Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ian podpłynął do niej sam, wciąż odziany w spodnie. Chwyciła go. Czy żyje? Czy selki znaną sobie magią wyrwały go ze szponów śmierci? - To cud - powiedziała na głos. - Jeszcze jeden cud. 363 Wciągnęła go na brzeg, na piasek, uklękła obok, dotknęła... Był nieżywy. Ciągle nieżywy. - Proszę... - Pogładziła Iana po twarzy. - Proszę, tak bardzo cię potrzebuję. - Chwyciła jego dłonie, dotknęła piersi. Rana zagoiła się, pozostała po niej jedynie cienka linia, która jarzyła się delikatnie. Selki umiały robić takie rzeczy. ~ Ian, wróć do mnie, proszę. Przedtem prosiła o jego ciało, ale tak naprawdę pragnęła, aby ożył. Chciała, żeby selki zabrały go w głębinę i tam zadziałały swoją magią. Jednak nie zrobiły tego. Nie mogły. Ponad największą magią królowała śmierć. Teraz więc miała Iana i to posiadanie było niemal gorsze od jego braku. Kiedy nie było go przy niej, mogła się jeszcze łudzić. Lecz złudzenia nie miały racji bytu, gdy trzymała go w objęciach, widziała martwe rysy twarzy, wiedziała, że już nigdy się do niej nie uśmiechnie, by zwabić ją do swego łóżka. Nie zmarszczy czoła, nie zabroni wykonywać obowiązków. Nic spojrzy na ziemię z tęsknotą wygnańca w oczach. Nie wywoła snów i marzeń, nie sprawi, że się spełnią. Łzy Alanny padały na Iana, połyskując w słabej poświacie. - Kocham cię. - Usłyszała wołanie morskich ptaków, które gniazdowały w skalach ponad plażą. Tak jak jej lan kazał, przypomniała sobie tamten dzień na łące. Szorstką wełnę koca, zapach zgniecionej trawy, chmury płynące przez błękitne niebo. Kazał jej słuchać, patrzyć, każdym zmysłem chłonąć jego spokój. Nie mogła tego zapomnieć. Ale teraz on będzie z nią zawsze, lecz jedynie w myślach. Położyła głowę na piersi Iana, przywarła wilgotnym policzkiem do jego chłodnego ciała. - Zawsze będę cię kochała. 364 Usłyszała jakiś dźwięk, gdzieś z dołu. Przestała łkać. Nic. Serce Iana milczało. To tylko jej własna tęsknota. Lecz nagle... świst... lekkie drgnięcie. Uderzenie. - Ian? - Wstąpiła w nią nadzieja. Desperacja dodała sił. Wstrzymując oddech, przystawiła ucho do mostka Iana. Nic. - Błagam cię, Boże. - Gdyby żarliwa modlitwa mogła wskrzesić człowieka, wtedy łan z pewnością by ożył. - Możesz to zrobić, Ian, wróć do mnie! - Położyła dłoń na zesztywniałych ustach. - łan! - Spłynęła na nią frustracja. Zaczęła klepać go dłonią po piersi. I nagle poruszył się. - Proszę... - krzyknęła, pocierając go mocno. Błagała Iana, Boga, samą miłość. Wzdrygnął się. Czyżby wiara Alanny została nagrodzona? Ruszał się. A więc żył! Ogarnięta euforią, lecz także lękiem, że jego życie wciąż wisi na włosku, wstała. - Czy jest ci zimno? - Pobiegła po koc i przykryła Iana. Oddychał. Słabo, ale oddychał. - Musisz wyjść z wody. - Pieściła jego twarz, włosy, uniosła krawędź koca i zdumiała się, jak bardzo była przesiąknięta. - Nie, zaczekaj. - B y ł jak niemowlę, a ona oczekiwała, że zaraz wstanie i pójdzie za nią. Co za niedorzeczność. - Wydostanę cię. Nic nie rób. Zamrugał, gdy chwyciła go za ramiona, potrząsając mocno, zaraz jednak padła na kolana, gdy żebra odpowiedziały ostrym bólem. Trzymając