Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Robił niejasne, acz złowieszcze aluzje na temat innych podejrzanych i nowych dowodów rzeczowych. Powiedział (Peterson), że jeśli znajdą się nowe dowody przeciwko Fritzowi i Williamsonowi, zasada zakazu powtórnego pociągnięcia do odpowiedzialności za to samo przestępstwo nie będzie respektowana i mogą ponownie stanąć przed sądem. Dodał, że śledztwo w sprawie morderstwa Debbie Carter zostało wznowione i że Glen Gore nie jest jedynym podejrzanym. Artykuł kończył się dwoma bulwersującymi cytatami. Pierwszy brzmiał tak: Oskarżając ich w 1988, postąpiłem właściwie. Teraz, prosząc sąd o oddalenie zarzutów, zrobiłem to, co jest słuszne prawnie, moralnie i etycznie, bo zmusiły mnie do tego dowody, jakimi obecnie dysponujemy. Oczywiście nie wspomniał, że tę jakże etyczną i wysoce moralną zgodę na wycofanie zarzutów wyraził niemal pięć lat po tym, gdy Williamsona 18 - Niewinny 273 omal nie stracono i cztery lata po tym, gdy on, Peterson, publicznie skrytykował sędziego Seaya za jego orzeczenie. Chwytając się etycznej brzytwy, skutecznie przyczynił się do tego, że Dennis i Ron, ludzie zupełnie niewinni, spędzili w więzieniu tylko dwanaście lat. Ale najbardziej karygodna była wypowiedź ostatnia. Redakcja podkreśliła ją i umieściła dokładnie na środku pierwszej strony. W stosunku do Williamsona i Fritza nigdy nie użyłem słowa: „niewinny".To (badania DNA) nie dowodzi ich niewinności. Dowodzi jedynie tego, że nie mogę ich ścigać z dowodami, którymi obecnie dysponuję. Ron i Dennis, wolni ledwie od czterech dni, wciąż byli emocjonalnie rozchwiani i artykuł ich przeraził. Dlaczego Peterson chciał postawić ich przed sądem? Znowu? Raz już doprowadził do ich skazania i nie mieli żadnych wątpliwości, że może to zrobić po raz drugi. Nowe dowody, stare dowody, brak dowodów. To bez znaczenia. Dopiero co wyszli po dwunastu latach za morderstwo, którego nie popełnili. W hrabstwie Pontotoc dowody się nie liczyły. Artykuł rozwścieczył Marka Barretta i Barry'ego Schecka, przygotowali więc sążnistą replikę, którą zamierzali zamieścić w gazecie. Mądrze odczekali i już po kilku dniach zdali sobie sprawę, że Peterson ma ledwie garstkę słuchaczy. Na prośbę Marka Barretta, w niedzielę po południu Ron, Dennis i ich zwolennicy pojechali do Norman. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Amnesty International organizowała tam doroczny koncert rockowy na otwartym powietrzu, imprezę połączoną ze zbiórką pieniędzy. W amfiteatrze zebrały się tłumy ludzi. Było ciepło i słonecznie. W przerwie między piosenkami na scenę wyszedł Mark, który przedstawił Rona, Dennisa, Grega i Tima Durhama. Każdy z nich powiedział kilka słów, dzieląc się z publicznością swoimi doświadczeniami. Byli zdenerwowani i nie umieli przemawiać do tłumów, mimo to znaleźli w sobie dość odwagi, żeby mówić szczerze i z głębi serca. Zrobili furorę. Czterech mężczyzn, czterech normalnych, białych facetów z dobrych rodzin, czterech ludzi nieludzko skrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości, którym odebrano w sumie trzydzieści trzy lata życia — przekaz był jednoznaczny: dopóki nie naprawi się błędów, może to spotkać każdego z was. 274 Po przemówieniach krążyli po amfiteatrze, słuchając muzyki, jedząc lody, opalając się i ciesząc wolnością. Nie wiedzieć skąd zjawił się tam Bruce Łeba, który wylewnie przywitał się ze swoim starym kumplem. Bruce nie byl na procesie Rona ani nie pisał do niego do więzienia. Miał wyrzuty sumienia i serdecznie go za to przeprosił. Ron szybko mu wybaczył. Wybaczał wszystkim. Odurzający zapach wolności stłumił stare urazy i myśli o zemście. Chociaż przez dwanaście lat marzył d wielkim, zbiorowym pozwie, marzenia te odeszły teraz w niepamięć. Nie chciał ponownie przeżywać koszmaru. Media wciąż nie miały dosyć. Upatrzyły sobie zwłaszcza Rona. Był białym z białego miasta, dręczyli go biali policjanci, oskarżał go biały prokurator, skazali go biali przysięgli, stał się więc ulubieńcem wszystkich reporterów i dziennikarzy. Tego rodzaju krzywda mogła spotkać jakiegoś biedaka, przedstawiciela mniejszości etnicznej czy narodowej, ale nie małomiasteczkowego bohatera. Obiecująca kariera sportowa, obłęd w bloku śmierci, widmo śmiertelnego zastrzyku, niekompetentni policjanci, którzy nie dostrzegli prawdziwego zabójcy — historia była bogata i złożona. Do Marka Barretta wpływały prośby o wywiad z całego świata. Po sześciu dniach w dziczy Glen Gore wreszcie się poddał