Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Gregor i inni, z dawnych czasów: Uśmiech Dubowskiego zamienił się w ironiczny grymas. - Ach, tak. Przetrząsnęliśmy dokładnie tamten teren. Moja teoria okazała się słuszna. W pobliżu natrafiliśmy na stado dużych, silnych małp. Przypominają wielkie pawiany o brudnej, białej sierści. Niezbyt im się poszczęściło - to mała grupa i chyba wkrótce wymrą, ale nie ulega wątpliwości, że człowiek Gregora widział właśnie jedną z nich. Oczywiście, znacznie przesadził, jeśli chodzi o rozmiary. Zapadło milczenie. Przerwał je Sanders. - Mam tylko jedno pytanie - powiedział cichym, smutnym głosem. - Dlaczego? Zirytował tym Dubowskiego, który już się nie uśmiechał. - Pan nigdy tego nie rozumiał, prawda, Sanders? Chodziło mi o prawdę. Chciałem uwolnić tę planetę od ignorancji i przesądów. - Uwolnić Planetę Widm? - powtórzył Sanders. - Czyżby znajdowała się w niewoli? - Tak - odparł Dubowski. - W niewoli idiotycznego mitu i strachu. Teraz będzie wolna i otwarta dla wszystkich. Z pewnością uda nam się wyjaśnić zagadkę ruin, nie przesłoniętą mętnymi legendami o widmach. Udostępnimy planetę kolonizacji. Ludzie nie będą bali się przybywać tutaj, mieszkać i uprawiać ziemię. Rozprawiliśmy się ze strachem. - Kolonizacja? - Sanders sprawiał wrażenie lekko rozbawionego. - Sprowadzi pan wielkie wentylatory, żeby rozpędziły mgłę? Koloniści już tutaj byli i odlecieli. Gleba jest bardzo uboga. Nie można uprawiać ziemi, a w każdym razie nie na skalę przemysłową, bo wszędzie są góry. Nikomu nie uda się wyżyć z tego, co urośnie na Planecie Widm. Poza tym jest przecież mnóstwo planet, którym gwałtownie potrzeba ludzi. Musi pan tworzyć jeszcze jedną? Czy Planeta Widm koniecznie musi stać się następną Ziemią? - Sanders potrząsnął smutno głową i opróżnił swoją szklankę. - To pan niczego nie rozumie, doktorze. Niech się pan nie oszukuje. Nie oswobodził pan Planety Widm, tylko ją zniszczył. Ukradł pan jej widma zostawiając ją zupełnie pustą. Dubowski pokręcił głową. - Myli się pan. Ludzie znajdą wiele sposobów, żeby ją odpowiednio wykorzystać. Ale nawet gdyby miał pan rację... Cóż, trzeba się z tym pogodzić. Dla człowieka nie ma nic ważniejszego od wiedzy. Od dawien dawna tacy jak pan usiłują powstrzymać postęp, ale zawsze przegrywają. Człowiek musi wiedzieć. - Być może - odparł Sanders. - Ale czy to jedyna rzecz, jakiej potrzebuje? Nie wydaje mi się. Myślę, że człowiekowi potrzebna jest także tajemnica, poezja i romantyzm. Myślę, że zawsze musi widzieć przed sobą kilka pytań, na które nie ma odpowiedzi, żeby mógł się dziwić i zastanawiać. Dubowski zmarszczył brwi i podniósł się raptownie z miejsca. - Ta rozmowa jest zupełnie pozbawiona sensu, podobnie jak pańska filozofia. W moim wszechświecie nie ma miejsca dla pytań, na które nie ma odpowiedzi. - W takim razie żyje pan w bardzo nudnym wszechświecie, doktorze. - A pan żyje w smrodzie własnej ignorancji. Niech pan sobie znajdzie jakiś inny przesąd, jeśli nie może się pan bez tego obejść, ale proszę nie podsuwać mi go za pomocą bajek i legend. Nie mam czasu na zajmowanie się widmami. - Spojrzał na mnie. Spotkamy się na konferencji prasowej - powiedział i szybkim krokiem wszedł do wnętrza budynku. Sanders przez chwilę spoglądał w ślad za nim, a następnie odwrócił się na krześle; by popatrzeć na góry. - Podnosi się mgła - powiedział. Jak się okazało, Sanders pomylił się w swoich przewidywaniach. Założono kolonię, choć z pewnością nie była ona niczym nadzwyczajnym: trochę winnic, kilka fabryk i parę tysięcy ludzi, pracowników kilku dużych firm. Uprawa ziemi na skalę przemysłową istotnie okazała się nieopłacalna. Z jednym wyjątkiem: miejscowych winogron, dorastających do rozmiarów cytryny. Planeta Widm ma więc jeden jedyny towar eksportowy - mętnobiałe wino o łagodnym, aromatycznym smaku. Rzecz jasna, nazywają je mgielnym winem. Przez ostatnie lata bardzo je polubiłem. Jego smak rzeczywiście przywodzi mi na myśl mgły i sprawia, że śnię o nich. Ale to chyba nie zasługa wina, tylko moja. Większość ludzi nie dostrzega w nim nic nadzwyczajnego. Mimo to eksport przynosi stałe, choć niewielkie dochody i na Planecie Widm w dalszym ciągu zatrzymują się statki kosmiczne utrzymujące regularną komunikację międzyplanetarną. Przynajmniej frachtowce. Turyści dawno już zniknęli. Pod tym względem Sanders miał rację. Piękne krajobrazy mogą podziwiać bliżej domu i za mniejszą cenę. Tutaj przylatywali wyłącznie z powodu widm. Sandersa też już nie ma. Był zbyt uparty i zbyt mało praktyczny, aby wkręcić się w handel winem, kiedy miał po temu okazję, więc został aż do końca za murami swojego zamku. Nie wiem, co się z nim stało, kiedy ludzie przestali odwiedzać jego hotel. Zamek Chmur nadal stoi na swoim miejscu. Widziałem go kilka lat temu, kiedy zatrzymałem się na Planecie Widm w drodze na Nową Ucieczkę. Niszczeje coraz bardziej, gdyż jego utrzymanie pochłonęłoby zbyt wiele pieniędzy. Wkrótce nie będzie można go odróżnić od tamtych, starych ruin. Poza tym planeta prawie się nie zmieniła. Mgły nadal przypływają o zachodzie słońca i odpływają o wschodzie. Czerwony Duch wciąż pięknie wygląda w świetle poranka, lasy rosną na swoim miejscu, a górskie koty polują tam, gdzie polowały. Brakuje tylko widm. Tylko widm. przekład : Arkadiusz Nakoniecznik Piaseczniki Simon Kress mieszkał samotnie w obracającym się w ruinę dworze wśród suchych, skalistych wzgórz, 50 kilometrów od miasta. Nie miał więc sąsiadów, których mógłby, niespodziewanie zmuszony przez interesy do wyjazdu, obarczyć swoimi zwierzętami. Z sokołem - padlinożercą nie było kłopotu - zagnieździł się w nieużywanej dzwonnicy i zwykle sam zdobywał sobie pożywienie. Pełzacza Kress wygnał na zewnątrz i pozostawił własnemu losowi - mały potworek będzie się obżerał skalnikami, ślimakami i ptakami. Największy problem stanowiło akwarium, wypełnione najprawdziwszymi ziemskimi piraniami