Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Miałem go odsunąć i wejść tamtędy do drugiej piwnicy, gdzie oni się ukrywają. Nie zastanawiałem się długo, bo czułem, iż za wszelką cenę muszę jej pomóc. Przyrzekłem, że jak najszybciej wykonam jej polecenie. Byłem już przy drzwiach, gdy zapytała, jak mi na imię. Odpowiedziałem jej: „Henryk". Zastanowiła się i coś jakby lekki uśmiech ukazał się na jej twarzy. — Henrik to jest „Heinrich". — A ty, jak masz na imię? — spytałem. — Helga — i zaraz dodała z błagalnym wzrokiem. — Heinrich, nie zostawiaj mnie samej. Wróć tu z ciotką. Pierwszy raz ktoś nazwał mnie Heinrich. — Heinrich! Ich danke dir! (Dziękuję ci!) — krzyknęła za mną. Czułem jakąś dziwną odpowiedzialność za nią, tak jakbym miał do wypełnienia bardzo ważne, stare zobowiązanie. Wiedziałem, że muszę się spieszyć, bo nie wiadomo, co jeszcze może się stać. Ulice były puste. Czasem tylko przejechało jakieś sowieckie auto wojskowe. Przeszedłem dwiema krótkimi ulicami i znalazłem się pod wskazanym adresem. Zszedłem do piwnicy. Panował tam półmrok, bez trudności jednak znalazłem materac oparty o ścianę. Odsunąłem go i na dole odsłonił się otwór. Uklęknąłem i ostrożnie wsunąłem tam głowę. W tej drugiej piwnicy było więcej światła, które padało gdzieś z góry. Pod ścianą siedział starszy człowiek z laską, a obok niego kobieta i dwóch chłopców. Jeden z nich był w moim wieku, a drugi miał może osiem lat. Wszyscy byli bardzo przestraszeni. — Ich komme von Helga (Przychodzę od Helgi) — powiedziałem, nie wchodząc do środka. Nikt nie odpowiedział. Patrzyli na mnie jak na upiora. — Ich komme von Helga — powtórzyłem. — Na und wo ist sie? (No więc gdzie ona jest?) — spytała ciotka. Zacząłem opowiadać, co się stało i nalegałem, aby natychmiast poszła ze mną do Helgi, bo nie można zostawić jej tam samej. Wszyscy milczeli, a w oczach kobiety widać było przerażenie. Po chwili zaczęła się cała trząść i gestykulując nerwowo powtarzać: — Ich gehe nicht, ich gehe nicht, ich gehe nicht (Ja nie idę). Prosiłem ją i perswadowałem, jak tylko mogłem, ale im więcej mówiłem, tym jej opór był większy. Zwróciłem się do ojca, ale on milczał. Jego wzrok był tępy, patrzył cały czas w ścianę. Byłem bezradny. Już chciałem wysunąć się z tej dziury w murze, gdy nagle starszy chłopak spokojnym tonem powiedział: — Ich gehe mit dir (Ja idę z tobą). „Lepsze to niż nic" — pomyślałem. Wyszliśmy razem na ulicę. Tu nagle stanął, jakby sobie coś przypomniał; poprosił mnie, żebym zaczekał, a sam pobiegł do domu. Po kilku minutach wrócił, ciągnąc za sobą duży drewniany wózek. Po drodze nie rozmawialiśmy, bo był napięty, cały czas uważnie obserwował ulicę i rozglądał się wokoło. Widać było, że bardzo się boi. Wreszcie stanęliśmy przed domem Helgi. Ulica była pusta. Weszliśmy do mieszkania razem z wózkiem. Pospiesznie ubraliśmy Helgę w męskie spodnie, koszulę i marynarkę. Na głowę nałożyliśmy jej mój kaszkiet i kuzyn podwinął jej włosy. Wyglądała teraz jak chłopak. Znaleźliśmy też dla niej ciemne okulary i ostrożnie usadowiliśmy ją w wózku. On wziął jeszcze trochę żywności z kuchni i wyjechaliśmy z Helgą do sieni. Na ulicy ciągnęliśmy wózek udając, że się bawimy. Po drodze