Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Być może - Sabat uśmiechnął się mając nadzieję, że tajemniczy wyznawcy powrócą na cmentarz św. Adriana. To była dla niego jedyna szansa, aby ich schwytać. Ale na razie, rozpłynęli się gdzieś w rozrzedzonym powietrzu. Lektura Księgi Środowej okazała się nudniejszym i daleko bardziej trudnym zajęciem, niż Sabat przypuszczał. Całe tuziny wycinków i zapisków na temat świąt kościelnych, spotkań przełożonych i pastorów. Uciekł znów do swojej fajki, zastanawiając się czy nie traci czasu. Nagle wzrok jego padł na spłowiałą notatkę wykonaną purpurowym atramentem. Każda litera była dokładnie wycyzelowana. U góry widniał tytuł: Proces o herezję. Na marginesie dopisano datę - 1871. 42 Sabat poczuł, że ciarki chodzą mu po plecach gdy od-cyfrował nazwisko: William Gar diner. Nagle wszystko znalazło się na swoim miejscu. Czytał: Hańbą tego miasta jest sprawa, o której ludzie nie zapomną przez wiele lat. Jest nią proces przeciw Wil-liamowi Gardinerowi, być może pierwszy proces o herezję, o jakim Anglia słyszała w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Oskarżenie wniesiono, gdy wymieniony wyżej człowiek został przyłapany na odprawianiu blużnierczych obrzędów, całkiem nagi, na naszym poświęconym cmentarzu. Pan Gardiner, mieszkający wśród nas od dzieciństwa, znany był jako ateista, mimo wysiłków wielebnego Longhorna, aby przywrócić go do Owczarni Pana. Kawaler, mieszkający samotnie w Primorose Lahe, samotnik, rzadko widywany przez parafian, choć powszechnie wiedziano, że bywa w zajeździe "Pod Brunatnym Bykiem". Za radą biskupa Laceya, świadek obscenicznych bezbożnych praktyk, wielebny Longhorn, wniósł słuszne oskarżenie. Sąd Magistracki wezwał pana Gardinera na rozprawę, ale trzydziestego kwietnia sędziowie uznali go niewinnym herezji. Sędzia Wilkinson dodatkowo zganił Kościół za marnowanie czasu Sądu na wysuwanie przestarzałych, choż wciąż żywych oskarżeń. Pan Gardiner znowu zamieszkał we wsi mimo nieprzychylnych mu uczuć mieszkańców. Sabat czytał w napięciu. Data uniewinnienia - trzydziesty kwietnia... Noc Walpurgii - czas, gdy siły zła osiągają największą moc. To zbyt wiele, jak na zwykły zbieg okoliczności. Czy moce, którym Gardiner złożył hołd przybyły mu na ratunek podczas procesu? Zawzięcie żując wygasłą fajkę. Sabat przerzucił kilka 43 kartek. Zgromadzenie religijne... poświęcenie nowo nabytej ziemi, przylegającej do cmentarza... Chryste, musi być coś jeszcze. I było. Tym razem był to pożółkły wycinek z lokalnej gazety z datą siódmego listopada 1880, zatytuo-wany Zmarli. Przebiegł wzrokiem ułożoną alfabetycznie listę nazwisk. Gardiner William, zmarł nagle trzydziestego pierwszego października w wieku lat pięćdziesięciu. Pogrzeb odbył się czwartego listopada na cmentarzu św. Adriana. Nic więcej. Sabat zamknął księgę z głośnym trzaskiem. Oczy mu płonęły, niemal się uśmiechał. To było to, brakujące ogniwo w historii magicznych praktyk na cmentarzu św. Adriana. William Gardiner uprawiał czarną magię i został uwolniony przez sędziów w noc Walpurgii. Umarł w noc przed świętem zmarłych. Diabeł został pochowany, i teraz, po upływie ponad stu lat, odkopano jego kości. Kto i dlaczego to zrobił? Odpowiedź na drugie pytanie była aż nadto oczywista: szczątki Gardinera miały magiczną moc i zostały użyte do nawiązania kontaktu z ciemnymi siłami. Dopóki Sabat nie znajdzie odpowiedzi na pierwsze pytanie, nie dowie się jaki diabeł przybył do tej wsi. Wstał i podszedł do swej walizki. Otworzywszy ją, wyjął sznur, kredę i srebrny kielich. Pentagram był potrzebny dla jego własnego bezpieczeństwa. Tej nocy jego ciało astralne musi przeszukać okolicę, jeśli ci nowocześni magowie mają zostać odnalezieni. A każda sekunda spędzona poza ziemskim ciałem grozi strasznym niebezpieczeństwem. Wczesnowieczome słońce odbijało swoje promienie od leniwych wód krętej, wąskiej rzeki. Brzeg po obu stronach był pionowy, ale sterczące zeń korzenie stanowiły przykrą 44 niespodziankę dla każdego, kto zechciałby skakać do wody. Te same korzenie wystawały również pod powierzchnią i często zatrzymywały na sobie różne unoszone przez nurt przedmioty: kawałki materiału, opony, albo... martwe ciało. Inspektor śledczy Plowden stał na brzegu w cieniu rozłożystej wierzby, mając nadzieję, że nie będzie zmuszony zejść na dół