Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wiedział, że jego gospodarz jest czujnym obserwatorem sytuacji politycznej. — Sir, czego się pan obawia? — zapytał, stopniowo zbierając myśli. — Boję się, żeby nie odniósł jakiegoś niespodziewanego sukcesu. Pan zna potęgę jego imienia, a król… król ze swymi doradcami nie działał z należytym umiarkowaniem po swoim powrocie na tron. Wejście Marie, uśmiechniętej i szczęśliwej, przerwało rozmowę. Siadłszy z powrotem w fotelach panowie nie wrócili już do niej. W ciągu następnych dwóch dni Hornblower miewał chwilami jakieś przeczucia, chociaż jedyne wieści, jakie do nich dotarły, nie mówiły nic poza potwierdzeniem faktu o wylądowaniu Bonapartego. Rzuciły one lekki cień na jego szczęście, lecz było ono tak wielkie i tak intensywne, że aby je zmrozić, potrzeba by było czegoś więcej niż chłodnego powiewu. Cudowne dni wiosenne, błądzenie po sadzie pod kwitnącymi drzewami, z szemrzącymi opodal bystrymi wodami Loary; przejażdżki konne po lesie — jak to się działo, że nie znosząc ich przedtem, teraz znajdował w nich tyle przyjemności? Dojeżdżali aż do Nevers, a zdarzyły się też jedna czy dwie oficjalne wizyty, których wymagała jego pozycja; były to same złote chwile. Ich blasku nie mogła przyćmić obawa o to, co zrobi Bonaparte ani nawet o treść listu, który musi przyjść z Wiednia. Pozornie Barbara nie mogła mieć o nic pretensji; pojechała do Wiednia, a w czasie jej nieobecności on odwiedził dawnych przyjaciół. Ale Barbara będzie wiedziała. Może nic nie powie, ale będzie wiedziała. Chociaż ogromne było szczęście Hornblowera, nie było ono tak nieskrępowane jak szczęście Browna — Hornblower łapał się na tym, że zazdrości Brownowi, zazdrości tej swobody, z jaką on może się obnosić ze swą miłością. Hornblower i Marie musieli trochę kryć się i uważać, on sam miał wyrzuty sumienia ze względu na hrabiego. Z tym wszystkim jednak był szczęśliwy, szczęśliwszy niż kiedykolwiek przedtem w swoim pełnym udręki żywocie. Raz chociaż nie zamęczał siebie samoanalizą. Nie miał wątpliwości ani co do swego uczucia, ani uczuć Marie, a nowość takiego przeżycia przysłaniała całkowicie obawy i złe przeczucia co do przyszłości. Może żyć w spokoju, póki nie dopadną go troski — gdyby potrzeba mu było czegoś, aby nasilić poczucie szczęścia (a tak nie było), to wystarczała sama świadomość, że czekają go kłopoty, a on pozwala sobie je ignorować. Poczucie winy i niepewności rzucało go jeszcze bardziej szaleńczo w ramiona Marie, nie żeby świadomie o nim zapomnieć; po prostu skłaniało do pośpiechu. To była miłość, bezbrzeżna i niczym nie zmącona. Dawanie było ekstazą, przyjmowanie nie dziwiło. Przyszła wreszcie do niego, po tylu latach i cierpieniach. Można by powiedzieć cynicznie, że to tylko jeszcze jeden przykład tęsknoty Hornblowera za tym, czego mieć nie może; jeśli nawet tak było, to chociaż raz Hornblower nie zdawał sobie z tego sprawy. W ciągu tych dni przychodził mu często na myśl werset z książeczki do nabożeństwa „…służenie Któremu jest doskonałą wolnością”. Tak bardzo był oddany Marie. Loara wciąż była wezbrana. Katarakta, gdzie kiedyś omal nie utonął — ta sama, która stała się przyczyną jego pierwszego spotkania z Marie — wyglądała jak obrzeżony pianą stromy stok z rwącej, zielonej wody. Hornblower słyszał jej szum spoczywając w ramionach Marie w jej pokoju w wieży; spacerowali często koło tego miejsca i Hornblower wspominał tamto przeżycie bez trwogi czy podniecenia. Wszystko to minęło. Rozsądek mówił mu, że jest tym samym człowiekiem, który abordażował „Castillę” , tym samym, który stał w obliczu gniewu El Suprema , tym, który walczył na śmierć i życie w zatoce Rosas , a mimo to miał dziwne wrażenie, że tamto wszystko przytrafiło się komu innemu. Teraz wiódł życie człowieka spokojnego i rozleniwionego, a katarakta nie przypominała odmętu, który omal nie pochłonął jego życia. Gdy hrabia wszedł z dobrą nowiną, uznał to za rzecz zupełnie naturalną. — Hrabia d'Artois pobił Bonapartego w bitwie na południu — oznajmił. — Bonaparte jest zbiegiem, wkrótce zostanie pojmany. To jest wiadomość z Paryża. Tak właśnie powinno być; wojny się skończyły. — Myślę, że dziś wieczorem możemy rozpalić ognisko dla uczczenia tej nowiny — ciągnął hrabia. Palono więc ognisko i pito toasty za króla. Ale już następnego ranka Brown stawiając tacę ze śniadaniem przy łóżku Hornblowera oznajmił, że hrabia chciałby z nim się widzieć możliwie jak najszybciej i jeszcze nie dokończył mówić, gdy wszedł hrabia, z wymizerowaną twarzą, w szlafroku i nie uczesany. — Przepraszam za najście — zaczął (nawet w takiej chwili nie potrafił zapomnieć o dobrych manierach) — ale nie mogłem czekać. Są złe nowiny. Bardzo złe. Najgorsze, jakie mogą być. Hornblower mógł tylko patrzeć szeroko otwartymi oczyma i czekać, aż hrabia zbierze siły na przekazanie mu wiadomości. Wymagało to wysiłku z jego strony. — Bonaparte jest w Paryżu — rzekł wreszcie hrabia. — Król uciekł, a Bonaparte jest znowu cesarzem. Cała Francja stanęła za nim. — A bitwa, którą przegrał? — Pogłoska… kłamstwa… same kłamstwa. Bonaparte jest znowu cesarzem. Trzeba było chwili czasu na zdanie sobie sprawy, co to oznacza. Z pewnością oznaczało znowu wojnę. Cokolwiek uczynią inne wielkie mocarstwa, Anglia nie będzie mogła nigdy tolerować obecności tego niebezpiecznego i potężnego nieprzyjaciela po drugiej stronie Kanału. Jeszcze raz Anglia i Francja skoczą sobie do gardła. Dwadzieścia dwa lata temu zaczęły się wojny; wygląda na to, że trzeba będzie następnych dwudziestu dwóch, żeby można było znowu zrzucić Bonapartego z tronu. Jeszcze dwadzieścia dwa lata niedoli i rozlewu krwi. Była to naprawdę straszna perspektywa. — Jak to się stało? — pytał Hornblower, bardziej dla zyskania na czasie niż z rzeczywistej ciekawości. Hrabia rozłożył swe delikatne ręce w bezradnym geście