Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Oni mają nieczyste intencje. - Wiemy. I właśnie dlatego zostałam przysłana do domu, żeby usunąć wszelkie ślady. Ron... Czy mógłbyś...? Przystanął. Na tle bladej twarzy oczy wydawały się całkiem czarne. - Tak, oczywiście, mogę się tymczasem zaopiekować waszym znaleziskiem. Do moich pokoi nikt nie wchodzi. - Dziękuję! Prawdę mówiąc drewno nie jest nam już właściwie potrzebne do pracy nad rozszyfrowaniem inskrypcji, ponieważ wszystko przepisaliśmy. Ale notatki najlepiej będzie schować. Otworzył przed nią drzwi, lecz stał w znacznej odległości, by nie mogła podejść zbyt blisko. Później ruszył za nią wprost do dużego stołu. - Uff, ależ tu zimno! - zadrżała Annika. - Wiatr hula po tej ruderze okropnie. Ron podniósł w górę kawałek drewna z inskrypcją. - Annika... - powiedział z wahaniem. Jakie dziwne uczucie, słyszeć własne imię wymawiane przez niego. Kiedy Ron rozmawiał z nią lub z Martinem, używał wyłącznie języka galijskiego. W obecności innych przechodził na swój łamany norweski. Annika wolałaby, żeby i teraz tak zrobił, okropnie to męczące doszukiwać się sensu w tak mało jej znanym języku jak galijski, a jeszcze udawać, że to wcale trudne nie jest. - Tak? - szepnęła i zdawało jej się, że utonęła w jego zielonkawych oczach. - Myślę, że może nie warto wspominać o mojej obecności tym tam... - Tak, masz rację. Jeśli już im nie powiedzieli. J?rgen to okropna gaduła, a poza tym on jest zakochany w Lisbeth. - Jest rzeczywiście bardzo ładna - powiedział Ron i Annika poczuła gwałtowne, bolesne ukłucie w sercu. A może to po prostu zazdrość? Kolejny poryw wichru szarpnął domem z przenikliwym wyciem. Chociaż Ron stał daleko przy drzwiach, to wpatrywał się w jej oczy z taką siłą, że doznała zawrotu głowy. Na jego wargach błąkał się ledwo dostrzegalny uśmieszek, ale nie było w nim nic podstępnego, raczej smutek. Idź już do siebie, myślała Annika. Idź i zostaw mnie w spokoju! Rozumiesz chyba, że to do niczego nie prowadzi! Była jednak taka zdenerwowana, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Ron odszedł i wtedy hall wydał jej się niewypowiedzianie pusty. Westchnęła ciężko i pokonując po dwa stopnie pobiegła do swego pokoju z zebranymi pospiesznie papierami. Ukryła je zupełnie bez odrobiny pomysłowości w swojej podróżnej torbie, choć też i zbyt wielu kryjówek do wyboru nie miała. Zamknęła drzwi na klucz, następnie odnalazła linę w pokoju Martina i pobiegła nad morze. Dopadła do cypla w rekordowym tempie. Na brzegu stanęła, nie wiedząc, co począć dalej. Wzburzone fale miotały tam i z powrotem niewielką motorówką, rzucały ją na wystające z wody skały. Dwoje ludzi trzymało się rozpaczliwie burty, a Martin i J?rgen stali po kolana w wodzie, próbując uchwycić łódź i wciągnąć ją na ląd. Tone krzyczała z brzegu do tamtych coś, czego nie słyszeli. Annika nie wahała się dłużej. Bez zastanowienia rzuciła się do wody, z przerażeniem stwierdziła, że jest lodowato zimna, szok sprawił, że na moment straciła oddech, ale mimo to ze wszystkich sił starała się dotrzeć do chłopców i podać im linę. Tone wrzeszczała histerycznie na brzegu, ale Annika się tym nie przejmowała. Nie przypuszczała, że kamienie na dnie będą takie śliskie. Nie mogła znaleźć oparcia dla stóp, na moment została całkowicie zalana, ale zaraz znowu wyrzuciło ją na powierzchnię, wciąż ściskała w rękach