Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wydał mi się znajomy. Ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mogłem go widzieć w najbardziej fantastycznych snach. Bo ten człowiek nie miał ani akwalungu, ani ustnika. Zanim straciłem przytomność, zobaczyłem, że nabiera wody w usta, a po dwóch stronach karku ma srebrzyste skrzela z różowym wnętrzem, rozchylające się i zamykające miarowo. Nabierał nimi tlen z wody jak ryba. Czy mnie pamięć myli, czy był to po prostu sen? Czyjeś ręce wyciągają mnie z wody. Jest ciepło i jasno. Strumienie czystego powietrza wypełniają mi płuca. Plastikowa maska uciska nos i usta. Jaśnieje mi w oczach i widzę nagle sklepiony sufit. Odwracam głowę. Pamiętam… o tak, jestem pewny, że pamiętana regularne rysy twarzy mojego ratownika i jego ciemne włosy mieniące się rudymi pasemkami w płynących ze stropu smugach światła. Ale kiedy otworzyłem oczy i zwróciłem głowę w stronę wejściowego otworu, ten człowiek wśliznął się do wody i zniknął błyskawicznie. Uniosłem się na miękkiej ławie, a końcówka aparatu tlenowego spadła na podłogę. W nieruchomej tafli wody włazu odbijał się sufit kopuły. Opadłem z powrotem na ławę i zasnąłem. Kiedy obudziłem się, leżałem przez chwilę na wznak wpatrując się w obłe kształty sklepienia. Było tu podobnie jak w pieczarze księżycowej, tyle że znacznie cieplej. Poruszyłem głową, po czym usiadłem. Na sobie miałem tylko slipy kąpielowe. Byłem wyciągnięty na półkolistej ławie pod ścianą, otulony kocami. Na podłodze leżał respirator. Poza mną nie było tu nikogo. Gdzie zniknął mój wybawca? Stanąłem ostrożnie na podłodze. Przez chwilę kręciło mi się w głowie, ale to mi wkrótce przeszło. Od jak dawna jestem tutaj? Jeżeli wierzyć mojemu zegarkowi, minęły dwie godziny od chwili, kiedy spojrzałem nań w czasie szamotania się z wodorostami. Dziwna sprawa. Czułem się tak, jakbym spał przez dwa dni, a mimo to byłem lekko oszołomiony. I głodny. Może zjedzenie czegoś pomoże mi? Powoli powlokłem się do kuchenki. Cóż to u licha? Jakie ja mam słabe nogi! Zacząłem szperać pomiędzy zapasami żywności w szafce i wyciągnąłem paczkę z napisem: Racja jednoosobowa. Przeczytałem wskazówki, wsunąłem ją do piecyka mikronowego i nastawiłem czasomierz na trzydzieści sekund. Kiedy odezwał się brzęczyk, wyciągnąłem paczkę i zerwałem opakowanie. Na wierzchu znalazłem łyżkę. Wróciłem wraz z parującym pojemnikiem na ławę i otuliłem się szczelnie kocem. Gorąca zupa jak gdyby nasycała moje ciało energią. W paczce był poza tym kotlet z ryby i jakaś zielona jarzyna. W ostatniej przegródce znajdował się deser nakryty srebrną folią — coś w rodzaju lodów. Mocna rzecz: zamrożony deser, dwa gorące dania, wszystko w jednym pudełku. Skończyłem posiłek, wrzuciłem puste pudełko do pojemnika na śmieci i rozejrzałem się. Czułem się znacznie lepiej i raźniej. Dostrzegłem telefon na ścianie, którego jakoś dotychczas nie zauważyłem. Wystarczyło podnieść słuchawkę i powiedzieć Kontroli Konszelfu 10, gdzie jestem. Zabiorą mnie stąd natychmiast i zawiadomią Jona i Hil, że jestem uratowany. No i ciotkę, i wuja. Nie bez uczucia zawstydzenia podniosłem słuchawkę i czekałem, żeby odezwała się Kontrola. Zastanawiałem się co im powiedzieć. