Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Przez prawie dwa dni byłem ślepy. Ogarnięty lękiem, że już nigdy nie będę widział, zastanawiałem się, jak w czarnym więzieniu otaczającym jej głowę porusza się Katharine. Kiedy Mehtar zakończył swoje mozolne dzieło i znowu przejrzałem na oczy, snycer podsunął mi przed nos lustro. - Spójrz - powiedział. - Wspaniały jesteś, prawda? Zwróć uwagę na nos. Poszerzyłem go, kiedy byłeś znieczulony i ślepy. Zwróć uwagę na te rozdęte nozdrza. Spróbuj nimi poruszyć. Bardzo dobrze, otwórz, teraz zamknij, otwórz. Ochrona przed zimnem. - Mówił to z dumą, przez cały LL zwierając i rozwierając własne nozdrza. - To bardzo zimna planeta. Przyglądałem się swemu odbiciu w lustrze i odnosiłem wrażenie że nie patrzę na siebie. A ściślej mówiąc, że patrzę na jakąś mutację siebie samego, składającą się w dwóch trzecich z Mallory’ego Ringessa, a w jednej trzeciej ze zwierzęcia. Twarz miałem grubo ciosaną i proporcjonalną, z jednej strony prymitywną, z drugiej wyrazistą jak każda ludzka twarz. Tak musieli kiedyś wyglądać moi przodkowie z Ziemi, pomyślałem. Nie potrafiłem zdecydować, czy jestem przystojny czy szpetny (czy jedno i drugie). Uniosłem rękę do czoła i obmacałem palcami wały nadoczodołowe; były jak skalny nawis sterczący z urwiska. Nie mogłem przywyknąć do widoku swojej gęstej brody i nie potrafiłem powstrzymać języka przed badaniem gładkich konturów wielkich, nowych zębów. Byłem przez chwilę zdezorientowany i przybity. Miałem poczucie całkowitego odpersonifikowania, zupełnie jakbym nie wiedział, kim jestem, a co gorsza, jakbym nie istniał naprawdę. Potem spojrzałem sobie w oczy i chociaż były głęboko osadzone w czaszce, stwierdziłem, że to te same niebieskie oczy - oczy, które tak dobrze znałem. Przyznać muszę, że nikogo z naszej szóstki poza mną nie prześladowało takie poczucie utraty osobowości. Moja matka, Justine, i rzecz jasna Soli już nie raz doświadczali szoku związanego z odnową swych ciał. Nie znaczy to bynajmniej, że każde było całkowicie zadowolone z wyników pracy Mehtara. Zwłaszcza Soli zżymał się, że pomimo wprowadzenia tylu drastycznych zmian nadal niewiele się różnimy od dawnych siebie. (Chociaż jak zwykle nie mówił tego głośno). Justine w nowej powłoce nie podobało się nic. - Och, spójrzcie tylko! - jęknęła, widząc, co zrobił z niej Meh-tar. - Będą się ze mnie śmiali na ślizgawce w Hofgarten, a skoro już mowa o łyżwach, to zobaczcie, jak zmieniły się moje proporcje, nawet nie wiem, gdzie mam teraz środek ciężkości i taka jestem niezgrabna! - Biadała tak przez trzy dni. Kiedy Soli zapewnił ją, że wśród Alaloi uchodzić będzie za piękność, spytała: - A tobie się podobam? - Soli, który lubił pozować na człowieka prawdomównego, nic nie odpowiedział. Tuż przed pierwszą burzą śródzimowej wiosny rozpoczął się drugi etap przemiany, nie tak już jednak bolesny. Mehtar ponacinał nam skórę i usunął sporą część gruczołów potowych, żebyśmy nie moczyli sobie futer i nie zamarzli na śmierć zakuci w lodowy pancerz. Potem poddał stymulacji cebulki włosowe, i każde z nas, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, porosło od szyi po kostki nóg gęstym włosem. (Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny, której Mehtar nie potrafił dojść, u Bardo grube sprężyny czarnych włosów puściły się kępkami