Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Miała wielką ochotę usłyszeć głos Wiktora, lub choćby nawet, w najgorszym razie, grubego Lucka. Ale usłyszała głos kobiecy, chyba jej nie znany, lekko zachrypnięty. - Słucham. - Dzień dobry, czy mogę prosić Wiktora? - spytała. - Mówi Laura Pyziak. - Chłopców nie ma, jeszcze nie wrócili ze szkoły. - Aha. To ja zadzwonię później. A... czy jest pani Lelujkowa? - Mamy też nie ma. Czy coś jej powtórzyć? - Nie, dziękuję pani - powiedziała Laura. To musiała chyba być siostra Lelujków, ta najstarsza z nich, mieszkająca w Chorzowie. Laura Jej nie znała, a jednak nie miała ochoty kończyć jeszcze tej rozmowy. Głos był miły, rzeczowy i przyjazny. Wyobraziła sobie tę kobietę, jak stoi w przytulnym, niedużym i czystym mieszkanku Lelujków, gdzie tak miło pije się herbatkę i zajada chleb z białym serem, gdzie trzej bracia wciąż się poszturchują i rechoczą, a pani Lelujkowa po cichu sprawuje pieczę nad tymi swoimi chłopcami - ta myśl sprawiła, że Laura poczuła się jakoś raźniej. Ale rozmowa musiała dobiec końca. Trzeba było odwiesić słuchawkę, lepką od dotyku tylu innych rąk i przykro pachnącą brudnym metalem. Czując się jak we śnie, Laura ponownie wsunęła kartę i wybrała numer domu. Po pierwszym sygnale, a nawet w jego połowie, zgłosiła się Pyza. - Hej! - powiedziała zdyszana, z cichym śmiechem, jakby spodziewając się, że dzwoni ktoś miły. Na pewno nie - siostra. Laura, jakoś dziwnie dotknięta, milczała. - Hej, to ty? - szepnęła czule Pyza. - No, odezwij się... - Jej głos słychać było na tle energicznych rozkazów ciotki Idy i popłakiwania malutkiej Łucji. Gdzieś dalej Ignaś wołał nudno i monotonnie: - Józinku! Otwórz! Józinku! Otwórz! Ja też chcę siusiu! - Z kuchni dobiegał brzęk sztućców i talerzy - chyba siadali do obiadu. - No, co? - szeptała Pyza. - Przecież ja się już nie gniewam... Miałeś rację z tymi tan gramami, sprawdziłam w encyklopedii... - Pyzuniu, kończ już, proszę do stołu! - powiedział gdzieś, całkiem blisko, spokojny i energiczny głos mamy. W tle Ignaś krzyczał, że długo już nie wytrzyma, a dziadek spiżowym tonem usiłował zaprowadzić porządek. - Wszyscy do stołu! - zawołała mama. - On mnie bije! - krzyknął Ignacy Grzegorz. - Dzieci, do stołu, zupa stygnie! - Muszę kończyć - zaszeptała szybko Pyza. - O wpół do dziewiątej, tak jak się umówiliśmy. Przed Multikinem. Rozległ się chrobot odkładanej słuchawki i wszystkie domowe odgłosy urwały się, jak odcięte skalpelem. Laura stała ze słuchawką przy uchu, oczy miała zamknięte. Żyją tam sobie w najlepsze, w tym dalekim, dalekim domu... śmieją się, gadają... siadają do stołu. Bez niej. Nikt o niej nawet nie pomyśli. Nikt nie jest smutny z powodu jej nieobecności. Mama pogodnie komenderuje, rządzi - bez śladu niepokoju. Trudno o wyraźniejszy dowód, że jedna z córek jest mamie niepotrzebna. No, dobrze. Jak tak, to proszę bardzo. Teraz jest wolna. Wolna. Odwiesiła słuchawkę, schowała skrzętnie kartę telefoniczną i ruszyła na przystanek. 