Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Powędrował za nim pod stół, a potem musiał jeszcze strzepać żarzący się popiół ze spodni, gdzie już wytlała mała dziurka. Czerwony jak rak wynurzył się wreszcie spod stołu; zaczerwienił się jeszcze bardziej, gdy obaj parobcy przywitali go głośnym śmiechem; był bliski płaczu, gdy Liza spojrzała nań karcącym wzrokiem. Peer Vibe udał, że nie zauważył wcale tego epizodu. Jego przygasłe spojrzenie pomknęło ku niskiej powale i zatrzymało się tam z roztargnieniem, jak gdyby zainteresowane współśrodkowym systemem kół świetlnych, jakie lampa rzucała na pobrudzone wapno. — Ach tak, stary leśniczy! — odezwał się, jakby rozmawiał z powałą i drżącymi kołami światła. — Czego też ludzie nie wymyślają... Poczciwy, stary Michelsen, niech Bóg będzie łaskaw jego duszy, umarł całkiem spokojnie na własnym łóżku... o tym proboszcz wie najlepiej... Pastor Schmidt był zbudowany jego śmiercią, chociaż Michelsen bynajmniej nie odznaczał się taką świątobliwością jak obecny leśniczy... „Błogosławiona śmierć” powiedział proboszcz, a on zna się na tym. Jörgen zachichotał, jak gdyby w tych słowach krył się szczególnie udany koncept. Nie zakłopotał się też wcale, chociaż Liza zmarszczyła czoło. — To prawda, Peerze... Michelsen umarł we własnym łóżku. Ale umarł po... jakby to powiedzieć... po zderzeniu się. Peer Vibe potrząsnął z powątpiewaniem głową, dokoła której czarnych włosów zaświeciła rozbójnicza aureola, a potem wpatrując się jeszcze ciągle w drgający blask lampy na powale mówił łagodnym głosem: — Tak, tak, Czas leci! Taki stary człowiek! I po co to biegać w nocy po lesie? I to jeszcze w mglistą, jesienną noc... to nigdy nie wychodzi na zdrowie... nie, nie... to szkodzi nawet nam, a cóż dopiero takiemu staremu człowiekowi. — I to zapewne także mgła grzmotnęła go w kark kolbą strzelby? — spytał Chrystian szyderczo i przyczesał rude włosy palcami, chcąc nadać sobie naiwny wygląd po tym zuchwałym ataku, którym sam się trochę nastraszył. — O nie... mgła podstawiła mu tylko nogę i rozbił sobie głowę o pień drzewa — powiedział Lars, który znowu nabrał odwagi i łaknął zemsty: teraz zapędziliśmy go w kozi róg... teraz dostanie za swoje z nawiązką! — Ano, skoro lepiej znacie tę historię! — mruknął Peer zgryźliwie. — Ja tam nic nie wiem... Nie maczałem w tym palców... myślałem jedynie o ukryciu kozła. — I zaczął wypukiwać popiół z fajki. — Tak, niejedno się przeżywa w ciągu roku w pańskim... fachu — wtrącił ostrożnie Jörgen widząc, że Peer kłusownik nie chce się dalej rozwodzić; na ten temat. — He, he... nie można się skarżyć — przyświadczył przedstawiciel wątpliwego fachu zachłystując się lekko śmiechem. — Wydarza się to i owo. Wypowiedziawszy tę zaciekawiającą zapowiedź naładował na nowo z drobiazgową dokładnością fajkę tytoniem z małego skórzanego woreczka. Potem jeszcze odpoczął przez chwilę, zapalił należycie fajkę i zaczął mówić pykając: — Na przykład... he, he... kiedyś... nie tak dawno... pyk.... może przed trzema tygodniami... tak, tak, przed trzema tygodniami... kiedy... pyk, pyk... kiedy pełniłem mój fach... — wyrzekł to słowo kiwając głową ku Jörgenowi jakby z uznaniem za użycie dyskretnego i chlubnego określenia — ... He, he... jak sądzicie... co wykryłem?... Tak, tak, to dotyczy was wszystkich... pyk, pyk... Otóż wykryłem kto tu będzie młynarzową! Liza i Jörgen porozumieli się szybkim spojrzeniem. — Do diabła! — wybuchnął Chrystian. — He, he, cóż mi dacie za wyjawienie sekretu? — Co damy?! — zakrzyknął Lars, który zerwał się z płonącymi policzkami i zaledwie zdołał panować nad sobą bo teraz istotnie nadeszła jego wielka godzina, chwila triumfu i odpłaty za lekceważenie: — Co damy za to?... Nic nie damy!... Wiemy już sami: Hanna leśniczanka! Dawno to już mówiłem... w dzień pogrzebu powiedziałem: „Młynarz spoglądał na nią tak dziwnie w bramie cmentarnej, on się z nią ożeni!” Powiedziałem! Wszyscyście to słyszeli! — Tak jest! — potwierdzili wezwani na świadków. — No, no!... A ja sądziłem, że to wielka nowina. — Widział ich pan zapewne oboje w lesie? Peer skinął głową: — Zgadza się znakomicie... Zwłaszcza, że raczej las jest moim terenem obserwacyjnym aniżeli cmentarz... gdzie człek i tak na czas się dostanie... Więc widziałem ich w lesie... Była to bardzo piękna noc księżycowa w trzecim tygodniu września... wymarzona pogoda dla kłusowników i dla zakochanych. To zestawienie wzbudziło grzmiący śmiech. Tylko Liza nie brała udziału w hałaśliwej wesołości podobnie jak Pilatus, który spał na jej łonie i którego łaskotała drutem. — Czy się całowali? — zapytała. — Niewątpliwie tak było, ale nie mógłbym twierdzić, że widziałem to, aczkolwiek znajdowałem się dosyć blisko. Przez chwilę stali obok miejsca, gdzie leżałem w rowie pod krzakami jeżyny... cicho jak mysz, albowiem nie życzyłem sobie spotkać się z nimi. — Łatwo zrozumieć! — zaśmiał się Chrystian