również spomiędzy palców u nóg i pokryły wierzchy stóp. Komentując to, Mehtar powiedział, że istnieją anomalie genetyczne, nad którymi nawet najświetniejsi snycerze nie mają kontroli). Przez cały ten czas dźwigaliśmy kamienie i wykonywaliśmy inne forsowne ćwiczenia, by pobudzić przyrost masy mięśniowej. Mehtar umieścił nas w komorze obciążnikowej i masował nam kończyny, stosując opracowaną przez Fravashi kosmiczną metodę lokalnego wywoływania supergrawitacji w mięśniach rąk i nóg. Soli nie znosił tych zabiegów i wzdrygał się, ilekroć Mehtar go dotyka. - Jeszcze trochę - mruknął kiedyś, napinając wielką gulę bicepsu - a będę zwalisty jak Bardo. Gimnastykowaliśmy również umysły. Jedno po drugim chodziliśmy do imprimaturki, która kazała nam wyobrażać sobie skoordynowane uruchamianie poszczególnych grup mięśni. Wpisała nam też do ścieżek neuronowych pewne umiejętności, niezbędne, by przekonująco udawać Alaloi. I tak, na przykład, nauczyliśmy się łupać krzemień na ostrza, nie dotykając nawet ręką kamienia. A umiejętność trafiania włócznią do celu opanowaliśmy w jeden dzień, podczas gdy mężczyźni Alaloi, by osiągnąć taką sprawność, muszą ćwiczyć latami. Nie wspomniałem jeszcze o jednym drobnym zabiegu chirurgicznym. Otóż okazuje się, że Alaloi swoimi ostrymi krzemiennymi nożami okaleczają członki chłopcom osiągającym dojrzałość. Starszy plemienia obcina im napletek osłaniający żołądź członka i robi maleńkie nacięcia na delikatnej skórce pokrywającej resztę. W te nacięcia wciera popiół, sól i kolorowe proszki. Rany ropieją, zabliźniają się i mężczyźnie - chłopcu, który stał się mężczyzną - pozostają rzędy maleńkich, wielobarwnych blizn zdobiących członek od nasady po żołądź. Bardo był naturalnie przerażony, kiedy dowiedział się, że Mehtar zamierza odtworzyć u nas efekty tego barbarzyńskiego rytuału. (Wiedziałem o tym wcześniej, ale jemu powiedziałem dopiero w ostatniej chwili). Sam też trochę się prze straszyłem, kiedy Mehtar, biorąc mój członek w garść zażartował, że jeśli go nieodwracalnie zepsuje, to zawsze bez trudu będzie mnie mógł przetransformować w kobietę i nikt, kogo poznam, nie zorientuje się, że byłem kiedyś mężczyzną. Ale wszystko poszło dobrze, choć przez kilka następnych dni nie miałem odwagi spuścić wzroku przy oddawaniu moczu. Ostatnim zabiegiem, jaki wykonał Methar, a przynajmniej tak wtedy myślałem, było przywrócenie oczu Katharine. Wszczepił je w puste oczodoły ocienione ciemnymi, powiększonymi brwiami. Były to piękne oczy - oczy, które widziałem wcześniej w snach; były to oczy widma Katharine wywołanego przez Istotę, głębokie i śliczne niczym dwa granatowe, czystej wody klejnoty. Podsunąłem jej lusterko, żeby mogła zobaczyć te oczy, ale ona odepchnęła moją rękę, mówiąc: - Od tak dawna patrzyłam w głąb; teraz chcę patrzeć na rzeczy. Jak dziecko spoglądające po raz pierwszy przez teleskop syciła oczy widokiem rzeczy znajdujących się w gabinecie przemiany Mehtara: twardych, białych kafelków, skomplikowanych mikroskopów tubusowych, laserów, pessarium i innych lśniących instrumentów. Kiedy zabrałem ją do Hofgarten, żeby popatrzyła na łyżwiarzy, westchnęła i powiedziała: - Och, jak dobrze znowu widzieć! Zapomniałam, jak głęboko barwiony jest lód. Ach, ten błękit. Następnego dnia, w zaciszu mojego domu, pieściła me ciało nie tylko rękoma, ale i oczami