9. Autobus jechał długim mostem przez Wisłę. Laura, siedząca przy oknie po prawej stronie wozu, mogła do woli podziwiać śliczny widok - szeroką, jasnoszarą rzekę, pokrytą plasterkami lodu. Za rzeką, na naniesionym wdzięcznie brzegu, piętrzyła się harmonijna panorama Starego Miasta - czerwonawa i rdzawa za przyczyną dachów, a cynamonowa i piernikowa tam, gdzie widniały bajkowe wieże, mury obronne i wąskie kamieniczki albo potężne spichrze. Cały ten ceglany poemat tańczył z wolna w przestrzeni, podczas gdy autobus przebywał Wisłę i osiągał jej drugi brzeg. Zatrzymał się przy ulicy ruchliwej i szerokiej, na skraju Starego Miasta. - To tutaj - rzucił przez ramię kierowca. - Teraz idź ulicą Kopernika, skręć w Piekary - i prosto, do "okrąglaka". To już będzie Fosa Staromiejska. - To wiem - odparła krótko Laura i wysiadła. Prawdę mówiąc, nie pomyślała o tym, by podziękować, i dopiero kiedy zobaczyła urażone spojrzenie kierowcy, zrobiło jej się trochę głupio. Ale on już zamknął drzwi i odjechał, wzruszając ramionami. Toruń był piękny. Zachwycona i zaskoczona, Laura zapomniała o bólu głowy i o łamaniu w kościach. Zresztą, wyszło słońce i naprawiło wszystko. Kaskady starych dachów, szlachetne mury i wiekowe kamienie zalśniły zaraz nowymi kolorami, całą paletą brązów, czerwieni i ochry. Pod olśniewającym rozległym niebem nawet przybrudzony śnieg odzyskiwał niewinną biel. "Będzie dobrze!" - pomyślała Laura z nową otuchą. Zagapiona, oczarowana, nie skręciła od razu w Piekary, tylko poszła dalej ulicą Kopernika i dzięki tej pomyłce znalazła się nagle przed podwójną gotycką kamieniczką, wąską i śliczną, z wysokimi, ostrymi łukami ceglanymi na ceglanej fasadzie - i był to po prostu, najzwyczajniej w świecie, ten właśnie dom, w którym się urodził Kopernik! "Muszę to opowiedzieć Pyzie" - pomyślała Laura odruchowo i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie opowie; przecież nikt nigdy ma się nie dowiedzieć, że ona była dziś - sama - w Toruniu! Pyza może by i nie zdradziła sekretu od razu, ale z całą pewnością nie utrzymałaby go przy sobie zbyt długo. Wychlapałaby mamie wszystko, biedaczka. Szkoda. Kupiłoby się jej jakąś pamiątkę z Muzeum Kopernika. Ucieszyliby się, ona i Fryderyk. Ale, po pierwsze, Laura nie miała pieniędzy. A po drugie, czemuż by im miała cokolwiek kupować? Przecież jej nie lubią. I nie potrzebują. Kiedy dzwoni telefon, Pyzie nawet do głowy nie przyjdzie, że to mogłaby być jej zaginiona siostra. Skąd Od razu wydaje z siebie zmysłowe szepty, przeznaczone dla Fryderyka, ukochanego prymusa. No, to nie. Zobaczycie! W mściwym nastroju, nieco już mniej dostrzegając piękno wokół siebie, Laura dotarła do Fosy Staromiejskiej. Collegium Maius było neogotyckim budynkiem ceglanym. Trzy kondygnacje, nakryte czerwonym spadzistym dachem, wznosiły się naprzeciwko potężnej bryły kościoła Najświętszej Marii Panny. Zresztą, było tych gmachów, należących do Collegium, więcej. Stanowiły cały kompleks. Przed głównym wejściem tłum kobiet, zwróconych tyłem do Collegium, wpatrywał się, unosząc głowy, w widniejący po przeciwnej stronie ulicy, za wysokim murem, żółtawy "okrąglak". Niektóre kobiety - jak zauważyła ze zdumieniem Laura, która nagle straciła pewność, że nie śni - trzymały w dłoniach lusterka i łapały w nie promienie słońca, przesyłając "zajączki" w nieokreśloną dal. Inne, machały chusteczkami lub wydawały głośne okrzyki. Jeszcze inne odgrywały tajemniczą pantomimę, pokazując coś gestami, z dużą wyrazistością