Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
) Do takich spraw - po to, aby nadzorować słuszny bieg śledztwa i wspierać konstrukcję oskarżenia - nie wszyscy prokuratorzy mieli dostęp; ów dostęp regulowany był przez same organa śledcze, to znaczy przez Ministerstwo Bezpieczeństwa, mające tu podlegać kontroli. Ale Makarygin miał dostęp zawsze gwarantowany: oprócz dawnych znajomości chlubił się jeszcze tym, że z wielkim taktem potrafił kojarzyć swoją niewzruszoną wierność dla prawa z pełnym wyczuciem specyfiki Organów oraz ich pracy. Miał trzy córki, wszystkie trzy z pierwszego małżeństwa. Pierwsza jego żona, frontowa towarzyszka z czasów wojny domowej, zmarła przy narodzinach Klary. Wychowywała córki już macocha, która zresztą godnie zastąpiła im prawdziwą matkę. Córki nosiły imiona: Dinera, Dotnara i Klara. Dinera znaczyło DItia Nowoj ERy, Dotnara - DOcz Trudowogo NARoda *23. 23 Dziecię Nowej Ery oraz Córa Ludu Pracującego. Różnica wieku między córkami wynosiła po dwa lata. Średnia, Dotnurd, skończyła dziesięciolatkę w czterdziestym roku, wyprzedziła Dinerę i wyszła za mąż miesiąc wcześniej niż ona, wiosną czterdziestego pierwszego. Ojciec sarkał, że za wcześnie, ale co miał robić. Wprawdzie zięć trafił się jak należy - absolwent Wyższej Szkoły Dyplomatycznej, błyskotliwy, cieszący się poparciem możnych protektorów, syn znanego działacza, który zginął w czasie wojny domowej. Nazywał się Innocenty Wołodin. Starsza córka, Dinera - podczas gdy matka jeździła do szkoły, żeby odkręcać jej dwójki z matematyki - kołysała nóżką diabła na kanapie i zdążyła przeczytać całą literaturę powszechną - od Homera do Claude Farrere'a. Po maturze, nie bez pomocy ojca, wstąpiła na wydział aktorski Instytutu Kinematografii, zaraz na drugim roku wyszła za mąż za dosyć znanego reżysera, ewakuowała się z nim do Ałma-Aty, zagrała główną rolę w jego filmie, później rozwiodła się z nim na skutek różnicy w poglądach na sztukę, wyszła za mąż za żonatego już generała z intendentury i wyjechała z nim na front - właśnie na te pozycje "trzeciego rzutu", najlepsze miejsce na wojnie, gdzie nie dolatują pociski wroga i niedocierają też gorzkie troski zaplecza. Tam poznała pewnego wchodzącego w modę pisarza, korespondenta frontowego Gałachowa, jeździła z nim na front zbierać dla gazety materiały o bohaterstwie, zwróciła generała jego pierwszej żonie, sama zaś z literatem wyjechała do Moskwy. Od ośmiu więc lat tylko Klara była jeszcze przy rodzicach. Dwie starsze siostry podzieliły się całym rodzinnym przydziałem piękności i dla Klary nie starczyło już ani urody, ani nawet wdzięku. Miała nadzieję, że z czasem to się da naprawić, ale tak się nie stało. Miała czystą, pełną prostoty twarz, o męskim jednak charakterze. Jakaś twardość rysowała się w kątach czoła i podbródka. Tu Klara nic nie mogła poradzić, nie dbała zresztą o to, pogodziła się z tym. Także ruchy jej rąk były przyciężkie. I w jej śmiechu też pobrzmiewały twarde tony. Dlatego nie lubiła śmiechu. Ani tańca. Kończyła właśnie dziewiątą klasę, kiedy posypało się wszystko naraz; zamążpójście obu sióstr, wybuch wojny, wyjazd z macochą do Taszkientu, na ewakuację (ojciec wysłał je już dwudziestego piątego czerwca) i odjazd ojca do wojska w randze prokuratora dywizji. Trzy lata spędziły w Taszkiencie w domu starego przyjaciela ojca - zastępcy jednego z naczelnych prokuratorów Uzbekistanu. Do spokojnego ich mieszkania - w pobliżu Okręgowego Klubu Oficerskiego, na pierwszym piętrze, z oknami dobrze zabezpieczonymi i zasłoniętymi - nie docierał ani południowy skwar, ani nieszczęścia, których pełne było miasto. Z Taszkientu wzięto na wojnę wielu mężczyzn, ale dziesięciokroć więcej ich tu przyjechało. I chociaż każdy z nich mógł wykazać za pomocą przekonywających dokumentów, że jego miejsce jest tu, nie zaś na froncie, Klara nie mogła opanować wrażenia, że zalewa ją potok brudów, duch zaś sięgał wyżyn i spełniała się czysta ofiara tam - za pięcioma tysiącami wiorst. Nieubłaganie dawało tu o sobie znać odwieczne prawo wojny; chociaż ludzie nie szli na front ochotniczo, jednak wszyscy najzapaleńsi i najlepsi znajdowali tam drogę i tam też oni ginęli najgęściej. W Taszkiencie skończyła dziesięciolatkę. Nie było zgody co do kierunku jej przyszłych studiów. Jej samej jakoś nigdzie specjalnie nie ciągnęło, nic się w niej jeszcze nie wyklarowało. Ale ktoś z takiej rodziny nie mógł nie studiować. Zdecydowało zdanie Dinery: bardzo, bardzo nalegała w listach i osobiście, kiedy wpadła przed wyjazdem na front, żeby Klarcia poszła na literaturoznawstwo. Więc wstąpiła, chociaż jeszcze ze szkolnych czasów dobrze wiedziała, że nudna ta cała literatura; u Gorkiego wszystko bardzo słuszne, ale jakieś nie bardzo pociągające; Majakowski - bardzo na linii, ale jakiś taki sztywny; Sałtykow-Szczedrin bardzo postępowy, ale można szczękę wywichnąć, zanim się doczyta do końca; następnie szedł Turgieniew ze swoimi ograniczonymi przez szlacheckie pochodzenie ideałami; związany z początkami rosyjskiego kapitalizmu Gonczarow; Lew Tołstoj wciąż przechodzący na pozycje patriarchalnego chłopstwa (powieści Tołstoja nauczycielka czytać im nie radziła, jako że są one szalenie długie i tylko mącą pojęcia wyniesione z jasnych, krytycznych artykułów o tym pisarzu); a później to już był tylko przegląd twórczości jakichś Stiepniaków-Krawczynskich, Dostojewskich i Suchowo-Kobylinów, o których nikt już nie miał żadnego pojęcia, ale przynajmniej nie trzeba było wkuwać tytułów ich dzieł. Nad całym tym tyle lat omawianym szeregiem chyba jeden tylko Puszkin błyszczał jak słoneczko. Przy tym cała ta literatura polegała w szkole na forsownym kuciu, co pisarz chciał powiedzieć, z jakich pozycji przemawiał i czyje zamówienie społeczne wypełniał