Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Właśnie w tym tkwi problem. - Co pan ma na myśli? Prosił pan o dwie formy identyfikacji konta i poda- łam je panu. Czego jeszcze pan oczekuje? - W jej głosie pojawiła się nuta auten- tycznego zdenerwowania. Mercier podał jej chusteczkę, którą przytknęła do oczu. - Spróbuję to pani wyjaśnić-powiedział Mercier.-Pani wuj, jak sama pani mówi, miał rzeczywiście konto w tym banku. Dość duże konto, jak zapewne się pani domyśla. Jednak warunki, na jakich zostało ono założone, były dość nietypo- we. Ze względu na konieczność zachowania dyskrecji oraz fakt, że pani wuj nie mógł odwiedzać nas osobiście, wiele lat temu został wyznaczony pełnomocnik, zwany przez nas fiduciaire. Nie mam możliwości dysponowania majątkiem na koncie bez upoważnienia z jego strony. - Przecież to nie ma sensu. O czym pan mówi? 187 - Chodzi mi o to, że nie prowadziliśmy interesów bezpośrednio z pani wu- jem, lecz poprzez pośrednika. Właściciel konta nie był jego sygnatariuszem. Mam nadzieję, że pani rozumie. Właśnie przez to sprawy nieco się komplikują. - Dlaczego? Co w tym takiego skomplikowanego? - To, że otrzymałem sprzeczne instrukcje w sprawie dysponowania kontem. - Co to znaczy? Przykro mi, ale wciąż nie rozumiem. - Droga panno Bazzaz, w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin roz- mawiałem z inną osobą, która twierdzi, że reprezentuje spadkobierców i benefi- cjantów tego konta. Właśnie w tym tkwi problem. - Kto to taki? - Człowiek, który był partnerem w interesach pani wuja. Jego imię jestem zobowiązany zachować w tajemnicy. - To oszust - powiedziała Lina. - Nie sądzę. Przedstawił takie same dowody, że działa w dobrej wierze, co pani. Znał numer tego szczególnego konta, który wiadomy był tylko pani wujowi i wyznaczonemu przez niego przedstawicielowi. A zatem widzi pani, że mam do rozwiązania zagadkę. - Ależ ten człowiek jest oszustem -powtórzyła Lina. - Co zamierza pan zrobić? - Zaczekam na instrukcje. - Instrukcje? Skąd pan otrzyma instrukcje? - Od pełnomocnika, o którym już wspomniałem, a który przez wiele lat re- prezentował interesy pani wuja w tym właśnie banku. - Czy on jest Irakijczykiem? -chciała wiedzieć Lina. Przypuszczała, że ban- kier miał na myśli Hammouda. - Nie, mademoiselle. Nie jest Irakijczykiem. Jest Amerykaninem, jeśli musi pani wiedzieć. - Amerykaninem? Dlaczego miałby pan pytać Amerykanina, co zrobić z pie- niędzmi mojego wuja? Wuj nienawidził Ameryki. - O, nie. Tu się pani myli, panno Bazzaz. Niezależnie od tego, co mówił publicznie, pani wuj nie nienawidził Ameryki. Mogę panią o tym zapewnić. Lina nie wiedziała, co ma robić. Dlaczego władca wybrał Amerykanina na pełnomocnika najtajniejszego ze swych kont bankowych? To nie miało sensu. - Kiedy zobaczy się pan z tym pośrednikiem? - Spodziewam się, że jeszcze w tym tygodniu. Dzwonił, aby uprzedzić mnie, że wkrótce przyjedzie do Genewy. A zatem nie będzie pani musiała długo czekać. - I wtedy otrzyma pan od niego instrukcje? - Tak, tak sądzę. Wyjaśnię mu zaistniałą sytuację i on prawdopodobnie za- proponuje odpowiednie rozwiązanie. Lina pokręciła głową w udawanym gniewie. - W takim razie natychmiast udaję się do CNN. Zadzwonię do ich biura w Pa- ryżu. Przybędą tu jeszcze dziś po południu. Mercier powoli podniósł dłoń. - Nie. Bardzo proszę tego nie robić. Proszę zaczekać, aż porozmawiam z tym amerykańskim dżentelmenem. Potem chętnie raz jeszcze się z panią spotkam, aby, 188 jak sądzę, omówić tę sprawę szerzej. Zrobię to z wielką przyjemnością, obiecuję pani. Ale proszę się wstrzymać do tego czasu. Lina wiedziała, że nie ma wyboru. Musiała się zgodzić. - Kiedy się spotkamy? - Wkrótce. Proszę do mnie zadzwonić za kilka dni i umówić się na kolejną wizytę. Powinienem mieć już wówczas dla pani dobre wieści. - Dobrze. Zadzwonię do pana. Jeżeli wciąż jeszcze będą jakieś problemy, udam się do CNN. - Dziękuję, panno Bazzaz. Bardzo dziękuję za pani cierpliwość. Mercier skłonił się nieznacznie, zaledwie kilka centymetrów, po czym wyco- fał się w kierunku drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą. Kilka chwil później pojawiła się szwajcarska sekretarka, aby odprowadzić Linę wąskim korytarzem do wyjścia. Znowu przeszły przez labirynt korytarzy- ków udekorowanych wizerunkami szwajcarskich szczytów i haL Miały one pod- nosić odwiedzających na duchu, były milczącym hymnem na cześć pieniądza. W całym banku nie znalazłoby się nic, nawet najmniejsza wskazówka mówiąca, że zajmował się on praniem brudnych pieniędzy najbardziej skorumpowanych i sprzedajnych ludzi na całej planecie. - Które wyjście, proszę pani? - zapytała sekretarka, Lina nie wiedziała, o co chodzi, dopóki kobieta nie wyjaśniła, że oprócz zwykłego wejścia frontowego, bank miał dodatkowe, bardziej dyskretne wyjście. - Drzwi frontowe - powiedziała Lina. Jej gra była skończona. W chwilę później wiedziała, że popełniła katastrofalny błąd. Za drzwiami, przy krawężniku Rue des Banques czekał mercedes, limuzyna z przy- ciemnianymi szybami. Obok samochodu, o kilka kroków od Liny stał ten sam pale- styński ochroniarz, któremu zdołała uciec z klubu "The Gargoyle". Teraz miał na so- bie niebieskie dżinsy i ciemne okulary. Wyglądał zupełnie jak męski model podczas sesji zdjęciowej w plenerze. Nieopodal stało jeszcze dwóch mężczyzn w sportowych ubraniach. Lina rozejrzała się wokół szukając jakiegoś policjanta albo chociaż zwy- kłego przechodnia, ale ulica była pusta. Kilku przechodniów, którzy mieli zamiar tędy przechodzić, przystanek) w oddali, u wylotu ulicy przy Place Bel-Air, gdzie jakiś Arab upadł na chodnik z objawami ataku serca, gromadząc wokół siebie tłum. Lina otworzyła usta do krzyku, ale w tej samej chwili zadźwięczał klakson mercedesa, zagłuszając jej głos. Palestyńczyk i jego dwaj koledzy ruszyli ku niej. Ciężkie drzwi banku za Liną zamknęły się na głucho. Dziewczyna znowu próbo- wała krzyknąć i mercedes ponownie zatrąbił. Rzuciła się biegiem wzdłuż chodni- ka, w ostatniej chwili wymijając limuzynę i kierując się ku wylotowi ulicy