Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kiedy sznur jest gotów, kat dostaje posiłek. - Plotki, iż kat przed egzekucją pije alkohol, są bezpodstawne. Nie można powiesić jak należy, jeśli nie jest się krynicznie trzeźwym i w pełni sprawnym mężczyzną. Prawdą jest natomiast, że kat prosi skazańca przed egzekucją o wybaczenie. Największym, jak dotychczas, osiągnięciem profesjonalnym Mullicka była rola kata w bengalskim filmie Mrinala Sena Mri-gayya. Mrinal Sen chciał autentyczności. Skazańca grał super-gwiazdor filmu indyjskiego Mithun Chakraborty. 122 - Mithun umierał ze strachu - mówi Nata - kiedy dowiedział się, że na planie będzie go „wieszać" prawdziwy, zawodowy kat. Ale węzeł zawiązałem tak, żeby gwiazdorowi nic się nie stało. Tuż przed filmowaniem ujęcia Mithun poprosił o szklankę wody. Miał kroplisty pot na czole. Ksiądz Kowalski Co jakiś czas przyjeżdża do Kalkuty jakiś pisarz europejski i mieszka tam kilka miesięcy. Mieszkał w Kalkucie Gunter Grass, który zdołał napisać jedno zdanie: Kalkuta jest miastem, które pragnie, aby jej nędza była piękna* Mieszkał tam Dominique Lapierre (City of Joy - Miasto radości). Bohaterem tego wspaniałego czytadła o największych slumsach Kalkuty jest ksiądz Kowalski, Polak. Konsulat nie słyszał o księdzu Kowalskim. Wikary kościoła w Howrah nie słyszał o księdzu Kowalskim. Ale jest tu od niedawna, więc może powinienem zapytać kogoś innego? Zakonnica w katedrze nie słyszała o księdzu Kowalskim. Dziwne, bo jest to jedna z najpiękniejszych postaci literackich. Bohater nie tyle pana Lapierre'a, co Żeromskiego, tyle tylko, że pracujący w Kalkucie. Chłopiec z emigracyjnej rodziny polskich górników z Belgii, który po otrzymaniu święceń kapłańskich założył dżinsy i wyjechał do Kalkuty, aby zamieszkać w slumsach i w ciągu kilku tygodni stać się ich dobrym duchem na wiele lat. Jest wieczór, w tropiku słońce wpada do wody jak rupiowa moneta do studni. W mgnieniu oka nastaje ciemność. Katedra nie ma pieniędzy na prąd - katolików tu tylu, że z trudem uskładają na parę świec. Stoję naprzeciw głównego ołtarza, pogrążony w zupełnym mroku. Przyszedłem szukać księdza Kowalskiego lub przynajmniej informacji o miejscu jego pobytu. Ale w katedrze nie ma ani Kowalskiego, ani informacji, ani żywego ducha. Słyszę skrzypienie drzwi. Za chwilę zamkną mnie tu na noc. Napisał w końcu książkę, po dwudziestu latach - Pokazać język (Gdańsk 2003, Wyd. Oskar, tłum. Sławomir Blaut). 123 - Hej - wołam - don't lock the doorl - Kto tam? - zapytał jakiś głos od drzwi. - Szukam księdza Kowalskiego. - Wiat? Nie słychać, aby się ktoś zbliżał, ale czuję, że za chwilę zaświeci mi ogar kiem w twarz. - Co tu robisz? - pyta postać zza światła świeczki, które nagle zaczęło pełgać przed moim nosem. - Ksiądz Kowalski? Z książki Dominika Lapierre'a? - Nie ma takiego - powiedział głos zza świeczki. - To nie Polak, a Francuz, ksiądz Laborde, zresztą przypominający niekiedy także ojca Gastona. Steve Kowalski to postać fikcyjna. - No dobrze - powiedziałem. - To w takim razie szukam księdza Laborde'a. -To ja. Podniósł ogarek do góry. Nie był chłopcem w dżinsach, ale 60-letnim mężczyzną, który mieszka nie w slumsach, a koło katedry. Ponadto wszystko się zgadza. Czyli nic się nie zgadza. Steve Kowalski pojawił się dopiero w angielskim przekładzie. We francuskiej wersji oryginału jest Francuzem. Autor przerobił go na Polaka o życiorysie młodego Gierka dopiero po wybraniu Karola Wojtyły na papieża. Darujmy autorowi ten jawnie komercyjny chwyt. Lapierre jest pisarzem pełną gębą. Jego slumsy cuchną na kartach książki tak, jak w rzeczywistości: stojąca woda wymieszana z ekskrementami, które fermentują na kwaśno, to odór nie do podrobienia. Ananda Marg We wszystkich informacjach prasowych o Margisach czytałem jedno i to samo: ich kwatera główna na południu Kalkuty, nosząca nazwę Global Jagriti, jest fortecą, do której obcym wstęp wzbroniony. Dlatego tam pojechałem. Na zupełnym krańcu miasta, w zupełnym pustkowiu znajdują się za wysokimi murami dwa ponure, betonowe bloki, które przypominają nadbudówki statków. W jednej fortecy mieści się centrala kobiet, w drugiej - centrala mężczyzn. 124 Są obecni w 171 krajach, płacą składki w wysokości 2 procent od dochodów miesięcznych, a ich siła polega na rygorystycznie egzekwowanej dyscyplinie. Kto raz stał się Margisem, odstać się nim już nie może, chyba że za cenę głowy, którą potem obdziera się ze skóry, aby zdobyć tak potrzebną do inicjacji czaszkę prawdziwego człowieka. Ananda Marg (Droga Radości) to ruch, który określa się mianem misji socjoduchowej. Ideologia oznaczana skrótem prout (progresswe utilisation) bazuje na założeniu, że kapitalizm czyni z człowieka żebraka, komunizm zaś przekształca żebraka w brutala, dlatego potrzebny jest „adekwatny, racjonalny podział wartości i dóbr". O tym, co jest racjonalne i adekwatne, decyduje założyciel tej organizacji, Prabhat R. Sarkat, były urzędnik kolei bengalskiej, który rymowanymi dwuwierszami wykłada doktrynę. Jest ich 5 milionów, mają swoich ludzi także w Polsce. Pisali nawet listy do „Polityki". Margisem można stać się po sześciu seriach medytacji. Wyznanie nie ma nic do rzeczy, może być wcześniej dowolne. Inicjację przechodzi się pod drzewem. - So aham - mówi w sanskrycie ten, który wprowadza do bractwa nowego Margisa. - Jestem Nim. - Co mam zaofiarować? - pyta nowicjusz. - Pieniędzy nie. Ale umysł i - jeśli będzie trzeba - krew. Nowo kreowani Margisi siedzą potem na ghatach, czyli na brzegach świętych rzek, gdzie pali się zwłoki hindusów, bo potrzebne są im ludzkie czerepy