Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Umarł przy własnym stole, obok własnej żony, w trakcie skromnego posiłku. I tak właśnie powinno być. Dziadek Beno był po prostu dostawcą portowym w firmie Atlantic na Hundegasse 89, ale współpracował także z Rotbertem i Kilaczyckim (sp. z o. o.) i trudno było tego nie robić, skoro ich pokoje sąsiadowały na tym samym piętrze. Niekiedy dziadek przedsiębrał dalsze wyprawy maklerskie aż do Warszawskiego Towarzystwa Transportowego, które mieściło się na tej samej ulicy pod numerem 117. Warszawiacy czuli się w Gdańsku, jak na placówce w obcym kraju, choć było to głupie i niepotrzebne. Główne Miasto zbudowała Hanza, lecz gdańscy mieszczanie każdy ze swych domów ozdabiali polskim orłem. Zamalowali te herby na czarno dopiero w latach trzydziestych. A tak naprawdę - Gdańsk tkwił w pruskich łapach zaledwie sto na tysiąc lat swej historii. Mimo wszystko dziadkowi niezręcznie było tak lgnąć do rodaków, bo zawsze był u siebie - urodził się i umarł na ziemi Somków. Był więc ostrożny w kontaktach z warszawiakami, szczególnie wówczas, gdy próbowali rozmawiać z nim po niemiecku. Dopiero budowa Gdyni postawiła dziadka na nogi. Kupno i sprzedaż działek budowlanych na Kamiennej Górze, Orłowie lub nawet na granicy w Kolibkach - to był interes jego życia. Za te pieniądze kupił kamienicę na Grażyny i ożenił się ze spolszczoną Francuzką, Magdaleną de Loiseaux, prawnuczką napoleońskiego oficera. To ona stworzyła salon w Kuźniczkach. Salon, w którym oprócz nierozłącznej pary Czarliński - Pilarczyk z Topfergasse (artykuły biurowe, chorągwie i emblematy narodowe, dewocjonalia, druki, księgarnia, artykuły szkolne, obrazy, oprawa tychże, introligatorstwo itd., itd.) można było spotkać Antonio Wiatraka (konsula wszystkich możliwych krajów świata, a w szczególności Gwatemali, Hondurasu, Kostaryki, Nikaragui itd., itd.). Bywało, że przywlókł się pijany, postarzały poeta Przybyszewski, a "gęste kremy pomidorowe" Magdaleny serwowano biskupowi O'Rourke, lecz stołowali się przecież także budowniczowie o inżynierskich tytułach, Kwiatkowski i Cymon, oraz niezbyt natchniony literat Pompowski, dla którego cioteczna babka, siostra Magdaleny próbowała targnąć się na życie: wielu, bardzo wielu światłych ludzi, dla których Wolne Miasto stanowiło pomost, nie zaś barierę, uniemożliwiającą porozumienie. Dlatego Gdańsk w końcu jest nie tylko moim rodzinnym miastem, Gdańsk stał się moją ideologią. Ulica Grażyny w Wrzeszczu nazywała się kiedyś Elsenstrasse. Tam był mój Elsynor. 8. Zadzwonił telefon. Oburzony na tego, kto wykręcił zły numer, wyciągnąłem rękę spod koca i odnalazłem w półmroku aparat pod łóżkiem. Gotowałem się odburknąć: "Wrong number", gdy w słuchawce usłyszałem głos Mirka. - Stary, nie wygłupiaj się. Muszę się z tobą zobaczyć. Odłożyłem słuchawkę. To, że znalazł mój numer, nie znaczyło, że zaraz tu przylezie. Koc, pod którym leżałem, był moim schronem. Jak mógł jeszcze szukać ze mną kontaktu. Po tym wszystkim, co stało się między nami? Zapomniałem o nim - to wszystko, co mogłem dla niego zrobić w imię naszej przyjaźni. Nie zamierzałem zmieniać tej sytuacji, jakikolwiek by miał do mnie interes. Kolejną noc spędziłem w fotelu, przypatrując się lukarnom bardzo podobnym do tych, jakie zdobią dachy domów na Wajdeloty. Dopiero gdy pod budynkami poczęły otwierać się garaże i wyjeżdżać ukryte przez noc samochody, zdecydowałem się pójść do łóżka. Znów niestety dużo paliłem. Otwarłem okno i wbiłem się w posłanie. Nagle cała chałupa zaczęła się trząść - to nad Richmond przelatywał concorde, ale nie chciało mi się już wstawać. Zwinąłem się w łuk, jak niegdyś, przed urodzeniem, i wbiłem głowę w poduszkę. W takich chwilach zawsze wyślizgiwałem się z Kultury, jak z jakiegoś kokonu, a cały mój mały światek zaczynał się koncentrować wokół Płci. Płci i Oddechu. Łóżko było zawsze moim konfesjonałem. Cierpiałem w nim jak Hiob. Moja samotność była szczera i lepka jak sperma. Każda jej strofa była egoistyczna