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Powiem im po prostu: „Jestem tutaj”, a oni na pewno sami zorientują się, gdzie to jest. Ale w słuchawce panowała cisza. Stuknąłem kilka razy w widełki, ale nie miałem już wątpliwości. W słuchawce nawet nie szumiało, z czego wywnioskowałem, że połączenie zostało gdzieś przerwane. Odłożyłem słuchawkę i usiadłem. Byłem sam. Na chwilę uległem panice. A potem przypomniał mi się mój wybawca. Wszystko stało się dla mnie jasne. On na pewno dlatego nie pozostał przy mnie, że próbował zatelefonować, a potem podążył po pomoc. Należało więc spokojnie czekać. Było mi ciepło, miałem pod dostatkiem powietrza, żywności i wody. Ułożyłem się na ławie i zdrzemnąłem się. Ktoś potrząsnął mną silnie. Był to Jon. Ociekał wodą, miał na sobie kombinezon, nie zdjął nawet akwalungu. — Och, człowieku, jakże się cieszę, że cię widzę. Nie mogę w to po prostu uwierzyć. Czy jesteś cały i zdrowy? — krzyknął. — Czuję się doskonale. Objęliśmy się mocno. Na Księżycu unikamy zbyt jawnego okazywania naszych uczuć i w innych okolicznościach poczułbym się zawstydzony. Ale widok Jona ucieszył mnie ponad wszelką miarę! Klepaliśmy się po ramionach i śmieliśmy się jak głupi. Byłem szczęśliwy, że żyję. W dodatku pojąłem nagle, że dobrze jest mieć przyjaciela, który lubi mnie nie dlatego, że jestem synem gubernatora Księżyca. Wstaliśmy i uśmiechnęliśmy się do siebie. — Na dole są sanie z zapasowymi akwalungami. Czy czujesz się na siłach do podróży? Czy możesz sam nałożyć kombinezon? — Czuję się świetnie, naprawdę. Daj mi akwalung. Jon zsunął się do włazu, a ja poskładałem koce i nałożyłem kombinezon oraz resztę ekwipunku. Kiedy byłem gotowy, zjawił się Jon i podał mi świeży akwalung. Zbladł, kiedy zobaczył zero na wskaźniku ciśnienia mojego zużytego zbiornika. Przekręcił zawór. — Człowieku, byłeś o włos od śmierci! — Chyba tak. Ale teraz wszystko jest okay — dodałem, widząc przerażenie w jego oczach. — Myśleliśmy, że już po tobie. Biedna mama! No i twój ojciec! — Ojciec wie? — Kiedy po godzinie poszukiwań nie znaleźliśmy ciebie, zawiadomiliśmy Kontrolę. Było to około drugiej. Oni zatelefonowali do wuja George’a do ONZ. Dopiero przed godziną zawiadomiono mnie, że jesteś zdrowy i cały. Kiedy wyruszałem tutaj, Kontrola łączyła się znowu z Ziemią. — Spieszmy się, Jon. Wszystkie pytania, jakie chciałem mu postawić, uleciały mi z pamięci. Chciałem jak najszybciej wrócić na Konszelf 10 i uspokoić ojca. Popłynęliśmy szybko. Jon zabrał mnie od razu do Kontroli i przedstawił dyżurnej urzędniczce Mary, która połączyła mnie natychmiast z ONZ. Z trudem rozpoznałem ojca na ekranie wideotelefonu. Wydało mi się, że postarzał się i posiwiał. Ale kiedy zobaczył mnie całego i zdrowego, poweselał. — Tato, strasznie mi przykro. Nie moja wina, że oni tak się pośpieszyli ze złymi wiadomościami. — W porządku, Kep. Nie mieli innego wyjścia. Miałeś powietrze tylko na pół godziny. Jak się uratowałeś? — To bardzo dziwna historia — zacząłem i umilkłem na chwilę, żeby pozdrowić ręką Hil, która weszła właśnie z kubkiem kawy dla dyżurnej