Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zmusiła rękę do oderwania się od broni i zawiśnięcia wzdłuż boku, gdy tylko TerFauw odwrócił się od nich i odszedł. Strażnicy Wayawaya ruszyli za nim bez słowa. Zaczekała, aż ucichnie jęk Kirarda Seta, aż oderwie on dłonie od wypływającego oka. - Chodź - powiedziała w jego białą twarz i nieobecny wzrok. - Ruszamy. Poszedł z nią bez sprzeciwu. KHAREMOUGH: Osiedle Orbitalne - Wasz gość czeka, Gundhalinu-ken. - Dziękuję. - Wchodząc do pokoju odwiedzin, minął w drzwiach strażników. Zwracali się do niego „Gundhalinu-ken”, ponieważ po aresztowaniu został mu tylko ten tytuł. Tatuaż sybilli odcinał się wyraźnie ponad luźnym kołnierzykiem kombinezonu ośrodka więziennego, choć zabrali mu koniczynkę: Można jej użyć jako broni. Pomieszczenie było małe i jasno oświetlone, o ścianach barwy spokojnej zieleni i stojącym w środku jedynym stole. Pod nogami czuł wykładzinę, widział zawieszone obrazy. Wiedział też o niewidzialnej barierze siłowej przechodzącej przez środek pokoju, przez środek stołu, odgradzającej go od stojącej po drugiej stronie kobiety. - Dhara... - powiedział. Pełne uświadomienie sobie wszystkiego, co go spotkało w ostatnich tygodniach, spadło nań jak cios, oszołomiło. Zatrzymał się, spojrzał na nią, na trzymane w ramionach dziecko. Zrozumiał nagle, że w chwili aresztowania odrętwiał; że od tej pory tkwił w szoku, dopiero teraz jest w stanie stawić czoła sytuacji i temu, jak ją przyjął. - BZ? - mruknęła, dojrzał w jej oczach pamiętaną przez siebie głębię niepewności, przy każdym spotkaniu skrywaną zawsze pod maską pogodnego spokoju. Wahanie żony pchnęło go do zajęcia miejsca przy stole, zachęcił ją do tego samego. Usiadła naprzeciw, miała na sobie staroświecką długą suknię i szarawary, włosy ułożyła w piękne skrzydła, jak najbardziej lubił. Posadziła na stole dziecko i woreczek z zabawkami; mały sięgnął od razu po torbę, wysypał jej zawartość. - Moje! powiedział. BZ nie mógł oderwać oczu od dziecka siedzącego wśród zabawek z miną odkrywcy skarbu. Synek chwytał je, wykręcał, uderzał o stół, niepomny całkowicie na czułe uśmiechy, jakie pojawiły się na twarzach dwojga ludzi obserwujących jego zabawę. - Jak ci się podoba syn? - zapytała w końcu Pandhara. Pogładziła włosy chłopca; mały spojrzał na nią z zaskoczeniem i podał jaskrawą grzechotkę w gwiazdki. - BT Gundhalinu... Ale to za poważne. Nazywam go Butkiem. - Dziecko, usłyszawszy swe imię, znowu podniosło wzrok. - Duży Butek... - dotknęła palcem koniuszka jego noska. Mały uśmiechnął się i wyciągnął w górę maleńką rączkę z grubymi paluszkami. - Taki duży - powiedział. - Jest śliczny - mruknął BZ. - Jeszcze ładniejszy niż na holo, które mi przysyłałaś. Bogowie, ale się zmienił... - Tak już jest z dziećmi - powiedziała cicho i z pewnym smutkiem. - Podobnie jak z naszym losem - mruknął bezwiednie. Spojrzała na niego, szybko odwróciła wzrok. - Trudno powiedzieć, że nie wiedzieliśmy, iż może się tak stać. Kiwnęła głową, tym razem wytrzymała jego spojrzenie. - Ma twoje oczy. BZ odetchnął głęboko, przypomniał sobie innego chłopca z takimi samymi oczami, odległego o połowę galaktyki. - Tak. Chyba ma. Przysunęła ku niemu dziecko. - Patrz - szepnęła - to twój ojciec. - BZ pochylił się, wyciągał ręce, aż dotknęły zapory. Mały uniósł