spotkaliśmy kilku sowieckich żołnierzy, którzy tylko uśmiechali się do nas. Kuzyn Helgi był blady jak papier, a ja wzrokiem i uśmiechem starałem się dodać mu otuchy. Mieszkańców tego miasteczka w ogóle nie było widać. Helga powiedziała, że jest ich jeszcze dość dużo, ale pochowali się. Miałem wrażenie, że świeże powietrze dobrze jej zrobiło. Widać było, że zaczyna się lepiej czuć. Pomyślałem, że w tej wojnie każdy człowiek przechodzi do porządku dziennego nad każdym złem i nad każdym bólem. Szliśmy bardzo wolno, bo ciężko nam było ciągnąć ten wózek, ale wreszcie dotarliśmy do domu jej ciotki. W sieni Helga wyszła z wózka i wspierając się na naszych ramionach zaczęła stawiać pierwsze kroki. Nie mogła ich jednak zrobić więcej niż kilka. Zaczęliśmy ją powoli, ostrożnie znosić po schodach do piwnicy. Sprawiało jej to ból, ale nie było innej rady. Na dole, przed otwartą dziurą do drugiej piwnicy, Helga oparła się o mur i podała mi rękę na pożegnanie. Uścisnąłem ją, a ona dziwnie zmienionym głosem powiedziała: — Heinrich, du sollst wissen, mein Dank wird dich dein ganzes Leben begleiten. (Heinrich, wiedz, że moje podziękowanie będzie ci towarzyszyło przez całe życie.) Uśmiechnąłem się do niej. — Leb wohl (Żyj dobrze). — Du auch (Ty też). Ciotka wciągnęła ją do środka, a chłopak wrócił ze mną na górę, by wziąć jedzenie z wózka. Zanim się pożegnaliśmy, powiedział mi, że niedaleko stąd jest stacja kolejowa, a na bocznym torze stoi tam pociąg towarowy. W trzecim wagonie, licząc od prawej strony, jest doskonałe mleko skondensowane. On mi zaraz przyniesie garnki. Mam wziąć wózek i napełnić tym mlekiem. Moi rodzice na pewno będą bardzo zadowoleni, gdy im przyniosę taki prezent. — Dajesz mi ten wózek? — spytałem z niedowierzaniem. Przytaknął i dodał: — On i tak nie jest mój. Należy do sąsiadów. Odwrócił się na pięcie i popędził na piętro. Po chwili wrócił z olbrzymim glinianym garnkiem w rękach. Był bardzo ciężki, a w środku był jeszcze jeden garnek. — Tym małym będziesz mógł nalewać do tego dużego — pouczył mnie. Uśmiechnął się do mnie na pożegnanie i szybko pobiegł do piwnicy. Zostałem sam i odetchnąłem głęboko. Wyszedłem z wózkiem na ulicę. Obok mnie przeszło dwóch pijanych żołnierzy. Uśmiechnąłem się do nich i wtedy jeden z nich mi zasalutował. Wiedziałem, że to był tylko żart, ale mimo to poczułem się dumny. Trzymając się wskazówek chłopca, odnalazłem pociąg, o którym mówił. Podszedłem do trzeciego wagonu. Drzwi z jednej strony nie były zasunięte. Podciągnąłem się na rękach i wsunąłem się do środka. Stały tam olbrzymie beczki z jasnego drewna. Jedna z nich miała otwarte wieko. W środku była gęsta, żółtawa ciecz, jakiej jeszcze nie widziałem. Zanurzyłem w niej palec i ostrożnie skosztowałem. To było coś cudownego! Wkładałem palce do tej beczki i oblizywałem je. W paczkach Czerwonego Krzyża, jakie otrzymaliśmy w Bergen–Belsen, były tubki ze skondensowanym mlekiem. To był ten sam smak, ale tu tego mleka były kolosalne ilości! Przypomniała mi się Nina Armer ze sklepu spożywczego na Klaśnie w Wieliczce, bo smak tego mleka podobny był do jej „krówek", ale było jeszcze lepsze. „Widocznie jest w nim dużo więcej cukru" — uznałem ze znawstwem