Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tutaj i teraz stałam tak, aby dopasować mój upływ czasu do styrcyjskiego, do subiektywnego postrzegania Murla Amreya. W jego tempie pa- li ii trzyłam, jak się przybliża, przemierzając długimi krokami, bez wysiłku, nierówną ziemię. Obserwowałam go spokojnie, jak już nieraz z tych portali, niczym przedmiot lub zwierzę w obcym kra- jobrazie - aż w końcu stanął przede mną. Wtedy ujrzałam nie istotę człekokształtną ani obojętny przedmiot mych obserwacji, ale człowieka, który szukał tego, co poleciłam mu znaleźć. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost, pelerynę i buty miał znoszone. Jedną ręką przytrzymywał pasek torby podróżnej, a w drugiej dzierżył kostur. Gdy zauważył moje pytające spojrze- nie, uwolnił rękę i zanurzył ją pod koszulę. Mała skórzana sakiew- ka, którą wyjął, sprawiała wrażenie ciężkiej. Podał mi ją na wy- ciągniętej dłoni. - Pani - powiedział poważnie. - Oto twój kamień shia. Ręka mi zadrżała w odruchu, by wyrwać mu sakiewkę -jed- nak nie śmiałam marnować czasu, kiedy już za jedno uderzenie serca można było zająć się kamieniem bezpieczniej, w wieży. Mój skarb był w zasięgu ręki i nie chciałam tkwić w tej otwartej bramie, gdy mego ucznia ścigały nieznane istoty, a Lesseth jeszcze nie po- wrócił. - Wejdź - wezwałam go naglącym gestem. Usłuchał polecenia. Wszedł do korytarza, trzymając sakiewkę w dłoni. Gdy mnie minął, zwróciłam się ku równinom i posłałam wezwanie Lessethowi, nakazując mu niezwłocznie wracać. Gdy Murl dotknął mego ramienia, odwróciłam się. - Proszę, Inyo - powiedział miękko. - To dla ciebie. Rzucając ostatnie spojrzenie przez ramię - karzdagów nie było widać, ale Lessetha także nie - wzięłam z jego rąk sakiewkę. Kiedy rozsupływałam rzemyk, wysączyło się z niej słabe błękitne światło. Wreszcie otworzyłam sakiewkę i czarodziejski kamień wypadł mi na dłoń. Był prawie wielkości orzecha włoskiego, ale podłużny, o licz- nych fasetach, jak kwarc uzdrowicielski. Miał tę samą zamgloną przejrzystość, co kwarc, choć o leciutkim odcieniu błękitu, pro- mieniował wewnętrznym światłem i był znacznie cięższy, niż się wydawał... Kiedy stoczył mi się na dłoń, zdawało mi się, że usłyszałam ci- chy dźwięk, jakby nieharmonijne dzwonienie. Mówiono na nie shian, czyli śpiewacy, ze względu na ich dźwięczność - teraz sama się przekonałam, jak słuszna to nazwa. - Dostrajają się przez używanie i dotyk - rzekł Murl. - Ten nie jest jeszcze w harmonii z człowiekiem. Spojrzałam na niego, uśmiechając się wbrew sobie. - Wkrótce to zmienię. Chciałam patrzeć na ten kamień, wlać w niego energię, zbadać go, lecz na razie nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Z wielkim opa- nowaniem wsunęłam go z powrotem do sakiewki i wyjrzałam na step. "Co zatrzymuje Lessetha?", zastanowiłam się z irytacją, gdyż chciałam zamknąć portal, zanim spokojnie zajmę się upra- gnionym czarodziejskim kamieniem. Postanowiłam ponownie wezwać mojego przyjaciela, ale nim słowo wyszło z moich ust, wyczułam, a potem zobaczyłam go, jak szybując na wietrze, pędził do bramy niczym kamień wypuszczo- ny z procy. - Karzdagi? - zapytałam, kiedy wylądował w portalu. - Nie. Ludzie. Gdyby powietrznemu duchowi mogło brakować tchu, to właś- nie wtedy Lessethowi. - W futrach, z brodami, zarośnięci - emekowie? To ostatnie było pytaniem skierowanym do Murla, który stał za mną w korytarzu wieży. - Emekowie? - powtórzył mój uczeń z wyraźnym zdziwie- niem w głosie. Zbliżył się do progu i popatrzył na swój szlak, jakby chcąc przebić wzrokiem chmury i sprawdzić, co podążało jego śladem. - Jest ich dwunastu - rzekł Lesseth. - Skradają się jak my- śliwi, ale teraz rozbijają obóz. Jeden stoi na straży przy twoim szlaku, jakby oczekiwał twojego powrotu. Murl uniósł, a potem zmarszczył brwi, wpatrując się w swój szlak. - Nie miałem pojęcia... - urwał, a potem zwrócił się do rnnie ze zmarszczonym czołem: -Zamknij i opieczętuj bramę na nowo, Inyo. Ci kmiotkowie nie są mistrzami magii, ale posiadają pewną moc ezoteryczną. Wierzą, że to dar ich zdegenerowanych bogów. W każdym razie dzięki niej potrafią zabijać na odległość i widzieć przez mgłę. Niech nic nie zapamiętają, niech nic nie przyciągnie ich wzroku. Gdyż wiedział, że kiedy brama zostanie zamknięta, nie pozo- stanie żaden ślad po szczelinie między wymiarami. - Dlaczego za tobą szli? - zapytałam. Murl wzruszył ramionami. - Mówiłem im, że jestem handlarzem kryształów z południa