główkę, zauważył go po raz pierwszy. Na chwilę schował się w ramionach matki, patrząc bojaźliwie z jej objęć. Potem się uśmiechnął, znowu rozjaśnił twarz radością. Wyciągnął rączki, aż napotkały niewidzialną przegrodę. Uderzył nimi w dźwięczącą powierzchnię, tryknął główką, próbując się dostać do ojca. BZ przycisnął dłonie do lekko ustępującej zapory, czuł szczęście i tęsknotę tak wypełniające mu piersi, że ledwo mógł oddychać. - Odsunąć się od bariery. BZ oderwał ręce, gdy przeszedł nimi lekki wstrząs. Dziecko przewróciło się z płaczem. Pandhara objęła je, utuliła. To było niepotrzebne! - BZ wściekle zerwał się z krzesła, wrzasnął w stronę ścian. Usiadł znowu, gdy odpowiedziało mu tylko drwiące echo własnego głosu. Pandhara patrzyła na niego, uspokajając jednocześnie dziecko. - Czy jesteśmy obserwowani? - zapytała z niedowierzaniem, oczy jej pociemniały od bezsilnej złości. - Powiedzieli, że zostaniemy zupełnie sami. To pewnie tylko automatyczna odpowiedź. - Nie był tego całkowicie pewien. Zobaczył, jak dziecko przekręciło się w ramionach matki, spróbowało wyrwać, wyciągało do niego rączki, krzycząc: - Tata! Tata! - Uniósł ręce, opuścił zaraz, zaciskając w pięści skryte pod blatem stołu dłonie. Pandhara chwyciła piłkę wypełnioną kolorowymi światełkami i pomachała nią przed oczyma dziecka; mały wziął ją, ugryzł i usiadł w końcu na kolanach matki. - Co... co w posiadłości? - Doskonale - odpowiedziała napiętym głosem. - Naprawdę. Wszystko doskonale. - A twoje prace? Czy BT pozwala ci na twórczość? Uśmiechnęła się. - No... nie bardzo. Poprosiłam jednak Ochi - moją młodszą siostrę, pamiętasz ją - by zamieszkała z nami do ukończenia studiów. Pilnuje go, gdy pracuję. Inaczej wlazłby wszędzie, prawda, Buteczku? - Spojrzała na małego, który podniósł piłkę. - Ładna piłka - powiedziała. - Łana byłka - powtórzył i kiwnął główką. - A jak twoje życie towarzyskie? - zapytał BZ, nie tylko z grzeczności. - Mam nadzieję, że spotykasz się z przyjaciółmi, nie czujesz się tam zbyt... wyizolowana. Popatrzyła na niego długo. - Nie - odpowiedziała w końcu - nie jestem sama. Często odwiedzają mnie przyjaciele, są tam niemal bez przerwy; podobnie jak ja podziwiają piękno posiadłości. - Opuściła wzrok. - Ostatnio najczęściej widuję Therenana Jumilhaca... poznałeś go tamtego wieczoru w kawiarni... BT go uwielbia, bardzo dobrze radzi sobie z dziećmi. - Cieszę się - powiedział BZ z uśmiechem. Ponownie spojrzała na niego. - BZ, chciałam przybyć wcześniej, próbowałam. Nie pozwoliliby mi na spotkanie z tobą, gdyby KR Aspundth jakoś tego nie załatwił. Przesyła ci wyrazy najwyższego szacunku i żałuje, iż nie mógł przylecieć z nami. Ostatnio pogorszyło mu się zdrowie i nie dostał zezwolenia lekarzy na opuszczenie powierzchni. Kazał powtórzyć, że robi, co może, by ci pomóc, wie, że oskarżenia są bezpodstawne. - Powiedz mu, że jestem wdzięczny i życzę mu szybkiego wyzdrowienia. - BZ kiwnął głową i uśmiechnął się. - Wiem od adwokatów, że Centralny Komitet stara się ukrywać wydarzenia na Tiamat, tłumacząc to względami bezpieczeństwa Hegemonii, chce w ten sposób nie dopuścić, by ludzie poznali moją wersję. Nie mogą pozwolić, bym uzyskał dostęp do środków przekazu. Ale sam Pernatte zapewnił mnie, że gdy dojdzie do procesu, będzie on relacjonowany w całej Hegemonii