się za bok, zwalczyła cierpienie. Kiedy otworzyła oczy, obserwował ją. 365 Poruszył bezgłośnie ustami. - Jeszcze raz - zachęciła go. Pomyślała przez chwilę, że chyba zwariowała, ale dotknąwszy czoła lana, przekonała się, że nie. - Ocaliłaś mnie - wyszeptał słabo. Czy to ona go ocaliła? Prawie się roześmiała. A cóż takiego dokonała? Jedynie krzyczała, płakała, kochała, poprzez nieprzekraczalne drzwi śmierci. - To nie ja - odpowiedziała także szeptem. - Ty pomogłaś mi pokonać ostatni kawałek drogi. - Uniósł rękę i poruszył palcami. Chwyciła ją szybko. - Mam na twarzy twoje łzy. Twoją miłość. Nie mogła już powstrzymać dalszego potoku łez. - Możesz się ruszać? Co za głupie, niekonsekwentne pytanie. A tyle rzeczy chciała mu powiedzieć. - Oczywiście. - Podparł się na łokciach. - Widzisz? - Jesteś w wodzie. Koc przemięka. Sycząc z bólu, powoli zaczął pełznąć w stronę plaży, a ona stała nad nim i chciała pomóc, lecz nie wiedziała, czy powinna. - Przepraszam. - Padł na plecy. - Jestem słaby. - Oczywiście, że jesteś słaby. Nigdy dotąd nie umierałeś. - Pochyliła się. - Pomogę ci usiąść. Wiedziała, że to naprawdę on, Ian, przywrócony do życia, gdy wykorzystał ich bliskość, by ująć twarz Alanny w swoje dłonie. - Alanno, czy widziałaś księżyc, wiatr, morze? Czy zrozumiałaś, co to znaczy? Miała ściśnięte gardło. Mogła tylko kiwnąć głową. - Kocham cię. Jesteś częścią mnie, tym, co we mnie najlepsze. Nie mógłbym cię zostawić. - Bogu dzięki - szepnęła. - Tak. Bogu dzięki. Mojemu Bogu. - Przyciągnął ją do siebie, objął, przytulił. Tak po prostu. 366 To było jedyne miejsce na świecie, gdzie pragnęła być. Syciła się jego ciepłem, oddechem, biciem serca, tak samo jak on sycił się nią. Powoli zaczęła odczuwać słoną bryzę, zimny piasek pod nimi, huk fali uderzającej w przybrzeżne skały. Nie chciała stąd odchodzić, lecz wiedziała, że Ian powinien odpocząć przy kominku. - Powinniśmy już iść. - Tak. Alanno? - Słucham? - Najpierw pomogła mu usiąść, potem wstać, podtrzymując, gdy odzyskiwał równowagę. - Zobacz, co przyniosłem. Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń. Na środkowym palcu miał pierścień. Swój pierścień. Ujęła go, podniosła do ust i pocałowała. - Na ten pierścień złożyłam moje prawdziwe małżeńskie śluby. Cieszę się, że go znowu widzę. - I ja cieszę się, że go odzyskałem. I coś jeszcze. Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając ceratowe zawiniątko. Otwierając je, powiedział: - Nadstaw ręce. Wysypał na jej dłonie połyskujące morskie opale. Ogrzane ciepłem Alanny, zaczęły się zmieniać, poją-śniały, promieniały radością. Jej radością. - Oto są - rzekł z satysfakcją. Spojrzała na niego z uśmiechem, lecz on skierował wzrok ku morzu. Poszła jego śladem i zrozumiała, że to nie o kamieniach mówił. Na falach widać było wystające głowy. Selki. Dziesiątki selków. Pomachał im ręką. - Przybyły tu, aby nam pogratulować. Usłyszała niesione wiatrem ich ciche okrzyki wśród nich jeden niezwykły głos. Głos Muirne. 367 Ian też ją usłyszał i uśmiechnął się. Po chwili objął Alannę i przytuleni ruszyli w stronę klifu. - Chodź, kochana. Wracajmy do Fionnaway. Wracajmy do domu