Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Chciał wiedzieć coś więcej o operacji ratunkowej. Z radością dopomógłby Paulowi i Billowi, ale chciał mieć pewność, że cała akcja będzie dobrze, profesjonalnie zorganizowana. Perot powiedział mu o Bullu Simonsie i to przeważyło szalę. Perot był z nich po prostu dumny. Zgłosili się wszyscy, co do jednego. Siedział w swoim biurze. Na zewnątrz było ciemno. Czekał na Simonsa. Uśmiechnięty Jay Coburn, chłopięcy Pat Sculley, Joe Poch~e - człowiek z żelaza, Ralph Boulware - wysoki, czarny i sceptyczny, łagodny Glenn Jackson, zabijaka Jim Schwebach, zgrywus Ron Davis. Co do jednego! Był z nich dumny i jednocześnie wdzięczny, ciężar bowiem, który brali na swoje barki, bardziej należał do niego, niż do nich. Pod każdym względem był to udany dzień. Simons natychmiast zgodził się przyjechać i pomóc. Paul Walker, pracownik służby bezpieczeństwa Eds, który przypadkowo służył z Simonsem w Laosie, w środku nocy wskoczył do samolotu i poleciał do Red Bay, żeby zaopiekować się świniami i psami Simonsa. I siedmiu młodych kierowników, którzy natychmiast rzucili wszystko i zgodzili się polecieć do Iranu, aby uwolnić kolegów z więzienia. Teraz byli za hallem w sali konferencyjnej Eds i czekali na Simonsa, który przyjechał już do Hiltona i poszedł z T. J. Marquezem i Mervem Staufferem na obiad. Perot myślał o Staufferze. Ten czterdziestoletni ekonomista, krępy, w okularach, był jego prawą ręką. Doskonale przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy rozmawiał ze Staufferem. Merv, podówczas absolwent jakiegoś college'u z Kansas, ubrany w tanią marynarkę i spodnie wyglądał jak chłopak prosto z farmy. A do tego nosił białe skarpetki. W rozmowie Perot możliwie najłagodniej wytłumaczył mu, że białe skarpetki nie są właściwym szczegółem garderoby podczas urzędowego spotkania. Ale skarpetki były jedynym błędem Stauffera. Wywarł na Perocie wrażenie człowieka sprytnego, twardego, dobrze zorganizowanego i przywykłego do ciężkiej pracy. W miarę upływu lat Perot zorientował się, że Stauffer miał jeszcze więcej zalet. Doskonale orientował się w szczegółach - coś, czego brakowało Perotowi. Nie sposób było zbić go z tropu. I był wspaniałym dyplomatą. Kiedy Eds wywalczyła kontrakt, niejednokrotnie oznaczało to konieczność przejmowania istniejących już działów, opracowania danych wraz z personelem. Często powodowało to komplikacje. Ludzie ze zrozumiałych względów byli drażliwi, nieufni i niechętni. Merv Stauffer - spokojny, uśmiechnięty, skłonny do pomocy, mówiący łagodnie i w równie łagodny sposób stanowczy - umiał ugłaskać ich, jak nikt inny. Od końca lat sześćdziesiątych pracował bezpośrednio z Perotem. Specjalizował się w podchwytywaniu mglistych, zwariowanych pomysłów, rodzących się w niespokojnej wyobraźni Perota, dokładnym ich analizowaniu, a następnie nadawaniu im kształtu i puszczaniu w ruch całej skomplikowanej maszynerii. Niekiedy dochodził do wniosku, że pomysł jest zły - i kiedy Stauffer tak twierdził - Perot zaczynał myśleć, że być może pomysł istotnie jest zły. Miał ogromny zapał do pracy. Nawet wśród "pracoholików" z szóstego piętra Stauffer był kimś wyjątkowym. Nie tylko pracował nad tym, co Perot wymarzył sobie w łóżku poprzedniej nocy, ale również nadzorował jego spółkę nieruchomości ziemskich i towarzystwo naftowe, zarządzał jego inwestycjami i majątkiem. "Najlepszym sposobem udzielenia pomocy Simonsowi - uznał Perot - będzie przydzielenie mu Merva Stauffera". Zastanawiał się, czy Simons się zmienił. Od ich ostatniego spotkania minęło wiele lat. To było podczas bankietu. Simons opowiedział mu następującą historię. W czasie rajdu na Son Tay śmigłowiec Simonsa wylądował w niewłaściwym miejscu. Był to umocniony obiekt bardzo podobny do obozu jenieckiego, ale odległy od niego o jakieś czterysta jardów. Znajdowały się tam baraki pełne śpiących żołnierzy wroga. Rozbudzeni hałasem i rakietami oświetlającymi wyskakiwali z baraków, rozespani, na wpół ubrani, ale uzbrojeni. Simons stał przed drzwiami z zapalonym cygarem w ustach, obok niego zaś stał potężnie zbudowany sierżant. Ktokolwiek pojawiał się w drzwiach, widząc żarzący się koniuszek cygara Simonsa, stawał niezdecydowany. Wtedy Simons strzelał. Sierżant odrzucał ciało na bok