, klaskając w dłonie. - Teraz muszę pójść do studia nagrać wystąpienie, na co wcale nie mam ochoty. Wierz mi. Uśmiechnąłem się ze współczuciem. - W każdym razie - rzekł Goddard - przepraszam, że to wszystko spadło na ciebie już pierwszego dnia. Ale wierzę, że sobie poradzisz. 47 Zjawiłem się w domu Wyatta w tym samym momencie co Meacham, który zażartował sobie nawet złośliwie z mojego porsche. Wprowadzono nas do osobistej siłowni Wyatta, mieszczącej się na poziomie piwnicy, choć z powodu ukształtowania terenu nie pod ziemią. Wyatt podnosił właśnie ciężary na ławeczce - siedemdziesiąt pięć kilo. Na sobie miał jedynie skąpe szorty gimnastyczne. Wyglądał jeszcze potężniej niż zwykle - istny Conan Barbarzyńca. Bez słowa zakończył serię ćwiczeń. Potem wstał i wytarł się. - I co? Zwolnili cię już? - spytał. - Jeszcze nie - odparłem. - Nie, Goddard ma na głowie inne rzeczy. Na przykład to, że jego firma się wali. - Spojrzał na Meachama i obaj zaśmiali się cicho. - Co ma na ten temat do powiedzenia święty Augustyn? Nie powiem, że nie oczekiwałem tego pytania, ale padło tak nagle, że nie zdążyłem się przygotować. - Niewiele. - Bzdura! - Wyatt podszedł bliżej, patrząc na mnie, próbując mnie zastraszyć samą swoją obecnością. Jego ciało otaczał obłok rozgrzanego powietrza cuchnącego amoniakiem; woń ciężarowca spożywającego zbyt wiele białka. - W każdym razie nie w mojej obecności - poprawiłem szybko. - Myślę, że artykuł naprawdę im dokopał. Cały czas coś się działo, więcej niż zwykle. - Skąd wiesz, co tam jest zwykłe? - wtrącił Meacham. - To twój pierwszy dzień na szóstym piętrze. - Takie odniosłem wrażenie - odparłem niezręcznie. - Ile z tego, co piszą, jest prawdą? - spytał Wyatt. - Chce pan powiedzieć, że nie wy to zaaranżowaliście? Wyatt spojrzał na mnie z ukosa