Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Odejdźcie, boją zabiję! - zagroził. Jeden z wilków skoczył i wytrącił mu nóż z ręki. - Jakiś ty powolny - zadrwiła Scorpa. - Rachel dała ci młode szczupłe ciało, ale ruszasz się jak starzec. Kolejny błąd. Jednak Dragwena oszlifuje ten surowy diament. - Oblizała pysk, przesunęła pazurami po ziemi. - Dam ci możliwość wyboru. Mogę cię rozszarpać od razu albo możesz mi wyświadczyć zaszczyt i stoczyć ze mną walkę. Tylko ty i ja, obiecuję. Przynajmniej będziesz miał okazję utoczyć mi krwi, nim umrzesz. I co ty na to? Inne wilki odsunęły się o parę kroków, dając im pole do walki. 150 Morpeth poderwał w górę obie ręce. Wystrzeliła z nich błękitna błyskawica, która rozświetliła niebo jak raca. - Myślisz, że jeszcze się uratujesz? - zaszydziła Scor- pa. - Daj spokój. Zaczynasz mnie męczyć. Wybieraj! Morpeth splunął jej w pysk. - Wybieram walkę! Wilk, który wyszarpnął mu nóż z ręki, teraz odrzucił mu go. Morpeth chwycił broń prawą ręką, nisko przy biodrze, tak jak robią to wojownicy. Lewą ręką przywołał ku sobie Scorpę. - Więc chodź! -ryknął.-A może się boisz, wilczyco? Scorpa obnażyła kły i zaczęli krążyć wokół siebie po- woli, szukając swych słabych stron. Wilczyca stawiała łapy pewnie i bezgłośnie, a potem, bez uprzedzenia, skoczyła - ruch był tak błyskawiczny, że Rachel go nie dostrzegła. Scorpa zatopiła zęby w udzie Morpetha i odskoczyła. Mor- peth zdławił krzyk, jednak zdołał się utrzymać na nogach - upadek oznaczałby natychmiastową śmierć. Scorpa zno- wu zaatakowała. Z pozoru kierowała się ku tej samej no- dze, lecz w ostatniej chwili zmieniła kierunek i przyłapała Morpetha w chwili, gdy się odwracał. Zdał sobie sprawę z własnego błędu dopiero, gdy kłami rozorała mu brzuch. Podniosła pysk ociekającyjego krwią i natychmiast odsko- czyła, uniknąwszy ciosu w podbrzusze. - Osłabłeś, staruchu - zadrwiła. - A ja nabrałam sił. Nie jestem już szczeniakiem, którego zawsze potrafiłeś pokonać. Miałam nadzieję na znacznie lepszą walkę. Morpeth zatoczył krąg i znowu stanął naprzeciw niej. - Wróg jest zawsze najgroźniejszy, gdy nie ma nic do stracenia - ostrzegł. - Pamiętasz? Tego cię uczyłem. Twoja siła nigdy nie dorównywała mojej przebiegłości. 151 Ale w jego głosie nie było przekonania, a Scorpa to słyszała. - Pora z tobą skończyć - warknęła i rzuciła mu się do gardła. Nie dosięgła celu. Kiedy była w powietrzu, ogromny biały orzeł, tak wielki jak ona, spadł z góry i wbił szpony w jej kark. W tej samej chwili z ciemnego nieba opuściły się dwa inne orły, chwyciły Rachel i Morpetha i uniosły do góry. Wilki kłapnęły zębami, lecz ptaki zdołały się im wymknąć i poniosły Morpetha i Rachel pod chmury. Po paru sekundach ujadanie i wycie ucichło, a oni skierowali się na południe. - Do Głębi Latnap! - zawołał Morpeth, krzywiąc się z bólu. - Zabierz nas do Głębi, Ronnocodenie! Ogromny biały orzeł pochylił ku niemu głowę, a Mor- peth wytłumaczył mu, którędy ma lecieć. Po zapadnięciu nocy wraz ze swoimi towarzyszami krążył pod osłoną ni- skich śniegowych chmur i czekał na sygnał. Do ostatniej chwili kryły się w chmurach, by jak najdłużej pozostać w ukryciu. Teraz wielkie ptaki mknęły przed siebie, silne i bezszelestne. Rachel zamrugała gwałtownie, oślepiona światłem tu- nelu, który nagle się przed nimi pojawił. Przed wejściem do niego stali trzej Sarrenowie. Trimak krzyknął przerażony, widząc, że z przemoczonej kurtki Morpetha leje się krew. Trimak rozpaczliwie starał się zatamować krwotok. Scorpa doskonale się spisała: rozerwała brzuch Morpetha na strzępy. Krew bluzgała z niego strumieniami. 152 Trimak znał się na złamanych kościach, mniej poważ- nych oparzeniach czy lekkich ranach, tu jednakjego umie- jętności okazały się zbyt skromne. Morpeth leżał z posza- rzałą twarzą i walczył, by nie stracić przytomności. Umrze za parę minut, pomyślał Trimak. Morpeth też o tym wiedział. Spojrzał na swój rozszar- pany brzuch i z wysiłkiem podniósł głowę. - Cóż - powiedział ze słabym uśmiechem - tej rany nie uleczą nawet twoje wprawne ręce, przyjacielu. Powi- nienem poprosić Ronnocodena, by zaniósł nas tu z Pała- cu, ale bałem się, że wiedźma nas odnajdzie. Popełniłem błąd, decydując się przyjść tu pieszo. Popełniłem wiele błę- dów. .. bardzo wiele. - Ulecz się! - krzyknął Trimak. - Zbyt daleko zaszed- łeś, żeby nas teraz zostawić! Morpeth skrzywił się z bólu. - Mam się uleczyć? Nawet gdybym posiadał pełną moc, nie potrafiłbym zabliźnić takiej rany. A nie zostało mi już ani odrobiny sił. Ani odrobiny. Trimak spuścił głowę, by nie zdradzić tego, co czuje. - Odnalazłeś dziecko-nadzicję. Dwa razyją uratowa- łeś, choć było to niemal niemożliwe. Dzięki tobie nadal istnieje dla nas szansa. - Strzeż jej dobrze - szepnął Morpeth. -Jest bardzo zmęczona. Pozwóljej odpocząć. - Zawsze myślisz o innych - powiedział Trimak ci- cho. Odwrócił wzrok; po policzkach płynęły mu łzy. - Przynajmniej Dragwena nie będzie już miała nade mną władzy - wymamrotał Morpeth. Osunął się na ścianę tunelu i zamknął jasne niebie- skie oczy. 153 Trimak ukrył twarz na jego ramieniu i zapłakał głośno. Rachel przywlokła się do nich z wysiłkiem. - Nie poddawaj się! - krzyknęła na Trimaka. - Co z tobą? Ożyw go! Zrób coś! Trimak wbił bezradne spojrzenie w ziemię. Rachel położyła dłonie na zakrwawionym brzuchu Morpetha, by zatamować krew. Morpeth nie umarł. Jeszcze nie. Z wysiłkiem rozchy- lił powieki. - Rachel... Nie ma nic, czego byś nie umiała napra- wić. - Spojrzał na nią surowo. - Teraz wszystko zależy od ciebie. - Nie umieraj! - załkała. - Nie umieraj, proszę! Nie zniosę tego