Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wieczorem wyjazd do Kirchhorst na kilkudniowy urlop uzyskany w związku ze sprawą Ernstla. Mam też nadzieję, że zobaczę go w Wil-helmshaven, gdzie jest więziony we wciąż jeszcze nie rozstrzygniętej sprawie. Ale powinien wyjść na wolność przed katastrofą. 461 W pociągu, 3 kwietnia 1944 Pociąg ma wielkie opóźnienie spowodowane jak co dzień przez naloty na tory i dworce. Lektura: dzienniki Byrona* i „Osobliwe zwyczaje Chińczyków". Przy oknie dwaj młodzi oficerowie broni pancernej, z których jeden wyróżnia się sympatyczną powierzchownością. Ale już od godziny mówią o mordowaniu. Jeden miał wraz z kolegami utopić w jeziorze mieszkańca podejrzewanego o szpiegostwo; drugi reprezentował pogląd, że po każdym zamachu na wojsko trzeba postawić pod ścianą pięćdziesięciu Francuzów. „Wtedy to się szybko skończy". Zadaję sobie pytanie, jak to ludożercze nastawienie, jak ta kompletna niegodziwość, brak serca dla innych istot mogły się rozpowszechnić tak szybko i jak wytłumaczyć to błyskawiczne i ogólne zmurzynienie*. To bardzo możliwe, że tacy młodzi ludzie nie mają już żadnych związków z chrześcijańską moralnością, ale należałoby oczekiwać, że pozostało im we krwi poczucie rycerskiego życia i honoru wojskowego lub starogermańska przyzwoitość i świadomość tego, co właściwe. Bo sami w sobie nie są przecież tacy źli i w swym krótkim życiu ochoczo ponoszą ofiary zasługujące na podziw. Toteż chciałoby się im życzyć, żeby obok niekwestionowanego określenia „bez trwogi" zasługiwali jeszcze na „bez skazy". Jedno nabiera przecież pełnej wartości tylko dzięki drugiemu. Naprzeciwko mnie porucznik spadochroniarzy z książką. W milczeniu przewraca strony, niekiedy zatrzymując się i spoglądając przed siebie jak ktoś, kto rozmyśla. Potem czyta dalej, aby nagle się uśmiechnąć, kiedy dochodzi do miejsca, które nastraja wesoło. „Czytelnik"* -to wielki motyw, doniosłe przedstawienie uduchowionego człowieczeństwa. Po południu w Akwizgranie, a potem przez Kolonię wzdłuż szeregu wypalonych zachodnioniemieckich miast. To straszne, jak prędko człowiek przywyka do tego widoku. „Dzięki błogosławieństwu prawych podnosi się miasto, lecz usta bezbożnych burzą je". (Księga Przypowieści Salomona, rozdział 11, wers 11). To słowa na przyszłe kamienie węgielne, na nowe bramy miejskie. 462 Kirchhorst, 4 kwietnia 1944 Porządkowałem papiery i książki, zajrzałem też do Byronowskiego „Don Juana". Moi dolnosaksońscy krajanie. Piękne potwierdzenie ich niewzruszonego spokoju, jednej z ich najlepszych cech, znalazłem właśnie w kronice z Hildesheim. 1 sierpnia 1524 w Neustadt wybuchł pożar, który strawił mnóstwo domów i w końcu ogarnął również szczyt wieży prochowej. Ołów dachu zaczął się topić i skapywać. Akcją gaśniczą na wieży kierował budowniczy miejski Oldekopp. Nie odstępował go syn Johannes. Ojciec wielokrotnie nakazywał mu odejść, aż wreszcie powiedział: „O jednego z nas jest tu za dużo. Nie wiesz, że pod stopami mamy dwadzieścia ton prochu?" Dopiero wtedy młody Oldekopp opuścił prochownię. Kirchhorst, 5 kwietnia 1944 Z Aleksandrem na mokradła w Oldhorst, żeby tam przyjrzeć się mrowisku odkrytemu przeze mnie w zimie. To zawsze przyjemność, kiedy taki zamiar się ziści - zawiązany węzeł w sieci życia. Zwierzątka były już żwawe; wśród gości znalazł się jeden jeszcze mi nie znany: Myrmecoxenus subterraneus, opisany w 1835 przez Chevrolata*, urzędnika skarbowego w Paryżu. Po drodze wstąpiliśmy do szopy, ponieważ ostrzeliwane były przelatujące nad nami amerykańskie bombowce, a wracając schroniliśmy się w niej przed deszczem. Rozmowa o przygodzie Don Kichota w foluszu i wróżce Peri Banu z „Tysiąca i jednej nocy". W ogrodzie lilie wysuwają główki, a Eremurus daje o sobie znać sześcioma mocnymi pędami. Na zdziczałym trawniku błyszczą wszędzie krokusy posadzone przed wojną przeze mnie razem z Friedrichem Georgiem - czysto złotożółte, ciemnoniebieskie, białe z ametystowym dnem, z którego promieniście rozchodzą się żyłki obejmując kielich, jak agrafy obejmują srebrny puchar. Świeżość tych odcieni cieszy: barwy początku. Wraz z tymi małymi brązowawymi cebulkami zakopałem skarby, które jak w baśni wydobywają się czasem na powierzchnię. W świecie roślinnym mieści się przecież cała metafizyka; i nie ma lepszego kursu rzeczy niewidzialnych, które stają się widzialne, niż rok ogrodniczy. 463 Złoty pyłek kwiatowy strącany przez trzmiele na dno niebieskiego kielicha. Wieczorem wertowanie starych dzienników, które Perpetua zapakowała do osobnej walizki. Widzę, że zawsze muszę odczekać kilka lat, nim ponownie zajmę się takimi zapiskami. Z upływem czasu pewne miejsca więdną, inne dojrzewają. Następnie czytanie „Zachęty do męczeństwa" Orygenesa*. Tam, paragraf 46, ostrzeżenie, aby Boga nie przyzywać innymi imionami niż te, które są mu właściwe - a więc na przykład nie imieniem Jupiter. Pewne dźwięki i zgłoski mogłyby niczym wiry przyciągać tych, którzy istotnie tak się nazywają. Zanotowałem to do wykorzystania w rozprawie o samogłoskach*. Kirchhorst, 7 kwietnia 1944 Po południu na łące, gdzie w towarzystwie Aleksandra wykopywałem zdziczałe akacje