linę i rozpaczliwie chwytała powietrze, nie bardzo wiedząc, gdzie jest ani gdzie jest Martin. Księżyc nadawał morzu metaliczny blask, bryzgi spienionej wody oślepiały ją co chwila, w końcu jednak udało jej się podejść bliżej Martina. Teraz i on ją dostrzegł i wyciągnął rękę po linę, a może wyciągał ją do Anniki, żeby jej pomóc, nie umiałaby rozstrzygnąć. Widziała tylko, że krzywi twarz z wściekłością, że coś do niej krzyczy, ale głos ginął w huku żywiołu. Nagle zobaczyła, że od morza pędzi w ich stronę wyjątkowo wielka masa wody. Dziewiąta fala, przemknęło jej przez głowę, słyszała bowiem, że każda dziewiąta fala jest wyższa od pozostałych. Nie zamierzała jednak sprawdzać, na ile to twierdzenie jest prawdziwe, w popłochu rzuciła Martinowi koniec liny, zdążyła tylko dostrzec, że ją złapał, po czym ogromna fala rzuciła się na nich niczym jakieś potworne, przedpotopowe zwierzę i wszystko stało się wodą, lodowato zimną wodą i bólem. Znowu próbowała znaleźć jakiś punkt oparcia na kamienistym dnie, tym razem jednak sprawy miały się gorzej, żywioł cisnął ją pomiędzy wielkie i bardzo śliskie głazy, a kiedy udało jej się wyrwać z pułapki, czuła rwący ból w stopie. Ponieważ spełniła swoje zadanie, oddała Martinowi linę, starała się teraz wydostać na ląd, szybko jednak uświadomiła sobie, że nie będzie to łatwe. Rzuciła pospieszne spojrzenie za siebie, masa zimnej wody chlusnęła jej w twarz, ale widziała, że sytuacja dwojga ludzi w łodzi znacznie się poprawiła. Chłopcy holowali motorówkę w stronę lądu. Dzięki linie, którą ona przyniosła! Annika poczuła się jak bohaterka. Tone wyciągała po nią ręce. Annika, na której głowę posypał się grad siostrzanych wymówek, dała się wyłowić z wody, ale kiedy już na lądzie próbowała stanąć o własnych siłach, jęknęła z bólu i skuliła się. Głos Tone dźwięczał jej w uszach, na przemian pytający i karcący, lecz Annika nie była w stanie odpowiadać. Podpierając się rękami rozbitkowie wyszli na ląd. - Był z wami ktoś jeszcze? - krzyczał Martin. - Nie, skąd, tylko my dwoje. Ból stopy stawał się nieznośny. Parkinson przemoczony do suchej nitki, ociekający wodą, próbował wytłumaczyć, co zaszło. - Po południu zerwał się gwałtowny wiatr, zbyt silny jak na nasze możliwości, postanowiliśmy więc zawrócić. Mieliśmy za - miar dotrzeć do Bergen, ale w ciemnościach przeoczyliśmy ten cypel i wpadliśmy na skały. J?rgen milczał. Starał się wyciągnąć poharataną motorówkę na ląd. W bladym świetle księżyca czworo przyjaciół spoglądało na siebie porozumiewawczo. Nie mieli najmniejszych wątpliwości, że Lisbeth i Parkinson chcieli wyjść na brzeg właśnie tutaj i najprawdopodobniej potajemnie. Przecenili jednak swoje nawigacyjne zdolności. - Annika jest ranna! - zawołała Tone. - Ranna? - krzyknął Martin. - No tak, po jakie licho lazła do wody? Jego twarz znalazła się tuż obok twarzy Anniki, wciąż był wściekły. - Co ci się stało? - syknął. - Coś ze stopą - odparła. - Ale chyba nic poważnego. Mogę iść... - Nie zrobisz ani kroku, dopóki nie obejrzymy tej stopy - oświadczył ze złością. - Wstań! Przestraszona usłuchała, ale natychmiast musiała się o niego oprzeć, żeby nie upaść. Bez słowa, ale najwyraźniej miotając w duchu przekleństwa, Martin wziął ją na ręce i ruszył w stronę domu. Reszta poszła za nimi. Wszyscy, prócz Tone, tak samo przemoczeni. Annika nigdy nie widziała Lisbeth w równie żałosnym stanie